W ankiecie 23 osoby kliknęły, że czekają na rozdziały. Bardzo mnie ta liczba zdziwiła! Wiem, że czasem ciężko jest napisać długi, piękny komentarz, dlatego jeśli znajdziesz czas, możesz - zamiast opinii - w komentarzu napisać cytat z rozdziału, który najbardziej Ci się spodobał. Bardzo, bardzo proszę. ;^;
Wygrana i przegrana
Święta Bożego Narodzenia zbliżały się nader szybko. Spadł śnieg i podczas drogi do szkoły czy sklepu ludzie przewracali się na ukrytym pod puchem lodzie. Podczas oddychania z ust wydobywała się para. Widziałem, jak kilkoro dzieci próbowało ją łapać, co okazało się dość zabawne w ich mniemaniu. W szkole puszczano kolędy, dziewczyny myślały tylko o kiermaszu i umawiały się na pieczenie ciastek. Konstancja zagroziła, że jak czegoś nie przygotuję, nie dostanę prezentu, więc wolałem wziąć się do roboty.
Tradycją też były świąteczne, międzyszkolne mecze. W tym roku postawiono na piłkę ręczną. Szkolni zawodnicy aż się rwali, by pokazać swoje umiejętności. Karol, nowy nabytek drużyny, nie wyglądał na podnieconego, ale ja wiedziałem, co się święci. Chłopak denerwował się. Obawiał się, że zawiedzie wszystkich – uczniów, nauczycieli, kolegów. I wcale mu się nie dziwiłem! Kiedy uświadamiałem sobie, że już we wtorek po nowym roku czeka mnie pierwszy w życiu oficjalny mecz, ledwo stałem na nogach! Rozpierała mnie energia i chęć walki, ale z drugiej nie chciałem znaleźć się na boisku. Miałem dziwne wrażenie, że tak czy siak przegram.
Przez półtora miesiąca bardzo dużo się zmieniło. Klasa mnie zaakceptowała, czułem się doceniony. Dominika zaczynała rozumieć matematykę, ale wciąż odwiedzałem ją w soboty. Raz nawet zaproponowała mi wzięcie udziału w jednym z jej filmów. Oczywiście się zgodziłem, co było dość zabawnym doświadczeniem. Zanim uspokoiłem się przed kamerą i przestałem śmiać, minęło co najmniej piętnaście minut. Na całe szczęście był to tylko luźny vlog z pytaniami. Wyszło całkiem zabawnie, a jej widzowie ciepło odebrali pojawienie się kogoś nowego.
A z Karolem… Z Karolem żyło mi się świetnie. Przywykłem, że mam go u swego boku, że mnie przytula, że mówi dziwne rzeczy. Jeszcze niejednokrotnie rzucał, niby przypadkiem, jak bardzo mnie lubi. Zbywałem to, przewracając oczami. Jego znajomi z paczki wołali do mnie „cześć” z drugiego końca korytarza. Przestałem przeszkadzać. Nauczyłem się, że ludzie wcale nie są źli, trzeba ich tylko postrzegać jak siebie, a nie jak zło wcielone.
W szpitalu powiedzieli, że mamy z Konstancją aż dwa miesiące wolnego od badań. Doktor zauważył również z uśmiechem, że moje oczy nie mają już tak bardzo przygnębiającej, szarej barwy. Potrafiłem się śmiać i bawić bez bezpodstawnego poczucia winy. „Zmieniaj się dalej” - powiedział.
Ostatniego dnia przed świętami, w dniu meczy, wciśnięto mi aparat. Została powierzona mi jedna z najważniejszych ról każdego wydarzenia – fotografowanie. Zdjęcia musiały być idealne, ponieważ trafiały na facebooka, na stronę internetową i do kroniki. Zostałem zwolniony ze wszystkich lekcji, bylebym wszystko uwiecznił.
Pierwsze zdjęcie, które udało mi się zrobić tamtego dnia, przedstawiało uśmiechniętego Karola, który szczerzył zęby, gdy przyszedł po mnie i Konstancję. Musiał przez to pokonać dwa razy dłuższą drogę, ale chyba lubił spacerować, bo codziennie zjawiał się pod naszymi drzwiami. Tym razem Konstancja nie rzuciła się na Karola, więc nie uwieczniłem ich „przytulaska”.
W całej szkole pachniało piernikami. Uczniowie z czapkami Mikołaja przemierzali korytarze i obdarowywali się upominkami. Zewsząd dochodził śmiech, ale nie ten wymuszony, tylko prawdziwy. Idą święta! Idą święta! Każda buzia uśmiechnięta!
Konstancja pobiegła załatwiać sprawy z resztą samorządu. Karol wydawał się zestresowany, więc na pocieszenie klepnąłem go w plecy i posłałem delikatny uśmiech. Odwdzięczył się tym samym.
— Będzie dobrze — powiedziałem, odprowadzając go do szatni, przy okazji robiąc kilka zdjęć ludziom na korytarzu. — Wiem, jak grasz. Jesteś rewelacyjny, więc nie widzę powodu do twojej ponurej miny.
— Nawet jeśli wygram, to i tak przegram — odpowiedział. — Coś tak czuję — dodał szybko, bym nie musiał zastanawiać się nad sensem jego słów. Ale to nie pomogło, bo w mojej głowie już tworzyły się scenariusze opowiadające o tym, co mogłoby pójść nie tak.
— Zostaniesz uwieczniony, musisz się uśmiechać — wyjaśniłem, robiąc mu kolejne zdjęcie. Wyszedł na nim jak znudzony gadaniną rodzica dzieciak. — Jesteś pocieszny.
— Nigdy nie sądziłem, że użyjesz tego słowa w stosunku do mnie — zaśmiał się. Poczochrał mi włosy, a potem westchnął. — Dobra, trzymaj kciuki. To będzie moja pierwsza wygrana.
— A tylko spróbowałbyś przegrać.
Przemieściłem się na halę, gdzie mający wychowanie fizyczne uczniowie rzucali do bramki, śmiejąc się z nieudanych piłek. Przysiadłem na ławce i wdałem się w rozmowę z nauczycielem.
Belfer był dobrze po czterdziestce, ale wciąż nieźle się trzymał. Śmiać mi się chciało na widok wszystkich dziadków z nadwagą, którzy trenowali drużyny z innych szkół. Zdawało się, że to historycy, a nie osoby po studiach sportowych.
Moje zadanie rozpoczęło się wraz z wejściem drużyny. Klasa zrobiła im miejsce na połowie, a ja podążyłem za wysokimi chłopcami w niebiesko-białych strojach. Rozprawiali o czymś żywo, całkiem ignorując moją obecność, robiłem więc zdjęcia ich rozradowanym i pełnym nadziei twarzom. Promienie słońca przebijające się przez grube, szare chmury tańczyły w ich włosach, lśniąc niczym szlachetne kamienie. Umięśnione nogi gotowe do rzutów z wyskoku. Zgrabne, długie palce wprost stworzone do trzymania piłki w żelaznym uścisku.
Rozpoczęła się rozgrzewka. Karol wyglądał na zatroskanego. Biegł pierwszy, z dala od drużyny. Skupił się na własnych myślach tak bardzo, że zaczęły pożerać jego charakterystyczne cechy – radość, spokój ducha, optymizm. Jego usta ściągnięte w prostą kreskę nie zwiastowały nic dobrego. Ciepłe, złote oczy straciły blask szczęścia.
„Zobaczysz, będziemy najlepszymi przyjaciółmi, jakich widział świat!”
Jego pierwsze zapewnienie o naszej przyjaźni pojawiło się znienacka. Przypomniały mi się silne ramiona obejmujące szyję, śmiech, uśmiech, oczy. Strach, który wywołał. Teraz to on się bał. Bał się, że przegra. I miałem go tak zostawić? Wcześniej, zanim go poznałem, po prostu bym to zignorował. Ba! Nawet nie zwrócił uwagi, ale teraz, gdy zostaliśmy przyjaciółmi…
Z aparatem w dłoni dołączyłem do niego w biegu. Jego szeroko otwarte oczy wyrażały szczere zdziwienie. Nie spodziewał się, że pojawię się tuż obok, w dodatku z wyszczerzonymi zębami.
— Jesteśmy przyjaciółmi, Karol! — powiedziałem. — Słyszysz, jesteśmy przyjaciółmi! Więc przestań się wygłupiać i wygraj to dla mnie. Niech to będzie świątecznym prezentem, w porządku?
Karol, wciąż oszołomiony moją prośbą, pokiwał głową. Momentalnie oczy i postawa chłopca się zmieniły. Uniósł kciuk, a wtedy zrobiłem zdjęcie.
I tak właśnie oficjalnie staliśmy się przyjaciółmi.
Mecze zaczęły się wraz z drugą lekcją. Biegałem z jednego końca boiska do drugiego, chcąc złapać jak najlepsze ujęcia. Piękne twarze zawodników, ich wyskoki, rzuty, obrony bramkarzy. Wszystko działo się szybko. W jednym momencie to zawodnik z numerem dwa miał piłkę, a po chwili ta już była w rękach dziesiątki. Dynamika, pewność siebie podczas podań. Tego powinienem nauczyć się od chłopców grających w piłę ręczną. Oni byli święcie przekonani, że jeśli rzucą, piłka poleci prosto w ręce kolegi z drużyny. Nie było mowy o pomyłce.
Najbardziej jednak zauroczył mnie styl gry naszej drużyny. Była spokojna, ale szybka, przepełniona pasją. Poruszali się jak zawodowi łyżwiarze na lodzie, prześlizgiwali się między przeciwnikami, skutecznie odbierając im piłkę, blokując podczas oddawania rzutów. Po prostu ich miażdżyli. A może trafili na słabą drużynę? Nie. Nie ma czegoś takiego jak s ł a b a d r u ż y n a. Są tylko te drużyny, które mają mniejszą wiarę w swoje możliwości. Nasza należała do tych nieskromnych.
Uśmiechy. Wszędzie tego dnia widziałem uśmiechy. Atmosferę radości podsycały świąteczne utwory dobiegające z głośników.
Nie potrafię opisać tego, co działo się w czasie wszystkich meczy. Choć robiłem zdjęcia, uwieczniałem wszystko, co tylko było możliwe, w pamięć zapadła mi tylko jedna akcja. Karol dostał piłkę. Przed nim obrona szczerząca kły. Ale on, zbyt dumny, by uciekać się do pomocy innych w tej bitwie, ruszył na wroga sam z szaleńczym uśmiechem. Nim wyskoczył w górę, tak jak przy rzucie za trzy punkty w nocy na boisku, usłyszałem trzepot skrzydeł. Piłka nie poleciała w górę, posłał ją w dół, nad obroną. Zdezorientowany bramkarz, nie mogący pojąć, co właśnie się stało, przepuścił. Karol zdobył punkt, a potem miękko wylądował na parkiecie. Prawie dwa metry wzrostu z całą pewnością dawały mu fory.
Jeśli wierzyłbym w anioły, powiedziałbym, że ten oto chłopiec o czekoladowych włosach jest jednym z pierzastych stworzeń i został zesłany po to, by mnie strzec.
Mecz dobiegł końca. Drugie miejsce nie do końca zaspokoiło ego naszej szkolnej drużyny, ale i tak szczerzyli się do aparatu jak wygrani, ciasno się do siebie przytulając.
Nim się obejrzałem, wszyscy pomknęli na stołówkę, by objadać się ciastkami przygotowanymi przez samorząd. Trochę mnie to bawiło i chciałem pobiec za nimi – kilka przypałowych fotek z całą pewnością by się przydało. Powstrzymał mnie jednak widok Konstancji. Moja siostra – cała w skowronkach, z szerokim uśmiechem kroczyła przez korytarze. Nawet na mnie nie spojrzała. Ominęła, traktując jak powietrze. Nigdzie za to nie widziałem Karola. Choć rozglądałem się, nie dostrzegłem nawet cienia jego osoby. Nie poszedł za resztą – wcześniej kątem oka pochwyciłem, jak kierował się w drugą stronę.
Postanowiłem go poszukać, chcąc dowiedzieć się, co wstąpiło w Konstancję, że nie posłała mi wrogiego spojrzenia. Trwała szósta lekcja, dzieciaki przebywały w salach. Prawdopodobieństwo, że Karol pospacerował na matematykę było znikome, więc nawet nie troskałem się pukaniem do klasy. Przemierzałem korytarze, zaglądałem pod schody, do toalet, nawet do pustego pokoju samorządu! Nic. Karol zniknął i nic nie zwiastowało, by sam chciał się pokazać. Nie poddałem się. I dobrze zrobiłem – znalazłem go przed wejściowymi drzwiami. Miał całe włosy w śniegu, a nogi i ręce poróżowiały mu od zimna.
— Karol, głupku, będziesz chory na święta! — powiedziałem, łapiąc go za rękę i podnosząc.
Chłopak nie powiedział nic. Wtulił się po prostu we mnie i zaczął płakać. Ledwo zdołałem doczłapać w takim stanie do środka, by wiatr już nie pląsał po plecach złotookiego. Karol był roztrzęsiony. Płakał, coraz bardziej przyciskając się do mojego ramienia. Dopiero gdy wyszeptałem, że powinniśmy udać się w bardziej ustronne miejsce, pociągnął mnie do męskiej przebieralni, a następnie zamknął drzwi i znów się przykleił, tyle że tym razem siedzieliśmy na podłodze.
Czułem się trochę niezręcznie. Kiedy pocieszałem Dominikę, znałem sytuację, teraz nie wiedziałem nic. Głaskałem go po włosach, podczas gdy on swoimi łzami moczył mi koszulkę. Szeptałem ciepłe, pocieszające bzdety, a on bardzo powoli się uspokajał. Przestawał się trząść, rzadziej pociągał nosem, a szloch nie odbierał mu mowy.
Nie przypuszczałem, że ktoś taki jak Karol – uosobienie szczęścia i optymizmu – może płakać. Oczywiście, był człowiekiem jak każdy inny, jednak chciałem się przekonywać, że Rycerz nigdy nie będzie ronił łez, ponieważ nie ma ku temu powodów.
— Konstancja ma innego — wyrzucił w końcu z siebie, a ja wszystko zrozumiałem.
Podczas gdy martwiłem się, że to moja siostra może zostać zraniona przez Karola, to ona knuła szatańskie plany, jak zniszczyć życie biednemu chłopakowi. Aktorstwo Konstancji nie potrzebowało efektów specjalnych, by było autentyczne i właśnie to utwierdziło mnie w przekonaniu, że ta niebieskowłosa niewiasta potrafi tylko knuć niecne plany. Dziewczyna nie miała serca. Żeby umawiać się z innym facetem za plecami Karola? Tego Karola? Kto mógł tak bardzo zakręcić jej w głowie, że zostawiła Rycerza? Samolubna Księżniczka. Któż został jej Księciem?
— Nie była ciebie warta – wyszeptałem, zaczesując kosmyki jego włosów za ucho.
— Nie kochałem Konstancji, dlaczego więc płaczę? — Karol wbił we mnie wzrok swoich złotych oczu, oczekując odpowiedzi. Tylko skąd miałem ją wziąć? Nie otrzymałem magicznych zdolności.
Przestałem rozumieć. Nie kochali się, a mimo to byli parą? Przytulali się, całowali, nawet na moich oczach! Wszystko straciło sens. Po Konstancji bym się tego spodziewał, ale po Karolu…? Po Rycerzu, który chciał się ze mną przyjaźnić, który nieświadomie uczył mnie czuć, dzięki któremu potrafiłem się swobodnie uśmiechać?
— Rafał, kiedyś ci to wyjaśnię. Konstancja nie puści pary z ust, tylko — znów wtulił głowę w moją pierś — zostań teraz ze mną. Bądź nadal moim przyjacielem. Nie chcę stracić i ciebie.
Brak logicznego powiązania. Gdzie suche fakty? Mam się wszystkiego domyślać? Nie – pozostało mi czekanie. Pragnąłem wyjaśnień, lecz wiedziałem, że wyciąganie informacji siłą skończyłoby się zakończeniem znajomości. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Nie teraz, kiedy przywykłem do wspólnych posiłków, żartów.
— Przyjaciele starają się rozumieć, prawda? Więc postaram się z całych sił.
Uciekliśmy z ostatniej lekcji, gdy zadzwoniła mama i powiedziała, że jadą na weekend z Konstancją do babci i jeśli chcę, mogę się przyłączyć. Postanowiłem zostać i zająć się Karolem.
Tak, moje zajmowanie się nim nie do końca mieściło się w ludzkich normach. Pozwoliłem mu się napić, a z każdym kolejnym łykiem piwa Karol zdawał się odprężać. Byliśmy pełnoletni, jutro była sobota, a Rycerzowi najwyraźniej to pomogło. Lody też. Zjadł cały pojemniczek czekoladowych, a ja towarzyszyłem mu, delektując się waniliowymi. Z tym że ja byłem trzeźwy. Bałem się myśleć, co by się stało, gdybyśmy oboje stracili zdolność zdrowego myślenia.
Zamknąłem drzwi wejściowe i okna, by móc spać bez zmartwień o złodziei i z Karolem uwieszonym na ramieniu poczłapałem do swojego pokoju. Wizja zalanego chłopaka w salonie niespecjalnie mnie cieszyła. Kto wie, jakie głupstwa mogły przyjść mu do głowy. Dochodziła dopiero dziewiąta, we wszystkich sąsiednich domach paliły się światła, a Lena siedziała przy komputerze. Opuściłem rolety, nim zdążyła mnie zauważyć i pomachać.
— Nie chcę jeszcze spać — jęknął Karol, gdy popchnąłem go w stronę łóżka. — Jest wcześnie.
— Sen dobrze ci zrobi — mruknąłem. — Chcesz spać w tym — wskazałem palcem na jego szkolny strój — czy dać ci jakąś koszulkę?
— Śmierdzę — powiedział, powąchawszy się. — Daj mi coś.
Przewracając oczami, wygrzebałem z szuflady bluzkę i rzuciłem mu ją, po czym odpaliłem laptopa. Karol przebrał się, zsunął spodnie i schował się pod kołdrą, zostawiając tylko czuprynę. Kręcąc głową z dezaprobatą, zalogowałem się na facebooka.
Stronę główną miałem zasypaną postami opowiadającymi o rozpadzie związku Karola i Konstancji. Nie sądziłem, że wieści mogą rozchodzić się tak szybko. Wiadomość ta wstrząsnęła wszystkimi – Rycerz nie jest już z Księżniczką? Dziewczyny zarzekały się, iż postarają się go pocieszyć. Zerknąłem kątem oka na ukrytego w pościeli chłopaka i zachciało mi się śmiać. Przepraszam, spóźniłyście się, pomyślałem, jadąc w dół. Konstancja wstawiła zdjęcie z uczestnikiem dzisiejszych zawodów. Kolejne przedstawiało ją oraz Dawida, uśmiechających się szeroko do obiektywu.
Karol zaczął spokojnie oddychać, co znaczyło, że w końcu zasnął. Wysunął głowę spod kołdry i ułożył się na plecach. Rozchylił usta. Wyglądał na martwego, lecz jednocześnie widok ten wywoływał we mnie śmiech. Powstrzymałem się, by nagle nie zachichotać.
Przesłałem zdjęcia z aparatu. Zrobiłem ich ponad czterysta. Zdumiała mnie ich ilość. Niektóre nie nadawały się nawet do obróbki – były rozmazane albo miały złą perspektywę, przez co niekorzystną dla widniejących na zdjęciach postaci. Po sprzątnięciu owych „niedobitków”, ze wszystkiego zostało dwieście sześćdziesiąt zdjęć. Wrzuciłem je na stronę szkoły. Czas oczekiwania na wgranie: cztery godziny.
Jęknąłem cicho, by następnie westchnąć z rezygnacją. Powlokłem się do łazienki, gdzie obmyłem twarz, nie mając nawet siły, by wziąć prysznic. Przez chwilę rozmyślałem nad położeniem się na kanapie, lecz stwierdziłem, że jest za miękka jak na moje plecy. Ułożyłem się więc na materacu w swoim pokoju, okrywając kocem.
— Nie bądź głupi, zmarzniesz — usłyszałem. Karol przebudził się i patrzył półprzymkniętymi oczami. — Przecież nic ci nie zrobię. Poza tym to twoje łóżko, to ja powinienem spać na ziemi.
Że też musiał obudzić się w takim momencie. Choć ledwo przytomny, był w stanie myśleć o czymś innym niż o śnie.
— No, chodź. — Przyćmiony zmęczeniem uśmiech skutecznie utwierdził mnie w decyzji. Zabrałem poduszkę i położyłem się na wolnym miejscu. — Dobranoc, Rafał.
— Dobranoc.
Chłopak objął mnie w pasie i przysunął się bliżej, przytulając do pleców. Poczułem oddech na szyi. Chciałem wrócić na podłogę, lecz Karol skutecznie mi to uniemożliwił.
Jego ciepło, oddech, zapach zaprawiony odorem alkoholu sprawiły, że gdy tylko zamknąłem oczy, odleciałem w objęcia Morfeusza. Żaden sen nie umilał mi nocy, żaden odgłos czy pomruk nie zakłócał spokoju.