Theme by Kran

29 sie 2015

Rozdział XXIII

 Prawdziwa tajemnica

Mój dom powoli stawał się salą spotkań i pogaduszek. Przewijało się przez niego tylu ludzi, że niemal czułem odór tych wszystkich zmieszanych ze sobą perfum.
Na szczęście do swojego pokoju nie zapraszałem zbyt wielu znajomych. Bo w sumie miałem ich czworo.
Usiedliśmy z Karolem na łóżku naprzeciw siebie. Czekałem, aż w końcu wydusi z siebie to, co miało być tak ważne. Powód, dla którego mnie zostawił. To mogło być aż tak pilne, by musiał wyjechać na ten cholerny miesiąc, podczas którego nie dawał znaku życia. Prawie się popłakałem, czekając, aż w końcu nabierze odwagi. Prawie zacząłem krzyczeć, by już zaczynał, bo zaraz umrę z niepewności. Czekałem jednak, tylko ściskając dłonie w pięści.

***

Karol nigdy nie chciał się przeprowadzać. Nie chciał zostawiać kolegów, klasy, nauczycieli. Nie wtedy, kiedy już zaczęło mu się układać. Ale nie, rodzice ZAWSZE wiedzą lepiej.
I tak właśnie zamiast ładnego, jednorodzinnego domku dostało mu się mieszkanie w wysokim bloku, gdzie wokół przewijało się dziesiątki ludzi zajętych swoim życiem.
Jednak już pierwszego dnia przekonał się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Trzynastoletni Karol Sakowicz po raz pierwszy zobaczył Rafała Zawadzkiego, gdy ten siedział zamyślony na ławce, wpatrując się w pokryte szarymi chmurami niebo. Z początku obserwował go z ukrycia, wychylając się zza rogu budynku. Niebieskowłosy chłopak wyglądał na jakieś dwadzieścia pięć lat, nie uśmiechał się, tylko ciągle wbijał wzrok w przeklęte niebo. Karol poczuł się zazdrosny. Dlaczego nie spojrzy na niego? Był przecież przystojniejszy i ciekawszy od kilku zagubionych obłoczków bez bliżej nieokreślonego kształtu!
Jego ciche obserwacje trwały aż dwa lata, dopóki nie skończył piętnastki. Wtedy po raz pierwszy znalazł w sobie odwagę, aby podejść i się przywitać. W końcu byli sąsiadami, nie miał nic do stracenia.
Stanął przed ławką, grzecznie schował ręce ze plecami, odetchnął głęboko.
— Dzień dobry — powiedział, siadając na ławce.
Rafał po raz pierwszy odwrócił twarz w czyjąś stronę, jednak nie powiedział ni słowa, po prostu się uśmiechnął, a szare oczy pana Zawadzkiego zawładnęły nim całkowicie. Od tego dnia śnił tylko o nich, a wszystko wydawało mu się puste, bezbarwne, szklane. Było, ale niewidoczne. Świat spowił się warstwą kurzu, by się chronić.
Wtedy też Karol postawił sobie za cel sprawienie, by Rafał odpowiedział mu „dzień dobry” jak każdy inny dorosły.
Zaczął szukać informacji o swoim niebieskowłosym sąsiedzie, jednak jego rodzice nie wiedzieli zbyt wiele. Starsze panie z niższych pięter posiadały niejasne plotki. Na szczęście Internet pomagał raz za razem.
Znalazł profil na facebooku, twitterze, jakieś pojedyncze wzmianki na stronie starej, międzyrzeckiej szkole. Wszystko wskazywało na to, że Rafał Zawadzki, który uśmiechał się raz za razem, gdy Karol mówił mu dzień dobry, urodził się w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym roku. Czyli sto dwanaście lat wcześniej, sto pięć lat przed Karolem.
Był duchem? Nie, wszyscy go widzieli. Był nieśmiertelny? Może. Jednak najjaśniejszym wyjaśnieniem wydawało się kolejne wcielenie. Tylko Karol nie do końca wierzył w takie nielogiczne rzeczy. Ha… Duchy i nieśmiertelność na pewno odpadały. Przecież ludzie umierają, a on był człowiekiem, brakowało ku temu wątpliwości.
Szukał dalej, a im bardziej się zagłębiał, tym na więcej informacji natrafiał. „Nieudany eksperyment genetyczny”, „próba samobójcza”, „śmierć jednej z próbek”, „zakończenie badań”, „niepowodzenie”, „porzucenie obiektu”.

Warszawa, 23 maja 2017
Rafał i Konstancja Zawadzcy byli pierwszym i jedynym przeprowadzonym eksperymentem genetycznym na terenie naszego kraju. Inne dzieci zmarły tuż po narodzinach lub jeszcze w łonie matki. Jednak te niezwykłe bliźnięta zaskakiwały nas raz za razem nie tylko swoją odpornością, która – prawdę mówiąc – była nabyta dzięki lekom, lecz również siłą i zdolnościami.
Po tragicznym wypadku, w którym Konstancja niemal straciła życie, Rafał wyszedł bez szwanku, choć to właśnie on miał największe obrażenia. Krwotok wewnętrzny, uraz kręgosłupa i kręgów szyjnych. Lekarze znaleźli go martwego we wraku samochodu, lecz nim dowieźli do szpitala, pan Zawadzki znów oddychał. Omsknął się o śmierć, a potem w ciągu kilku godzin doszedł do siebie. Nie potrzebne były operacje, po prostu spał.
Jego siostra nie miała tyle szczęścia. Gdy tylko przywieziono krew i położono ją na bloku operacyjnym, rozpoczęto transmutację. Mieszanka genów sprawiła, że Konstancja straciła błękitny kolor włosów, zostając z krótkimi, białymi jak śnieg kosmykami.

Na dole, pod reportażem widniały dwa zdjęcia – białowłosej dziewczyny radośnie uśmiechającej się ze szpitalnego łóżka oraz niebieskowłosego chłopca o podkrążonych oczach i bólem wymalowanym na twarzy.
Dalej Karol natrafił na filmik na youtube’ie z wywiadem z ów kobietą nazywaną Konstancją.

— Jak pani myśli, dlaczego sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej? — zapytał dziennikarz, patrząc jej w oczy.
— Mój brat zawsze był zimny. Bez uczuć, bez szczęścia, dla niego nie liczyło się, że żyje i zawsze obwiniał lekarzy o to, że urodził się obojętny. Głównie za sprawą tego nazwano nas „nieudanymi”. Kiedy po drugiej próbie samobójczej, w której prawie zginęłam i ja, został wysłany na badania i zamknięty, zmienił się. Raczej grał, ponieważ nigdy nie zostałam przekonana do tego, że dorosłego człowieka można nauczyć, czym jest strach, gniew, miłość. Wypuścili go zaślepieni udawanymi postępami. I wie pan co? On już się nigdy nie odezwał. Mieszkaliśmy razem jakiś miesiąc. Gdy byłam małą dziewczynką, wciąż mu się zwierzałam, a on rzucał jakieś morały. Ale nie po ośrodku. Nie powiedział mi nawet „cześć”, rozumie pan? Własnej siostrze i matce…

Film skończył się, a Karol wpatrywał się w monitor. Czyżby robił to z zemsty? Nie odzywał się, bo obcy ludzie chcieli go zmienić? Już nie liczyło się, że Rafał, którego znał z podwórka w rzeczywistości urodził się w zeszłym wieku.
Zniszczyli go ludzie. Od samego początku. Eksperyment, wypadki, próby samobójcze. Chciał zniknąć, zapewne cierpiał. Karol musiał temu zapobiec, musiał.
Informacja w internetowym czasopiśmie przykuła jego wzrok.
Zastanawiasz się, jak to było w przeszłości? Teraz masz szansę! Weź udział w projekcie i przetestuj naszą maszynę pozwalającą przenosić się czasie! To nic nie kosztuje, ba!, to my zapłacimy Tobie!

Kontakt po numerem: xxxxxxxxx

Co z tego, że nie był jeszcze pełnoletni i musiał przekonać rodziców? Jeśli to miałoby mu pozwolić dopiąć swego, musiał to zrobić. Musiał.
I wszystko szło po jego myśli.
Matka, trochę zdziwiona jego pomysłem, dała się w końcu przekonać. Ojca trudniej było przekonać, ale łakomy na pieniądze mężczyzna w końcu uległ, gdy zobaczył wynagrodzenie za testy. Spełniony Karol postanowił zmienić przeszłość, nawet jeśli miałoby to doprowadzić do końca świata.
— Wie pan, panie Zawadzki — powiedział pewnego popołudnia, gdy dowiedział się, że jego zgłoszenie zostało zaakceptowane — lubię pana. Może nic o panu nie wiem, ale wydaje się pan przyjaznym gościem.
Niebieskowłosy znów się uśmiechnął, ale – tak jak zawsze – nie powiedział nic. A Karol tak bardzo pragnął poznać barwę jego głosu. Chciał usłyszeć, jak te delikatnie wyglądające usta wymawiają jego imię. I nie było już odwrotu.

***

— Tak właśnie dostałem się do projektu. Cała procedura była dość prosta. Dostałem rok na testy. I dopóki nie chciałem dostać efektu, nie mogłem wyłączać maszyny.
Wpatrywałem się w Karola neutralnym wzrokiem, choć w mojej głowie myśl goniła myśl. Tak naprawdę nie wiedziałem, czy to, co mówi, jest prawdą. Jeśli tak, co się stało z Konstancją? Dlaczego przeżyłem sto dwanaście lat?
— Siedziałeś kiedyś na jakimś forum, prawda? Mógłbym zacząć tłumaczyć ci na HTMLu albo CSSie, jednak myślę, że BBCode jest dla ciebie bardziej znany. — Kiwnąłem głową. Na niejednym forum spotkałem się z systemem takiej edycji tekstu. — Otwierasz kod, na przykład na kursywę, ale by zadziałał, musisz go zamknąć. Tak samo jest z czasowymi zmianami. Jestem tu już od kilku miesięcy, ale weekendy zawsze spędzałem w domu, nadrabiając materiał z mojej szkoły. Wiesz, może nie widać, ale jestem dość utalentowany. Przez ostatni miesiąc zdawałem egzaminy. Te nasze wyglądają trochę inaczej niż wasze. Nie piszemy matur. — Karol wydawał się zmieszany tymi całymi wyznaniami, ale dzielnie parł do przodu. — Twoje „ja” z przyszłości nadal się nie zmieniło, nie odpowiada na dzień dobry. Ale to dlatego, że jeszcze nie zapisałem całości projektu. No i… To tak, jakbym edytował tylko część twojego życia, mimo to wszystko może potoczyć się inaczej i kiedy skończę, być może nie zobaczę cię na tej ławce, zamieszkasz gdzieś indziej, zapomnisz o mnie. Jednak myślę, że było warto. W końcu się zakochałem.
Uśmiechnął się szeroko, a wraz z jego ustami uśmiechały się oczy.
— Nic się nie zmieniłem? — zapytałem cicho, patrząc w podłogę.
— Wyglądasz nieco bardziej męsko i masz dłuższe włosy, czasem splątujesz je w kitkę.
— A… Co z Konstancją?
Chłopak westchnął.
— Umarła, mając dziewięćdziesiąt trzy lata w jednym z Irlandzkich miasteczek, gdzie założyła rodzinę i wiodła szczęśliwe życie. Najwidoczniej tylko ty odziedziczyłeś nieśmiertelność.
— Czyli że zostałem wujkiem? — Uśmiechnąłem się blado, a Karol pokiwał głową.
— Kontie dorobiła się trójki dzieci: Maxa, Tristilli i Perstutii, nie wiem, skąd wytrzasnęła to trzecie imię.  Jednak zdaje się, że żyło jej się bardzo dobrze. A, i nie starzała się, wyglądała jak wieczna, zapracowana czterdziestolatka, choć na zdjęciach widziałem wiele zmarszczek.
— Niemożliwe…
Właśnie, czy coś takiego było możliwe? Podróże w czasie, jakieś dziwne cyrki, moja przyszłość… Czy naprawdę popełniłbym samobójstwo? No i co oni zrobili, że straciłem chęć do rozmów? Wycięli struny głosowe? A wiadomo? Ludzie to potwory, zwłaszcza lekarze robiący wszystko w imię „nauki”.
Odetchnąłem głęboko oszołomiony ilością informacji. Czy nieśmiertelność istnieje? Czy ja naprawdę mogłem się zregenerować? I, co najdziwniejsze, czy obca krew odebrałaby błękitną barwę naszym włosom?
— A kiedy już tu przyjechałeś, przeniosłeś się czy coś… Jak to było?
— Zapisałem się do szkoły, gdzie spotkałem Konstancję. Na początku jej nie poznałem, bo teraz ma niebieskie włosy, a ja oglądałem ją w białych. Jednak imię i nazwisko pasowały, poza tym miała brata. Bardzo często o tobie opowiadała. Nie potrafiłem stwierdzić, czy rzeczywiście jesteś tym Rafałem, dopóki nie zobaczyłem twojej twarzy. A kiedy już przekonałem się, że ty to ty i próbowałem cię zagadać, znikałeś. Szukałem cię po korytarzach, czasem w bibliotece, w łazienkach, wszędzie, rozpływałeś się w powietrzu. Zostawałem nawet na treningach koszykówki i z góry obserwowałem jak gracie. Dominika też często tam stała, tyle że skryta za filarem. I wiesz co? Za każdym razem się spóźniałem, bo ciebie nie było już w szatni. Tamten deszczowy dzień był mi wybawieniem. Zapewne gdyby nie brak parasola, nie wiedziałbyś wciąż, kim jestem.
Wysłuchałem wszystkiego spokojnie, bawiąc się rąbkiem koszulki. Oddychałem głęboko, zastanawiając się, czy powinienem coś powiedzieć, czy lepiej jak zamilczę. Nie, nie, nie. Nie mogłem milczeć! To właśnie przez brak słów Karol zadał sobie tyle trudu.
— Chcesz wrócić do swoich czasów, prawda? — wyszeptałem ciszej niż myślałem, ale ciemnowłosy to usłyszał. Chwycił moją twarz i wtedy zobaczył, jak w oczach zbierają mi się łzy. — Zostawisz mnie na sto lat, nawet nie wiedząc, czy znów się spotkamy.
Patrzył z żalem, najwyraźniej dopiero teraz zdawszy sobie sprawę z tego, jak bardzo zraniła mnie jego nieobecność. Przyciągnął mnie i mocno przytulił. Przypomniałem sobie, jak płakał w moje ramię po zerwaniu z Konstancją. O tym, jak wręczałem mu prezent świąteczny. Przecież on ten mecz mógł obejrzeć w Internecie! Ile błędów popełniłem, nie wiedząc, że chłopak w moich czasach jeszcze się nie urodził. Ale był tu i właśnie obchodził się ze mną jak z najcenniejszą rzeczą w swoim życiu.
— Jakoś sobie poradzimy — powiedział mi do ucha. — Damy radę. Bo wiesz, mimo wszystko zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi na świecie, nie sądzisz?
Z uśmiechem przebijającym się przez łzy opłakujące przyszłość pocałowałem go w policzek.

***

Zjawiliśmy się w szkole dopiero po trzeciej lekcji. W sumie to nie zjawiliśmy, a zakradliśmy się, aby nie zobaczyły nas kamery. Karol wolał chwilowo uniknąć konfrontacji z panią dyrektor. Na początku bałem się, że gdzieś natkniemy się na Konstancję, ale na szczęście skończył jej się rok szkolny i rzadko pojawiała się w szkole, choć czasem musiała – aż do końca czerwca postanowiła dzierżyć stanowisko przewodniczącej. Bardziej prawdopodobne byłoby złapanie przelotem Dawida.
I – ku naszemu rozgoryczeniu – właśnie tak się stało. Prowadził Natalię za ramię w stronę pokoju samorządu. Gdy nas zobaczył, zatrzymał się i zamrugał kilka razy, aż w końcu uniósł brew.
— Karol?!
Mój chłopak posłał mu szeroki uśmiech, a potem przybił żółwika z Tusią.
— No, dzień dobry, panie vice przewodniczący! Stęsknił się pan za mną? — Ciemnowłosy zamrugał niby uwodzicielsko.
— Jeszcze ciebie mi tu brakowało… — westchnął ciężko, zapewne przygnębiony myślą o kolejnej dupie do pilnowania. — Usprawiedliwienie za miesięczną nieobecność masz?
— Się wie. — Wyjął z kieszeni podrobioną kartkę od lekarza z Warszawy. — Poleżałem sobie trochę w szpitalu.
— Cieszmy się, że żyjesz — mruknął. — Rafał, a ty co tu robisz? Na lekcje, no już! Gdzie się podziewa Konstancja, kiedy wszyscy wszczynają bunty?!
— Pewnie się uczy. Wiesz, ma maturę w tym roku.
Dawid posłał nam zabójcze spojrzenie, a potem machnął dłonią.
— Aj, mam was gdzieś, tylko nie nabroicie.
— Ta jest — odpowiedzieliśmy jednocześnie, salutując.
Blondyn wyminął nas, dalej ciągnąc za sobą Natalię, a my ruszyliśmy dalej, ciesząc się jak dzieci, że pan przewodniczący puścił nas wolno.
Postanowiłem powiadomić Dominikę o powrocie Karola. Sprawdziłem na planie, gdzie miała lekcje, po czym zapukałem i rzeczowo powiedziałem, że jest wzywana przez vice przewodniczącego w sprawie Natalii. Nauczyciel podrapał się po brodzie, ale koniec końców ją puścił. Za to nic nie rozumiejąca rudowłosa spakowała plecak i wyszła z klasy z przerażoną miną, która zniknęła na widok Karola.
Rzuciła mu się na szyję, bezsłownie piszcząc imię chłopaka, a ja stałem obok i przyglądałem się, jak bardzo Biblioteczna Zjawa, niegdyś odludek większy ode mnie, cieszy się na widok drugiego człowieka.
— Masz ochotę na wagary? — zapytałem, a Domi po chwili pokiwała głową.
I tak właśnie znaleźliśmy się w jej domu. Z Tomkiem, rzecz jasna. Przyglądał się nam spode łba, chyba chcąc powiedzieć coś niemiłego. Odkąd pomagałem Dominice w zajmowaniu się tym gburem, nieszczególnie mnie polubił. Najgorzej było podczas gdy nalewałem mu wody na kąpiel. Rzucał tak okropnymi tekstami, że zacząłem zabierać ze sobą zatyczki do uszu, by nie musieć go słuchać.
Karola nie znał i nieszczególnie chciał poznać, bo po jakimś czasie wyjechał bez słowa z salonu, a Domi przeprosiła za jego zachowanie.
— Też bym chciała miesięczne wakacje od tej głupiej budy — wyjęczała dziewczyna znad herbaty. — A jeszcze dwa miesiące. Jak ja to wytrzymam?
— Jakoś dasz sobie radę, nie masz wyboru. — Wzruszyłem ramionami. — Musimy świętować powrót Karola. Proponuję noc filmów, u mnie.
Rudowłosa spojrzała najpierw na mnie, potem na Karola, a potem znów na mnie.
— Porozmawiam z mamą, by wcześniej urwała się z pracy i zajęła Tomkiem. — I jak to powiedziała, wyjęła telefon i wyszła, by zadzwonić, a my zostaliśmy na chwilę sami.
Karol od razu złapał moją dłoń i zaczął kreślić paznokciem kółka.
— Musiałeś ją ściągać? Stęskniłem się za tobą… Myślałem, że istnieje szansa na wieczór sam na sam.
— Myślę, że powinniśmy przyznać się Dominice. Jest moją pierwszą przyjaciółką i naprawdę nie chcę mieć przed nią tajemnic…
— Jakich tajemnic? — Biblioteczna Zjawa stała w drzwiach, wciąż ściskając telefon w ręku. Marszczyła brwi.
Spojrzeliśmy po sobie z Karolem. Przełknąłem ślinę.
— Lepiej usiądź — rzuciłem, uciekając wzrokiem.
Umościła się wygodnie na fotelu, opierając łokcie na kolanach i podbierając głowę na dłoniach.
— No, słucham.
Przygryzłem wargę. Od czego miałem zacząć. Wyznanie przyjaciółce, że jest się homoseksualistą i tworzy związek z facetem, który starał się na początku o przyjaźń, wcale nie należało do łatwych zadań. Powinienem ugryźć się w język, nim cokolwiek zaproponowałem Karolowi. Cóż, jednak to właśnie mój Rycerz przybył z odsieczą.
Uśmiechnął się, jak to miał w zwyczaju i rzucił ni z tego, ni  owego:
— Jesteśmy z Rafałem w związku. Całujemy się i mam ochotę się z nim kochać, nawet tu i teraz, ale się powstrzymuję, bo nie było mnie miesiąc i wyszedłbym na okropnego dupka.
I ja, i Dominika spojrzeliśmy na niego z przestrachem.
— No co? — żachnął się. — Powiedziałem tylko najszczerszą prawdę.
— I za to cię kocham. — Bezceremonialnie i bez ostrzeżenia cmoknąłem go w usta.
Rudowłosa chyba próbowała zebrać myśli, aż w końcu odetchnęła z ulgą i zaśmiała się sama do siebie.
— Jeju, a już myślałam, że mam jakieś objawy bycia yaoistką! Udziela mi się od hobby Konstancji najwyraźniej. — Pokręciła głową. — Tak myślałam, że jesteście szczęśliwie zakochaną parką gejów.
— Co? — zdziwiłem się. Nawet nie zauważyłem, że Karol wciąż trzymał moją rękę.
— To widać, słychać i czuć, Rafałku. — Uśmiechnęła się. — Mama się zgodziła, wróci o dziewiętnastej, a tymczasem możecie pomóc mi przygotować obiad.



Wróciłam z "Przyjaciółmi"! Kto się cieszy? Ja bardzo. Kolejny rozdzialik opublikuje się sam w sobotę, także spokojnie, możecie poczekać.Zaczyna się taka jakby sielanka. Jak myślicie, zostanie tak do końca czy wpleść jakąś dramę?