Theme by Kran

20 cze 2015

Rozdział XXII + LBA

Wschód czy zachód?


W książkowych romansach, kiedy dwojgu ludziom na sobie zależy, spotykają się, całują, kochają, często pojawia się motyw obietnicy składanej na wieczność. Zazwyczaj są to tanie teksty mówiące o ponownym spotkaniu w zaświatach lub w kolejnych życiach.
W mojej miłości również zawarto obietnicę, ale nie dotyczyła ona tysięcy lat, a jedynie miesiąca, a i tak ledwie wytrzymywałem presję czasu. Zauważyłem, że jeśli czegoś bardzo wyczekujemy, dzień potrafi dłużyć się niczym lata, a kiedy staramy się zatrzymać w miejscu, życie ucieka nam niczym piasek przez palce. Dlaczego nasze mózgi lubią płatać figle?
Myślałem nad tym, idąc w stronę dworca. Dochodziła szesnasta. Kiedy przed piętnastą otrzymałem smsa od Szymka, że chce mnie odwiedzić, podszedłem do sprawy sceptyczne, ale koniec końców przystałem na propozycję. I tak nie miałem nic lepszego do roboty, a laptop powoli wszczynał bunt, gdyż zbyt namiętnie z niego korzystałem, przesiadując nawet dziesięć godzin dziennie (albo raczej nocnie) na facebooku i forach społecznościowych.
Stał przed budynkiem dworca, skryty w jego cieniu, nie dając się muskać kwietniowemu słońcu. Z daleka przypominał smutnego, osamotnionego chłopca, któremu świat nie pozwolił cieszyć się ciepłem i bezchmurnym niebem. Tak jak każdy inny nastolatek wpatrywał się w ekran smartfona, zachłannie pochłaniając wyświetlane na ekranie treści.
— Yo! — przywitałem się, stając przed Szymkiem.
— Cześć.
Przybiliśmy sobie piątki.
— Co cię sprowadza do Międzyrzeca? — zapytałem, gdy ruszyliśmy, nie znając dokładnie celu naszej przechadzki.
— Nuda — odparł, chowając dłonie w kieszeniach dżinsów. Oko znów schowane miał za grzywką.
Szymek nie był w formie. Nie uśmiechał się, a w jego głosie słyszało się tylko monotonię. Znużenie ciemnowłosego ukazywało się również poprzez wleczenie nogi za nogą. W niczym nie przypominał radosnego chłopca, który nazwał mnie swoim królikiem, uprzednio zajmując rozmową.
Zdążyłem dowiedzieć się jednak, że Szymon nie należał do osób przesadnie miłych; przez większość czasu raczej cechowała go upierdliwość, często pyskował i nieszczególnie liczył się ze zdaniem oraz uczuciami innych. Mimo wszystko nawet on miewał swoje dobre momenty, potrafił przepraszać i, kiedy mu zależało, stawał się uroczym chłopcem podbijającym dziewczęce serca.
Wtedy jednak nie ociekał ani sarkazmem, ani szczególną radością, zmienił się raczej w ostygłą już kluskę z podgrzanego wcześniej obiadu. Potrafiłem rozpoznać wymuszoną obojętność od tej prawdziwej, z której posiadacz nie zdawał sobie sprawy. Przypadek Szymka był tym drugim.
— Pokaż mi, że świat wciąż ma wiele zaoferowania — poprosił w pewnej chwili.
Przystanąłem i spojrzałem w niebo, uśmiechając się delikatnie.
Dlaczego miałbym to robić? Przecież to bez sensu. Gdyby chciał znaleźć sens czegokolwiek, znalazłby go w mgnieniu oka. To nie tak, że go nie ma. Po prostu ludzie wyobrażają sobie sens jako coś niesamowitego, wielkiego, zapierającego dech w piersiach, podczas gdy kryje się częściej w małych, niepozornych rzeczach.
— No i co się tak szczerzysz? — prychnął, szturchając mnie łokciem.
— Spełniam prośbę — odparłem szczerze.
— Hahaha, bardzo śmieszne — mruknął, ale powędrował wzrokiem w kierunku nieba.
Nie widziałem jego twarzy, ale stał na tyle blisko, bym usłyszał, jak wypuszcza powietrze z płuc.
Słońce przebijało się przez grube, ciężkie chmury, malując je złotem i czerwienią. Gdzieniegdzie dostrzegało się przebłyski fioletu oraz granatu, jednak biel wciąż dominowała na nieboskłonie. Całość przypominała wyciągniętą z Internetu pracę graficzną osoby o nieprzeciętnych umiejętnościach, wyobraźni i umiejętności zaglądania w ludzkie serca.
A może po prostu zbyt wiele czasu spędzałem, oglądając arty i rzucałem nietrafnymi porównaniami? Może.
— Chyba pierwszy raz przyznam ci rację, króliku — rzucił. — Ładny widok, ale to wciąż nie to, czego szukam.
— Więc chyba musimy poszukać gdzie indziej — zaproponowałem, przechylając głowę. — Mamy całą ziemię do przeszukania.
— Wolałbym ograniczyć się do naszego województwa. — Uśmiechnął się lekko.
— Więc dzisiaj podbijemy Międzyrzec!

***

Przemierzanie starych uliczek wraz z Szymkiem okazało się całkiem przyjemnym przeżyciem, zwłaszcza, gdy chłopak nie rzucał kąśliwych uwag. Przez Internet był bardziej sarkastyczny, najwyraźniej w rzeczywistości, stojąc z kimś ramię w ramię, bał się odezwać, obawiając się szybkiej riposty. Och, biedny Szymek.
Nakarmiliśmy bezpańskie koty puszką taniej karmy, ale to i tak lepsze niż nic. Przeszliśmy się nad rzekę, szukając ryb, ale żadnej nie dostrzegliśmy. Było albo za wcześnie, albo wystraszyły się naszych szkaradnych twarzy. Do drugiego wniosku doszedł Szymon, za co oberwał w ucho. Wcale nie należałem do brzydkich ludzi i zdawałem sobie z tego sprawę. Zresztą, on też był niczego sobie.
Kiedy żołądki zaczęły domagać się jedzenia, dochodziła godzina osiemnasta. Zostało czterdzieści minut do odjazdu powrotnego pociągu Szymka, więc zaprosiłem go na zapiekankę. Kiedy zapędzało się w mniej odwiedzane uliczki, można było trafić na przyzwoite knajpki. Najlepsze jednak sprzedawali tu kebaby. Niestety, w tamtej chwili zapomniane drobniaki brzęczące w kieszeniach nie pozwalały na takie ekscesy.
Zajadając się chrupiącymi bułkami, zaczęliśmy iść w stronę dworca. Szymon wyglądał na niezadowolonego marnym wynikiem poszukiwań. Wiedziałem jednak, że to nie jedyny powód braku humoru u ciemnowłosego. Nie chciałem jednak, by wziął mnie za natręta, który wściubia nos w nieswoje sprawy.
Prawa, lewa, prawa, lewa. Dlaczego nie potrafię klepać się po głowie i masować po brzuchu jednocześnie, ale chodzić i jeść jednocześnie już tak? Świat jest niesprawiedliwy.
— Dobra, dłużej nie wytrzymam — wyjęczałem, wypuszczając nadmiar powietrza z płuc. Szymek spojrzał na mnie, marszcząc brwi. — Mów, co się stało. Wyglądasz niemrawo.
— Nic. — Wzruszył ramionami i zatkał usta jedzeniem.
— Uważaj, bo ci uwierzę. Zdążyłem już poznać twoje nawyki.
Szymek westchnął.
— To nic ważnego. Po prostu dziewczyna mnie ignoruje, w szkole mi nie idzie, zastanawiam się nad zrezygnowaniem z koszykówki, a rodzice nagle zaczęli mieć pretensje o kłamstwa kierowane do drużyny. — Wbił wzrok w ziemię.
— Nie rezygnuj z koszykówki — wyrwało mi się. — Znaczy…
Chłopak wyszczerzył zęby.
— Wiedziałem, że to powiesz. Głównie dla tych słów przyjechałem do Międzyrzeca — przyznał. — Jesteś jak otwarta księga.
— Wiem — odparłem z nutką żalu, aczkolwiek wcale nie czułem się źle z tą świadomością.
— Nie zmieniaj się — dodał. — Jesteś całkiem w porządku, króliczku.
— Ludzie się zmieniają.
— Więc zatrzymaj się i stój w miejscu.
Dotarliśmy na dworzec, a ja wciąż zastanawiałem się, czy słowa Szymka zawierają jakąś głębszą prawdę. Znów próbowałem doszukać się drugiego dna, ale nieszczególnie mi wychodziło. Problem polegał bowiem na tym, że chciałem zmian. P o t r z e b o w a ł e m zmian. Dla rozwoju. Dla siebie. Dla przyszłości. Dla wyższych celów. Tylko czy zmiana, która się już we mnie dokonała, nie była wystarczająca.
Gdybym mógł, rwałbym sobie włosy z głowy, ale przez robienie takich rzeczy na mieście, w miejscu publicznym, narażałem się na opinię szaleńca. A przecież należałem do osób zdrowych psychicznie. Chyba. A, zresztą.
— Nie za wiele porozmawialiśmy — stwierdził ciemnowłosy, gdy staliśmy na peronie. Przywodził wspomnienia związane z Karolem, ale nie chciałem o nim w tamtej chwili myśleć. Przybrałbym wówczas nieszczęśliwą minę, a Szymek potrzebował optymisty. — Niby spędziliśmy trzy godziny, ale przez większość czasu wisiała między nami cisza.
— Fajnie się z tobą milczy, Szymek — stwierdziłem. — Chyba nawet lepiej niż rozmawia.
Szturchnął mnie ramieniem w bok.
— To, że jestem wredny, nie znaczy, że musisz mnie obrażać — żachnął się.
— A jak ty obrażasz mnie to wszystko w porządku? — Uniosłem brew, lekko się uśmiechając. Chłopak się spłoszył.
— Dobra, masz rację — przyznał. — Marny ze mnie rozmówca.
— Brakuje ci wprawy. Wpadaj częściej.
— Będę.
I odjechał, zostawiając moje myśli wolne niczym pieski bez smycz i obróżek, a one rozbiegły się, tworząc mapę ścieżek i dróżek przypominającą pajęczą sieć.

***

Obudził mnie dźwięk przychodzącej wiadomości. Przetarłem oczy i spojrzałem na zasłonięte roletą okno. Jeszcze nawet nie świtało. Kto mógł dobijać się o tej porze? Prychnąłem lekko, po czym przykryłem kołdrą aż po czubek głowy. Stawiałem na Szymka lub Dominikę, nikt wcześniej nie pisał o tak nieludzkich porach.
Nie minęły dwie minuty, a przyszedł kolejny sms.
— No chyba uduszę — westchnąłem, chwytając leżący pod poduszką telefon. Odblokowałem go na oślep.

Karol
Czekam tam, gdzie za pierwszym razem.

No, obudź się.

Wpatrywałem się w wiadomość, nie wiedząc, czy to prawda, czy po prostu ktoś przypadkiem nie robi sobie żartów. Sms jednak został wysłany z numeru Karola, a jego nie widziano od miesiąca. To musiał być on. Musiał.
Zerwałem się z łóżka jak oparzony i szybko narzuciłem jakąś wyciągniętą na ślepo koszulkę z szafki. Naciągałem spodnie, nie martwiąc się o skarpetki, zbiegając po schodach i ściskając w dłoni telefon.
Nawet nie zawiązałem sznurówek. Wyjąłem rower z garażu i po chwili gnałem w stronę szkoły.
Na dworze wciąż było ciemno, ale słońce powolutku wznosiło się nad horyzont. Nawet nie wiedziałem, która jest godzina.
Czekał na mnie tam, gdzie za pierwszym razem. Szkoła była oczywiście zamknięta, ale mógł czekać przed wejściem. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
I się wcale nie myliłem.
Nie spodziewałem się zobaczyć m o j e g o Karola. Zastanawiałem się, czy bardzo się zmienił, czy może jednak pozostał taki sam. Siedział na krawężniku przed bramą, wpatrując się tępo w buty.
Zahamowałem tuż przed nim. Przeniósł na mnie swój wzrok, uśmiechając się jak zawsze. Odstawiłem rower, w tym samym czasie Karol podniósł się, by po chwili złapać mnie za nadgarstek i z siłą pociągnąć na boisko. Jego dłoń emanowała przyjemne ciepło, tak znajome i uspokajające jak zawsze.
Tęskniłem za nim cały, pragnąłem, by przyciągnął mnie do siebie i nie puszczał już nigdy, kiedy jednak znaleźliśmy się w odpowiedniej odległości od ulicy, tak, by nikt nas nie widział, Karol mnie pocałował. A był to długi, namiętny pocałunek. Pozwolił mi przypomnieć sobie, jak to jest trwać przy czyimś boku.
— Rafał — wyszeptał, przyciskając mnie do piersi. Wdychałem słodki zapach jego perfum. — Przepraszam, przepraszam, przepraszam. — Podniósł mnie, kiedy oplotłem go za szyję. — Ale też dziękuję, dziękuję, dziękuję. — Okręciliśmy się dwa razy, nie potrafiłem opanować śmiechu, chichotałem jak mała dziewczynka. — Myślałem, że nie przyjdziesz — dodał, kiedy już poczułem grunt pod nogami.
— Normalni ludzie śpią o… — Wyciągnąłem telefon i zerknąłem na wyświetlacz. — Piątej dwanaście. Cudowna godzina, naprawdę, dzięki. — Pokręciłem głową, wzdychając. Cieszę się, że dotrzymałeś obietnicy.
— Bałem się, że naprawdę skopiesz mi tyłek — zażartował, palcami układając moje nieuczesane włosy. — Wschodzi słońce — zauważył, wskazując kierunek brodą. Odwróciłem głowę.
Ubiegły zachód nie mógł równać się z tym wschodem. Wszystko płonęło w pastelowej czerwieni, a niebo stawało się coraz jaśniejsze, by w końcu powitać się z błękitem. Mimo to wciąż przeplatały go ciemniejsze odcienie.
Widok ten przypominał mi morze i piasek spowite falą ognia.
— Chyba czas na spełnienie kolejnej. — Palce Karola zacisnęły się na moich. — Muszę ci coś wytłumaczyć. Trochę to potrwa. Szkolne boisko nie jest do tego najlepszym miejscem.



Rozdział jest! Karol wrócił. Zdaję sobie sprawę, że scena ich spotkania była tak sucha jak piach w upalny, letni dzień, ale to dlatego, że Karolek musi się do czegoś przyznać. Chciałam w ten sposób pokazać, że nie wszystko jest takie jak przedtem. Ale o tym za tydzień.
Dostałam nominację LBA i postanowiłam załatwić ją wraz z rozdziałem, więc teraz, jeśli nie interesuje Cię moje osoba, a jedynie opowiadanie, możesz już iść. Miło było gościć Cię na blogu, do zobaczenia za tydzień! <3
Jeśli zostajesz, zapraszam do zapoznania się z kilkoma pytaniami. ;)

Wyróżnienie Liebster Blog Award otrzymywane jest od innego bloggera w ramach uznania za" dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawane dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów. Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 10 pytań zadanych przez osobę, która blog wyróżniła. Następnie również wyróżnia 10 osób (informuje je o tym wyróżnieniu) i zadaje 10 pytań. Nie można nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie.
Nominowała mnie Hao
http://hao-center.blogspot.com/



Jakie cechy charakteru odrzucają Cię najbardziej?

Najbardziej odrzuca mnie chyba sztywność. Miałam na co dzień do czynienia z panienką, z którą ciężko dało się zamienić zdanie, ponieważ nie interesowało ją nic, co interesowało Ciebie. Troszeczkę boli, kiedy chcesz się do kogoś zbliżyć, a on po prostu Cię po całości ignoruje.
Osoby nietykalne również potrafią zajść mi za skórę. Myślą, że są najważniejsi, że nic im nie można zrobić, a gdy przychodzi co do czego, skomlą jak małe pieski, gdy zabiera się je od matki. Takie osoby zwykle są uzależnione od rodziców, ich stan majątkowy przewyższa przeciętny, a zwykłych ludzi postrzegają jak marne, szare egzystencje, które po prostu są, by zapełnić wolną przestrzeń i – ewentualnie – załatwiać czarną robotę.
Nadmierna powaga również szkodzi mojemu zdrowiu. Z osobą poważną nie da się zażartować, ponieważ zaraz wszczyna awanturę, bo została obrażona. A przynajmniej tak jest w przypadku ludzi, których znam.
Jakie blogi czytujesz najchętniej?
Blogi, na których ilość błędów nie przewyższa znacznie ilości akapitów tekstu. Ale to nie znaczy, że wezmę się za wszystko. Czasem jest też tak, że zachwycam się początkiem, dwoma, trzema rozdziałami, a później mi się nudzi i porzucam daną historię. Trochę to niemiłe, ale zmuszanie się do czegoś też do najprzyjemniejszych nie należy.
Czytam głównie gejowskie romanse, ale jeśli zainteresuje mnie jakieś potterowskie ff, to nie pogardzę. Jestem jednak dość wybredna – dużo Syriusza i Remusa, bo to dla mnie para idealna. <3
Masz ulubiony, albo znienawidzony kolor?
Kolor, kolor, kolor… Nie, nie mam ani ulubionego, ani znienawidzonego koloru. Kolor nie jest czymś, do czego mogłabym podchodzić uczuciowo.
Ulubiony wokalista/wokalistka bądź zespół?
Tutaj również będę mieć poważny problem, ponieważ nie mam ulubionych wokalistów czy zespołów, tym bardziej, że słucham utworów instrumentalnych. Są to zwykle soundtracki z różnych anime czy filmów.
Ale! Lubię włączyć sobie czasami pod rząd kilka piosenek One Ok Rock czy The Monsters and Men, ich utwory mają w sobie magię. <3
Czym można sobie zasłużyć na Twoją sympatię?
Byciem sobą. Naprawdę. Nawet jeśli ktoś zaczyna mnie denerwować, to jeśli jest sobą, zaakceptuję to. Lubię, kiedy ktoś poświęca mi czas, kiedy słucha/czyta moich wywodów na nieciekawe tematy. Jestem też jak każda inna dziewczyna – trzeba rzucić mi komplement, pochwalić, pogłaskać po głowie.
Pomysły na nudne popołudnie?
Pytasz niewłaściwej osoby, moje popołudnia z założenia są nudne. Kiedy jednak znudził Ci się facebook i nie wiesz, czy ktoś napisze, najlepiej połóż się spać. Prześpisz okres nudy, wstaniesz wypoczęty i gotowy do działania.
Nie polecam osobom, które po śnie w ciągu dnia czują się jak zombie, pozdrawiam.
Czytasz książki? Jak tak, to jakie najchętniej?
Czytam książki. Który blogowy autor nie czyta książek? xD Znajdź mi takiego, a kupię Ci czekoladę.
Lubię czytać fantasy, paranormal romance, ale nie pogardzę również dobrą książką przygodową. Ostatnio polubiłam powieści skierowane do odbiorców w wieku 12-14 lat, chyba jednak jestem nieco opóźniona w rozwoju.
Kraj, który chciałabyś/chciałbyś odwiedzić?
Rosja. Poważnie. xD Wszyscy jeżdżą po Rosji, ale mi zawsze marzyło się selfie na Placu Czerwonym. Albo przejechać cały Złoty Pierścień Rosji! Moim zdaniem nie powinno oceniać się walorów turystycznych kraju ze względu na despotyczną władzę. Jestem pewna, że rosyjskie krajobrazy niejednemu zaparłyby dech w piersiach.
Czego najbardziej nie lubisz słuchać?
Czego? Dzisiejszych trendów muzycznych. Nigdy nie przeszkadzało mi, że gusta muzyczne moich znajomych diametralnie różniły się od moich, aczkolwiek ostatnio zaczęło mnie irytować puszczanie jakże ambitnych kawałków na pełną głośność. Nie ma w nich nic pięknego. Przynajmniej według moich uszu.
Twoje hobby?
Grafika komputerowa, zabawa CSSem, szycie. Lubię zabawę maszyną, choć na nowej jeszcze nie miałam okazji szyć i boję się, że jest zbyt skomplikowana jak na moje początki z obsługą takiego sprzętu. xD Zawsze chciałam być cosplayerem, ale ze względu na kilka zbędnych kilogramów raczej nie byłabym specjalnie lubiana. xD Ludzie nieszczególnie lubią przyglądać się nieszczupłym dziewczynkom. C:


O co pyta Kran?
~ O czym opowiadała Twoja pierwsza wymyślona historia?
~ Jakich słów – Twoim zdaniem – nie powinno się definiować? Podaj choć jeden przykład.
~ Motywacja motywacją, ale co jest Twoją inspiracją?
~ Wena. Jak ją łapiesz? Sama do Ciebie wpada? A może radzisz sobie bez niej?
~ Masz wybór między wzrokiem a słuchem: co wybierasz? Który zmysł uważasz za ważniejszy?
~ Z czym kojarzą Ci się motyle?
~ Jeśli sowa jest alegorią mądrości, czego alegorią jesteś Ty?
~ Gramatyka czy historia literatury?
~ Który dział z zakresu matematyki sprawia Ci najwięcej trudności?
~ Wymyśl zasadę, którą powinien kierować się autor piszący swoją pierwszą powieść.


Nominuję:
I to by było na tyle.
Dziękuję za uwagę. <3333

13 cze 2015

Rozdział XXI

Moja własna zjawa


Naprawdę nie przepadałem za szpitalami. Kojarzyły mi się głównie ze śmiercią i eksperymentami, choć – prawdopodobnie – byłem przewrażliwiony na tym punkcie i wszędzie widziałem potencjalnych naukowców, chcących nakarmić niewinnych ludzi jakimś tanim, niesprawdzonym lekarstwem bądź trucizną o przyjemnej nazwie. Wszystkie trucizny mają ładne nazwy, tego nauczyłem się w swoim niedługim życiu.
Nie mogłem jednak zostawić Dominiki samej. Kiedy odwiedziłem ją rano, spotkałem panią domu. Uśmiechnęła się na mój widok, przywitała, zapytała, jak tam w szkole i czy zdam ze świadectwem z paskiem. Wymiana zwykłych uprzejmości. Lecz gdy tylko Biblioteczna Zjawa zniknęła z pola widzenia kobiety, poprosiła mnie, bym wspierał jej córkę, ponieważ ona sama nie może tego zrobić. Nie śmiałbym nazwać pani Kuźmiluk dobrą rodzicielką, ale zaliczanie jej do okropnych matek też nie byłoby do końca sprawiedliwe. Po prostu chciała zapewnić rodzinie wyśmienity byt, podobnie jak ojciec. A że oboje znaleźni podobne aspiracje i cele, zostawili dzieci samym sobie, każąc im się usamodzielnić. Właśnie dzięki temu Dominika nie zachowywała się jak rozpieszczona paniusia mimo swojej pozycji majątkowej.
Wsiedliśmy z Dominiką do jej auta. Zgadza się, moja rudowłosa przyjaciółka od pół roku posiadała prawo jazdy i własny samochód, więc nie musieliśmy liczyć na czyjąś litość. Dziewczyna włączyła jedną piosenkę na ciągłe odtwarzanie, więc leciała w kółko. Na szczęście nie była zła, a wokalista miał całkiem przyjemną barwę głosu. Dominikę najwyraźniej uspokajała. Już nie trzęsły się jej ręce, a kiedy mówiła, brzmiała czysto i się nie jąkała.
Jak wcześniej wspomniałem – szpitale zawsze są okropne. Nasz w Międzyrzecu również. Nie powalał na łopatki wielkością ani wykwalifikowaniem personelu; byli to po prostu normalni lekarze, tak jak wszędzie. Wciąż jednak dostrzegałem w ich oczach iskierkę przebiegłości. Te lisie zamiary… Uch.
Mama często powtarzała, że wszystko zbyt wyolbrzymiam. Powinienem troszeczkę przystopować.
Pani w recepcji uśmiechnęła się do Dominiki. Jej matka już wczoraj podpisała wypis, dzisiaj rudowłosa miała tylko zabrać brata, co byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby nie wózek inwalidzki.
Lekarze osądzili, że nie ma szans, by Tomek kiedykolwiek postawił samodzielny krok, Wypadek okazał się śmiertelny dla jego sprawców, ale oszczędził jednego chłopca, odbierając mu możliwość poruszania się za pomocą nóg. Nie znałem Tomka, więc nie potrafiłem stwierdzić, czy skradnie mu to całkiem radość z życia czy nie.
Powędrowałem za Dominiką na drugie piętro. W dwuosobowym pokoju leżał młody Kuźmiluk oraz starszy pan, z opowieści Bibliotecznej Zjawy wynikało, że często razem grywali w karty w ciągu ostatnich trzech dni.
— Cześć, Domi! Cześć, Rafał! — przywitał się Tomek, podnosząc na łokciach. Nie miał już na sobie szpitalnej piżamy, a dres, co znacznie ułatwiało sprawę.
— Cześć. — Rudowłosa od razu znalazła się przy łóżku brata. — W końcu wracasz do domu! Nic się tam nie pozmieniało, choć komputer stoi w moim pokoju.
— Chyba będę musiał jakiś czas korzystać z laptopa. — Uśmiechnął się, a potem przeniósł wzrok na mnie. — Fajnie cię widzieć. Co tam u ciebie?
— Napawam się myślą o wolnych dniach, bo nadchodzi matura — odpowiedziałem, siadając na krzesełku.
— Ach, no tak! Mamy kwiecień. — Tomek chyba poczuł się niezręcznie przez swój brak orientacji w czasie. Doskonale go rozumiałem.
— W końcu nadejdzie chwila wytchnienia — westchnęła Domi. — Mam dość matematyki.
Kiedy Tomek się uśmiechał, kojarzył mi się z Karolem. Ich kąciki tam samo się unosiły, a oczy rozświetlały drobinki światła, w tęczówkach dostrzegało się radość. I przez to trudność sprawiało mi patrzenie na niego, więc raz za razem odwracałem wzrok.
Jeszcze tylko tydzień, pomyślałem.
Pomogliśmy Tomkowi usiąść na wózku. Zarzuciłem torbę z jego rzeczami na ramię, a Dominika ciągnęła brata w stronę windy, nucąc piosenkę z auta. O dziwo, Tomek zaczął wyklaskiwać jej rytm.
Idąc za nimi, przyglądałem się ich szczęściu. Mimo problemów wciąż potrafili się uśmiechać, parli do przodu, omijając przeszkody. Zazdrościłem ludziom optymizmu, ale sam nie potrafiłem nie myśleć o przykrościach czy smutkach. Kiedy ktoś przez osiemnaście lat zastanawia się, dlaczego żyje, potem niełatwo przychodzi mu niepohamowany entuzjazm.
Sprawnie usadziliśmy Tomka na siedzeniu pasażera, a potem złożyliśmy wózek, przy czym trochę się uśmialiśmy, bo nie wiedzieliśmy, co należy zrobić i dopiero z pomocą przyszła nam pani pielęgniarka. Schowaliśmy sprzęt w bagażniku, a potem sami zajęliśmy miejsca.
Dominika całkiem nieźle prowadziła.
— Ej, ale nie wyrzuciliście mojego sprzętu, co? — zainteresował się nagle Tomek, Nie widziałem jego twarzy, bo zamknąłem oczy, ale wszystkie emocje dało się wyczytać z głosu.
— No jasne, że nie, nie bądź głupi — burknęła Dominika. — Wszystko jest w twoim pokoju.
— To dobrze. Stęskniłem się za gitarą.
Czyli Tomek grał. Sam dla siebie czy tworzył z kimś zespół? A może stanowił duet z Dominiką? Dziewczyna wyglądała na taką, co lubi śpiewać i pewnie całkiem nieźle radziłaby sobie na wokalu.
— Znów będziesz brzdąkał po nocach — wyjęczała niezadowolona. — Przynajmniej czuję się dojrzalsza, bo prowadzę samochód.
— Ale to ja jestem twoim kochanym, starszym braciszkiem.
Nigdy nie zachowywaliśmy się z Konstancją w podobny sposób. Raczej rzuciliśmy sobie kłody pod nogi, ja pyskowałem, potem jej puszczały nerwy, obrywałem, a gdy emocje opadały, przepraszała za wyrządzone krzywdy dziesięć razy.
Czy jeśli ja pozbyłem się w znacznym stopniu obojętności, Konstancja mogłaby pozbyć się agresji?
Właśnie, jak to z tym jest? Skoro mnie udało się wyleczyć, to czemu ona trwa w swoim stanie? Może ona wcale nie chciała się zmieniać? Odpowiadała jej reputacja wrednej dziewuchy, której nie da się przemówić do rozsądku? Być może. Przynajmniej nie musiała użerać się z nachalnymi chłopcami.
Chyba przysnąłem, bo pamiętam, że przed oczami zobaczyłem duszka, takiego samego, jakie wyobrażałem sobie, czytając Przyjaciół. Ta książka wciąż męczyła moje myśli, chciałem dowiedzieć się, czy miłość chłopców rozkwitła.
Ale duszek zniknął tak samo jak Karol.
Wtedy sobie coś uświadomiłem – historia opisana w powieści jednak mi się przytrafiła. Ba, zaczęła się, nim zacząłem czytać książkę. Przekleństwo zaczęło wypełniać się tego samego dnia, kiedy Konstancja przyniosła Przyjaciół do domu – w wieczór, gdy zabrała parasol. Nie było w niej jednak ani grama fantastyki. Karol grał rolę ducha; uczepił się jak rzep psiego ogona. Ale nie wiedziałem nic o jego rodzinie, starych szkołach. Był tylko on i teraźniejszość. No i był w moim zasięgu tylko w tygodniu, znikał na weekendy. Zupełnie jak North, który pojawiał się tylko w określonych godzinach, tak ja miałem Karola tylko w określonych dniach.
Kolejną bardzo podobną kwestią były okoliczności zakończenia miłosnej historii. Karol odszedł po moim wyznaniu, mając pewność, że go kocham. No i obiecał, że wróci.
Karol – nibyzjawa, która dosłownie wygryzła dziurę w moim sercu, by się do niego wkraść. Ale i tak za nim tęskniłem.
— Jak ja się stęskniłem za naszym domem! — powiedział Tomek, gdy zaparkowaliśmy. — Muszę wszystko obejrzeć, ale najpierw chcę zobaczyć ogród, okej?
— Dobra, dobra. — Dominika uśmiechnęła się, po czym wysiadła z samochodu, a ja tuż za nią.
Znów bawiliśmy się w rozkładanie wózka, na szczęście tym razem nie zajęło to tak wiele czasu jak poprzednio. Pomogłem Tomkowi usadowić się wygodnie, po czym przejąłem stery. Rudowłosa stwierdziła, że nie powinien sam poruszać się po podwórku, bo wszędzie mógł natrafić na przeszkody w formie kamyków lub miejscowo nierównego gruntu. Nie popierałem jej zdania, ponieważ sam czułbym się niekomfortowo, gdyby ktoś trzymał nade mną władzę, ale musiałem zgodzić się na wszystko – Tomek nie był moim bratem.
Poprowadziłem go dobrze znaną drogą do ogrodu, gdzie rosły świerki. Kiedy zatrzymaliśmy się przed nimi, Tomek dotknął obu, a potem uśmiechnął się szeroko, Wyglądał na takiego szczęśliwego.

***

Jakimś cudem udało nam się przetransportować wózek i chłopaka do domu, choć okazało się to niełatwym zadaniem. Jednak Dominika, po przeczytaniu wielu książek, wymyśliła dość efektowny sposób. Poukładaliśmy deski na schodach. Niewymyślne, ale egzamin zdało na pięć z plusem.
Zostawiłem rodzeństwo samym sobie, a sam – znając już dom państwa Kuźmiluków jak własną kieszeń – zaczaiłem się w kuchni, aby zaparzyć herbaty. Postawiłem na zieloną. Lecz gdy zalałem już kubki wodą, zdałem sobie sprawę, że nie mam pojęcia, ile słodzi Tomek. Znałem preferencje Dominiki dotyczące cukru, ale jej brata… Cóż, niedziwne, widziałem go drugi raz w życiu!
Przeszedłem się więc do salonu, ale już z korytarza słyszałem rozmowę rodzeństwa.
— Ależ Dominiko!
— Tomek, to, co się stało wtedy, nie ma teraz znaczenia, rozumiesz? — W głosie Bibliotecznej Zjawy brzmiała nutka zwątpienia w swoje własne słowa. — To było dawno i nieprawda. Zachowywałam się jak smarkula. Ba! Byłam smarkulą. Ale teraz dorosłam. Nie widziałeś tego, jak stawałam się starsza, bo nie mogłeś. Ale mówię ci to teraz: to, co wydarzyło się trzy lata temu, na dzień dzisiejszy nie ma dla mnie żadnego znaczenia.
— Czyli co? Uczucie było i się zmyło? — Tomek brzmiał za to na urażonego. — Kocham cię, czy to się nie liczy?
— Tomek, gdybyś nie spędził trzech lat na szpitalnym łóżku, znalazłbyś sobie inny obiekt westchnień! Tkwisz w uczuciach sprzed wypadku! Poza tym to właśnie przez nie…
— Tomek — przerwałem im, wychylając głowę. Dominika stała przed bratem i wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. — Zrobiłem herbatę. Ile słodzisz?
Szatyn odwrócił twarz w moją stronę. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego krzyczy na siostrę, a na mnie patrzy, jakbym czynił świat lepszym. Dlaczego oceniał w ten sposób zupełnie obcą osobę?
— Zależy od kubka — stwierdził.
— Chodź, Rafał, pokażę ci — zaoferowała się Dominika i już po chwili ciągnęła mnie w stronę kuchni. — Ile słyszałeś? — wyszeptała.
— Wystarczająco dużo, by mieć niejasne wrażenie, że czujesz się winna jego wypadkowi — odpowiedziałem.
— Bo jestem temu winna — westchnęła. — Od dawna wiedziałam, że czegoś ode mnie oczekuje. Nigdy nie sprowadzał dziewczyn do domu… Nie, nikogo nie sprowadzał. Nie wszczynał buntów, gdy rodzice kazali mu mnie pilnować. Nie, on czerpał z tego przyjemność. Jednak kiedy zaczął pokazywać swoje prawdziwe zamiary… — Skrzywiła się. — Wiesz, że to on odebrał mi pierwszy pocałunek? Rozumiesz, własny brat! Zaczęłam się go brzydzić, ale przecież go kochałam, nie mogłam nikomu powiedzieć. Choć oczekiwał czegoś więcej, niż byłam w stanie mu dać, Tomek stanowił moją jedyną ostoję. W rodzicach nie odnajdowałam wsparcia, lecz opór i rozkaz bycia dojrzałą. On traktował mnie jak dziecko i sprawiał, że byłam jak inne dzieci. Ale tego wieczoru… — Wzięła głęboki oddech. — Dom znów opustoszał, przed dziewiętnastą nie było nawet Tomka. Siedziałam w swoim pokoju i czytałam babskie czasopisma, kiedy wrócił. Nie wiem, ile wypił, ale śmierdział niemiłosiernie tanim piwskiem. Rzucił się na mnie, chyba z zamiarem zmacania swojej niewinnej siostrzyczki. Przygrzmociłam mu w głowę plikiem gazet, a potem wykrzyczałam, że nienawidzę go najbardziej na świecie. Wyszedł, a jakieś dwie godziny później zadzwonili ze szpitala.
Zamilkła. Wzięła cukiernicę i zasypała wszystkie trzy herbaty wedle swoich upodobań.
— Gdybym tego nie wykrzyczała, tylko zadzwoniła po rodziców albo powiedziała komuś wcześniej, nie spędziłby trzech lat w śpiączce. Wybaczyłam mu wszystko, wiesz? — Spojrzała na mnie, lekko się uśmiechając. — Mam gdzieś przeszłość, nie chcę nią żyć. Liczy się tu i teraz, a prawda jest taka, że kocham kogoś innego. I wcale nie chodzi o to, że Tomek jest moim bratem. Przecież nie można wmówić sobie miłości, to nie jego wina. Po prostu nie potrafię odwzajemnić tych uczuć, moje serce zajmuje ktoś nieco ważniejszy.
Doskonale rozumiałem, co miała na myśli względem miłości. Czy kiedykolwiek przypuszczałem, że zakocham się w chłopcu? W upierdliwym, rozradowanym chłopcu, który zaproponował przyjaźń, nic o mnie nie wiedząc. Ale właśnie to było w nim wyjątkowe.
— Dlatego potrzebuję twojej pomocy, Rafał. Wiem, że w końcu mu przejdzie, ale przez jakiś czas pewnie będzie nabuzowany. W takim stanie i tak nic mi nie zrobi. I głupio o tym mówić, ale… Nie mogę mu pomagać w łazience, to facet. A ojca i matki nie ma całymi dniami... Wiem, że to wielce zawstydzające, lecz… — Jej policzki pokryły się czerwienią, która mogła konkurować z kolorem włosów.
— Jasne, rozumiem, nie kończ. — Uśmiechnąłem się. Pomaganie kalece w sprawach łazienkowych nie stanowiło aż tak wielkiego problemu. — Ponoć faceci mniej wstydzą się swojego ciała. Tylko może lepiej ostrzeż Tomka, bo jak obcy człowiek zacznie iść za nim do łazienki, zacznie się robić niezręcznie.
— Aj, tam, zaraz obcy. — Machnęła ręką. — Już dobrze na ciebie reaguje, nie powinno być tragicznie.
Już nie wyglądała na tak smutną jak wcześniej, uśmiechała się szerzej. Wiedziałem, że musi wygadać komuś smutki, nawet jeśli ten ktoś nie powie nic mądrego. Czasem lepiej coś z siebie wydusić, nie oczekując odpowiedzi.

Przyjaciele tak chyba robią, prawda? 

Doobra, mam rozdział. xD Wybaczcie, że tak późno, ale wczoraj byłam na maratonie filmowym, a dziś odwiedziła mnie siostra.
Odzyskałam notebooka! Widać zapadnię między opisami w ostatnich rozdziałach a opisami w tym, prawda? Lepiej pisze mi się na mniejszych sprzętach. .w.
Doobra, co sądzicie o chorym uczuciu Tomka? Planowałam to od początku, heheh. xD No i Rafał będzie mu pomagał w łazience! ( ͡° ͜ʖ ͡°)

6 cze 2015

Rozdział XX

Obietnica




Spodziewałem się zobaczyć uśmiechniętego rudzielca, tymczasem na łóżku, wśród zielono-białej pościeli leżał blady, wychudzony szatyn. Nie uśmiechał się jak Dominika, raczej nikle unosił kąciki ust. Ale dobrze wiedziałem, że to wymuszony gest. Patrzył zagubionymi, brązowymi oczami po twarzach zebranych, a kiedy razem z Biblioteczną Zjawą wpadłem na salę, jego wzrok spoczął na mnie. Uspokoił się wyraźnie, choć zdawało się, że z mojego powodu, nie Dominiki.
W szpitalu panował lekki chaos, dlatego pielęgniarki wpadały i wypadały. Lekarz zbadał chorego przed wpuszczeniem nas do środka, a potem zniknął na jakiś czas.
— Tomek! — krzyknęła Dominika, rzucając się bratu na szyję. No, prawie, bo chłopak nadal leżał. — Tak bardzo się stęskniłam...
— Wiem — powiedział cicho. — Słyszałem każde twoje słowo, Domi.
Tym razem uśmiechnął się szczerze, skupiając całą uwagę na siostrze.
— Cieszę się, że masz przyjaciół — dodał, zerkając w moją stronę kątem oka. — Ale za używanie moje konta powinienem zdzielić cię ostro po tyłku.
- Zrobisz jak uważasz. — Wtuliła się w niego jeszcze mocniej. — Tak bardzo się cieszę.
Na chwilę zapadła cisza. Czułem się niezręcznie, jak piąte koło u wozu. Najchętniej zwinąłbym się do domu, jednak mieszkałem zbyt daleko od szpitala, by wyjść na spacer.
— Mama z ojcem znów w pracy? — mruknął jeszcze ciszej Tomek.
— Tak. Pracują coraz więcej. — Dominika westchnęła. Odczepiła się od brata i usiadła na składanym krzesełku. — Ale mam Rafała i Karola. — Uśmiechnęła się lekko. — Właśnie! — Podskoczyła na równe nogi. — Tomek, poznaj Rafała. Rafał, poznaj Tomka.
— Cześć. — Tomek znów nikle uniósł kąciki ust, jednocześnie lekko podnosząc dłoń. Uścisnąłem ją.
— Cześć. Miło Cię poznać. Tyle się już o tobie nasłuchałem, że pewnie szybko zajmiesz moje miejsce — powiedziałem całkiem przyjaźnie, szczerząc zęby.
Spędziliśmy w szpitalu jakieś pół godziny. Dominika streszczała Tomkowi trzy lata jej internetowych podbojów, a ja stałem, opierając się o ścianę i przyglądałem się, jak bardzo jest szczęśliwa. Mówiła, mówiła i mówiła, a uśmiech nie schodził jej z ust.
Czy gdyby Konstancja nagle zniknęła, też bym tak reagował po powrocie? Raczej nie. Jasne, Kontie była moją siostrą, ale łączyły nas tylko więzy krwi. No i przeszłość, podczas której wiele razy ratowała mnie od samotności, ale jednocześnie jeszcze bardziej w niej pogrążała.
Lekarz wygonił nas, by zabrać Tomka na kolejne badania. Kazał jechać do domu i powiedział Dominice, aby rano przyprowadziła rodziców, inaczej nie będzie mógł wypisać chłopaka przez najbliższe dwa tygodnie.
Dominika odwiozła mnie pod dom, pożegnała się (wciąż cała w skowronkach) i podziękowała za bycie przy niej. Zgadywałam, jak musiała się czuć, podczas gdy jej rodzice wybrali pracę zamiast wizyty u dopiero co przebudzonego syna. Moja mama rzuciłaby wszystko i nawet gdyby musiała biec — biegłaby. Z całą pewnością nie zazdrościłem Bibliotecznej Zjawie rodziców. Teraz przynajmniej miała znów brata.

***

Kolejnego dnia Dominika nie pojawiła się w szkole, choć próbowałem złapać ją na przerwie, w bibliotece, a nawet przed klasą. Nigdzie jej nie było, co znaczyło tylko jedno — siedziała w szpitalu. Czułem się troszkę samotny, nie mając nikogo, a jakoś niespecjalnie miałem ochotę na docinki Natalii czy morały Elizy.
Dlatego nie odzywałem się do nikogo cały dzień. Dopiero na treningu się rozruszałem. Mateusz się nie pojawił, ale to było do przewidzenia, dlatego Kamil ułożył nam plan popołudnia. Pół godziny biegu na świeżym powietrzu, co było całkowitą nowością po pięciu miesiącach kiszenia się na hali. W końcu czułem wiatr we włosach! Ach, niesamowite przeżycie, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że pora wybrać się z wizytą do fryzjera. Grzywka wpadała mi do oczu, ograniczała widoczność i kilka razy prawie potknąłem się o własne nogi.
Potem pół godziny ćwiczenia podań i rzutów. Dwa razy dostałem piłką w twarz. Na szczęście obyło się bez krwi cieknącej z nosa. Potem odbiłem to sobie podczas gry, kiedy wręcz zmiażdżyliśmy drużynę przeciwną. Aż przybiłem z Adamem piątkę.
Kiedy wróciłem do domu, usiadłem od razu do laptopa i włączyłem GG.

Avallon
Cześć! Co tam u Ciebie słychać?
Ja
Nic szczególnego, szkoła jak szkoła.
Avallon
Haha, a za rok maturka, co?
Ja
Matura maturą, bardziej boję się egzaminu zawodowego. >_<
Avallon
Dasz sobie radę, kujonku. :3
Ja
Dzięki za wiarę, ale z której strony jestem kujonkiem?
Avallon
Czy wciągu ostatnich trzech lat miałeś ocenę gorszą niż dwa?
Ja
...
Avallon
No właśnie! xD Co to za uczeń bez jedynki? To jak żołnierz bez karabinu! xD
Ja
Ja Ci zaraz dam żołnierza... ;-; To dlatego, że wszystko wchodzi mi szybko do głowy.
Avallon
Leniwy, mało ambitny, ale inteligentny. Marnujesz się, Rafałku.
Ja
Bo Żanetka wie najlepiej, co?

Lubiłem z nią rozmawiać, potrafiła rozśmieszyć podczas całkiem poważnej rozmowy, nie zbaczając z głównego tematu. To właśnie było w niej najlepsze. I mimo że w moim mniemaniu była idealna, jak każda nastolatka miała kilka kompleksów. Jednym z nich był dźwięk jej głosu przez telefon, dlatego nie lubiła rozmawiać. Nietrudno zgadnąć, że nie za często zgadzała się, bym dzwonił.

Avallon
A wiesz, poznałam kogoś.
Ja
W takim razie życzę szczęścia! <3 Trzymam kciuki.
Avallon
Dzięki. Ja za Ciebie i Karola również. ^^
Ja
Przydadzą się.

Odłożyłem laptopa na krzesło, a sam rzuciłem się na poduszki. Wpatrywałem się w śnieżnobiały sufit skryty w mroku. Niby trwała już kalendarzowa wiosna, ale na dworze wciąż czuło się zimę. Nie, raczej jesień.
A Karola wciąż nie było.

***

Dominika pojawiła się w szkole po dwóch dniach. Wcześniej nie odezwała się ani słowem. Kiedy zobaczyłem ją w bibliotece i podszedłem, by zapytać, czy wszystko w porządku, powstrzymywała łzy. Zaszklone, smutne oczy patrzyły na mnie wyczekująco.
Przytuliłem ją.
— Tomek nie będzie chodził — wyszeptała, oplatając moją szyję rękami.
Ach. Więc o to chodziło. Nie wiedziałem, co powinienem zrobić, więc tylko stałem.
— Rodzice nie zrezygnują z pracy, więc wszystko zostanie na mojej głowie — łkała. — Jak tak dalej pójdzie, to obleję ten rok...
— Na to nie zamierzam pozwolić — przerwałem jej. Odsunąłem Dominikę, by móc patrzeć w zapłakaną twarz. — Jeszcze masz mnie, a Karol wraca za dwa tygodnie. Od tego jesteśmy, by ci pomagać, nie sądzisz?
Niepewna mina dziewczyny kazała mi udowodnić, że nie kłamię i że zostanę z nią do końca.
— Kiedy Tomek wychodzi ze szpitala?
— Pojutrze, ale...
— W takim razie przyjedź po mnie, pojadę tam i pomogę ci. Poza tym nie bój się dzwonić czy pisać. Po to mam telefon, by móc się kontaktować, prawda? — Poczochrałem rudą grzywkę, a ona przewróciła oczami i uśmiechnęła się lekko.
— Dzięki, Rafał.
— Nie ma sprawy. — Puściłem oczko. — A teraz, Biblioteczna Zjawo, powiedz mi, która z tych wszystkich książek nadaje się na samotne wieczory?
— Proszę za mną, zagubiony wędrowcze.


Hehehe. Kolejny krótki rozdział. xD Następny postaram się napisać dłuższy, bo odzyskam sprzęt do pisania. Ech. ;-; Jak ja nie lubię pisać na komputerze, to takie uciążliwe. ;-;