Theme by Kran

28 lut 2015

Rozdział VI

W ankiecie 23 osoby kliknęły, że czekają na rozdziały. Bardzo mnie ta liczba zdziwiła! Wiem, że czasem ciężko jest napisać długi, piękny komentarz, dlatego jeśli znajdziesz czas, możesz - zamiast opinii - w komentarzu napisać cytat z rozdziału, który najbardziej Ci się spodobał. Bardzo, bardzo proszę. ;^;

Wygrana i przegrana



Święta Bożego Narodzenia zbliżały się nader szybko. Spadł śnieg i podczas drogi do szkoły czy sklepu ludzie przewracali się na ukrytym pod puchem lodzie. Podczas oddychania z ust wydobywała się para. Widziałem, jak kilkoro dzieci próbowało ją łapać, co okazało się dość zabawne w ich mniemaniu. W szkole puszczano kolędy, dziewczyny myślały tylko o kiermaszu i umawiały się na pieczenie ciastek. Konstancja zagroziła, że jak czegoś nie przygotuję, nie dostanę prezentu, więc wolałem wziąć się do roboty.
Tradycją też były świąteczne, międzyszkolne mecze. W tym roku postawiono na piłkę ręczną. Szkolni zawodnicy aż się rwali, by pokazać swoje umiejętności. Karol, nowy nabytek drużyny, nie wyglądał na podnieconego, ale ja wiedziałem, co się święci. Chłopak denerwował się. Obawiał się, że zawiedzie wszystkich – uczniów, nauczycieli, kolegów. I wcale mu się nie dziwiłem! Kiedy uświadamiałem sobie, że już we wtorek po nowym roku czeka mnie pierwszy w życiu oficjalny mecz, ledwo stałem na nogach! Rozpierała mnie energia i chęć walki, ale z drugiej nie chciałem znaleźć się na boisku. Miałem dziwne wrażenie, że tak czy siak przegram.
Przez półtora miesiąca bardzo dużo się zmieniło. Klasa mnie zaakceptowała, czułem się doceniony. Dominika zaczynała rozumieć matematykę, ale wciąż odwiedzałem ją w soboty. Raz nawet zaproponowała mi wzięcie udziału w jednym z jej filmów. Oczywiście się zgodziłem, co było dość zabawnym doświadczeniem. Zanim uspokoiłem się przed kamerą i przestałem śmiać, minęło co najmniej piętnaście minut. Na całe szczęście był to tylko luźny vlog z pytaniami. Wyszło całkiem zabawnie, a jej widzowie ciepło odebrali pojawienie się kogoś nowego.
A z Karolem… Z Karolem żyło mi się świetnie. Przywykłem, że mam go u swego boku, że mnie przytula, że mówi dziwne rzeczy. Jeszcze niejednokrotnie rzucał, niby przypadkiem, jak bardzo mnie lubi. Zbywałem to, przewracając oczami. Jego znajomi z paczki wołali do mnie „cześć” z drugiego końca korytarza. Przestałem przeszkadzać. Nauczyłem się, że ludzie wcale nie są źli, trzeba ich tylko postrzegać jak siebie, a nie jak zło wcielone.
W szpitalu powiedzieli, że mamy z Konstancją aż dwa miesiące wolnego od badań. Doktor zauważył również z uśmiechem, że moje oczy nie mają już tak bardzo przygnębiającej, szarej barwy. Potrafiłem się śmiać i bawić bez bezpodstawnego poczucia winy. „Zmieniaj się dalej” - powiedział.
Ostatniego dnia przed świętami, w dniu meczy, wciśnięto mi aparat. Została powierzona mi jedna z najważniejszych ról każdego wydarzenia – fotografowanie. Zdjęcia musiały być idealne, ponieważ trafiały na facebooka, na stronę internetową i do kroniki. Zostałem zwolniony ze wszystkich lekcji, bylebym wszystko uwiecznił.
Pierwsze zdjęcie, które udało mi się zrobić tamtego dnia, przedstawiało uśmiechniętego Karola, który szczerzył zęby, gdy przyszedł po mnie i Konstancję. Musiał przez to pokonać dwa razy dłuższą drogę, ale chyba lubił spacerować, bo codziennie zjawiał się pod naszymi drzwiami. Tym razem Konstancja nie rzuciła się na Karola, więc nie uwieczniłem ich „przytulaska”.
W całej szkole pachniało piernikami. Uczniowie z czapkami Mikołaja przemierzali korytarze i obdarowywali się upominkami. Zewsząd dochodził śmiech, ale nie ten wymuszony, tylko prawdziwy. Idą święta! Idą święta! Każda buzia uśmiechnięta!
Konstancja pobiegła załatwiać sprawy z resztą samorządu. Karol wydawał się zestresowany, więc na pocieszenie klepnąłem go w plecy i posłałem delikatny uśmiech. Odwdzięczył się tym samym.
— Będzie dobrze — powiedziałem, odprowadzając go do szatni, przy okazji robiąc kilka zdjęć ludziom na korytarzu. — Wiem, jak grasz. Jesteś rewelacyjny, więc nie widzę powodu do twojej ponurej miny.
— Nawet jeśli wygram, to i tak przegram — odpowiedział. — Coś tak czuję — dodał szybko, bym nie musiał zastanawiać się nad sensem jego słów. Ale to nie pomogło, bo w mojej głowie już tworzyły się scenariusze opowiadające o tym, co mogłoby pójść nie tak.
— Zostaniesz uwieczniony, musisz się uśmiechać — wyjaśniłem, robiąc mu kolejne zdjęcie. Wyszedł na nim jak znudzony gadaniną rodzica dzieciak. — Jesteś pocieszny.
— Nigdy nie sądziłem, że użyjesz tego słowa w stosunku do mnie — zaśmiał się. Poczochrał mi włosy, a potem westchnął. — Dobra, trzymaj kciuki. To będzie moja pierwsza wygrana.
— A tylko spróbowałbyś przegrać.
Przemieściłem się na halę, gdzie mający wychowanie fizyczne uczniowie rzucali do bramki, śmiejąc się z nieudanych piłek. Przysiadłem na ławce i wdałem się w rozmowę z nauczycielem.
Belfer był dobrze po czterdziestce, ale wciąż nieźle się trzymał. Śmiać mi się chciało na widok wszystkich dziadków z nadwagą, którzy trenowali drużyny z innych szkół. Zdawało się, że to historycy, a nie osoby po studiach sportowych.
Moje zadanie rozpoczęło się wraz z wejściem drużyny. Klasa zrobiła im miejsce na połowie, a ja podążyłem za wysokimi chłopcami w niebiesko-białych strojach. Rozprawiali o czymś żywo, całkiem ignorując moją obecność, robiłem więc zdjęcia ich rozradowanym i pełnym nadziei twarzom. Promienie słońca przebijające się przez grube, szare chmury tańczyły w ich włosach, lśniąc niczym szlachetne kamienie. Umięśnione nogi gotowe do rzutów z wyskoku. Zgrabne, długie palce wprost stworzone do trzymania piłki w żelaznym uścisku.
Rozpoczęła się rozgrzewka. Karol wyglądał na zatroskanego. Biegł pierwszy, z dala od drużyny. Skupił się na własnych myślach tak bardzo, że zaczęły pożerać jego charakterystyczne cechy – radość, spokój ducha, optymizm. Jego usta ściągnięte w prostą kreskę nie zwiastowały nic dobrego. Ciepłe, złote oczy straciły blask szczęścia.
„Zobaczysz, będziemy najlepszymi przyjaciółmi, jakich widział świat!”
Jego pierwsze zapewnienie o naszej przyjaźni pojawiło się znienacka. Przypomniały mi się silne ramiona obejmujące szyję, śmiech, uśmiech, oczy. Strach, który wywołał. Teraz to on się bał. Bał się, że przegra. I miałem go tak zostawić? Wcześniej, zanim go poznałem, po prostu bym to zignorował. Ba! Nawet nie zwrócił uwagi, ale teraz, gdy zostaliśmy przyjaciółmi…
Z aparatem w dłoni dołączyłem do niego w biegu. Jego szeroko otwarte oczy wyrażały szczere zdziwienie. Nie spodziewał się, że pojawię się tuż obok, w dodatku z wyszczerzonymi zębami.
— Jesteśmy przyjaciółmi, Karol! — powiedziałem. — Słyszysz, jesteśmy przyjaciółmi! Więc przestań się wygłupiać i wygraj to dla mnie. Niech to będzie świątecznym prezentem, w porządku?
Karol, wciąż oszołomiony moją prośbą, pokiwał głową. Momentalnie oczy i postawa chłopca się zmieniły. Uniósł kciuk, a wtedy zrobiłem zdjęcie.
I tak właśnie oficjalnie staliśmy się przyjaciółmi.
Mecze zaczęły się wraz z drugą lekcją. Biegałem z jednego końca boiska do drugiego, chcąc złapać jak najlepsze ujęcia. Piękne twarze zawodników, ich wyskoki, rzuty, obrony bramkarzy. Wszystko działo się szybko. W jednym momencie to zawodnik z numerem dwa miał piłkę, a po chwili ta już była w rękach dziesiątki. Dynamika, pewność siebie podczas podań. Tego powinienem nauczyć się od chłopców grających w piłę ręczną. Oni byli święcie przekonani, że jeśli rzucą, piłka poleci prosto w ręce kolegi z drużyny. Nie było mowy o pomyłce.
Najbardziej jednak zauroczył mnie styl gry naszej drużyny. Była spokojna, ale szybka, przepełniona pasją. Poruszali się jak zawodowi łyżwiarze na lodzie, prześlizgiwali się między przeciwnikami, skutecznie odbierając im piłkę, blokując podczas oddawania rzutów. Po prostu ich miażdżyli. A może trafili na słabą drużynę? Nie. Nie ma czegoś takiego jak s ł a b a d r u ż y n a. Są tylko te drużyny, które mają mniejszą wiarę w swoje możliwości. Nasza należała do tych nieskromnych.
Uśmiechy. Wszędzie tego dnia widziałem uśmiechy. Atmosferę radości podsycały świąteczne utwory dobiegające z głośników.
Nie potrafię opisać tego, co działo się w czasie wszystkich meczy. Choć robiłem zdjęcia, uwieczniałem wszystko, co tylko było możliwe, w pamięć zapadła mi tylko jedna akcja. Karol dostał piłkę. Przed nim obrona szczerząca kły. Ale on, zbyt dumny, by uciekać się do pomocy innych w tej bitwie, ruszył na wroga sam z szaleńczym uśmiechem. Nim wyskoczył w górę, tak jak przy rzucie za trzy punkty w nocy na boisku, usłyszałem trzepot skrzydeł. Piłka nie poleciała w górę, posłał ją w dół, nad obroną. Zdezorientowany bramkarz, nie mogący pojąć, co właśnie się stało, przepuścił. Karol zdobył punkt, a potem miękko wylądował na parkiecie. Prawie dwa metry wzrostu z całą pewnością dawały mu fory.
Jeśli wierzyłbym w anioły, powiedziałbym, że ten oto chłopiec o czekoladowych włosach jest jednym z pierzastych stworzeń i został zesłany po to, by mnie strzec.
Mecz dobiegł końca. Drugie miejsce nie do końca zaspokoiło ego naszej szkolnej drużyny, ale i tak szczerzyli się do aparatu jak wygrani, ciasno się do siebie przytulając.
Nim się obejrzałem, wszyscy pomknęli na stołówkę, by objadać się ciastkami przygotowanymi przez samorząd. Trochę mnie to bawiło i chciałem pobiec za nimi – kilka przypałowych fotek z całą pewnością by się przydało. Powstrzymał mnie jednak widok Konstancji. Moja siostra – cała w skowronkach, z szerokim uśmiechem kroczyła przez korytarze. Nawet na mnie nie spojrzała. Ominęła, traktując jak powietrze. Nigdzie za to nie widziałem Karola. Choć rozglądałem się, nie dostrzegłem nawet cienia jego osoby. Nie poszedł za resztą – wcześniej kątem oka pochwyciłem, jak kierował się w drugą stronę.
Postanowiłem go poszukać, chcąc dowiedzieć się, co wstąpiło w Konstancję, że nie posłała mi wrogiego spojrzenia. Trwała szósta lekcja, dzieciaki przebywały w salach. Prawdopodobieństwo, że Karol pospacerował na matematykę było znikome, więc nawet nie troskałem się pukaniem do klasy. Przemierzałem korytarze, zaglądałem pod schody, do toalet, nawet do pustego pokoju samorządu! Nic. Karol zniknął i nic nie zwiastowało, by sam chciał się pokazać. Nie poddałem się. I dobrze zrobiłem – znalazłem go przed wejściowymi drzwiami. Miał całe włosy w śniegu, a nogi i ręce poróżowiały mu od zimna.
— Karol, głupku, będziesz chory na święta! — powiedziałem, łapiąc go za rękę i podnosząc.
Chłopak nie powiedział nic. Wtulił się po prostu we mnie i zaczął płakać. Ledwo zdołałem doczłapać w takim stanie do środka, by wiatr już nie pląsał po plecach złotookiego. Karol był roztrzęsiony. Płakał, coraz bardziej przyciskając się do mojego ramienia. Dopiero gdy wyszeptałem, że powinniśmy udać się w bardziej ustronne miejsce, pociągnął mnie do męskiej przebieralni, a następnie zamknął drzwi i znów się przykleił, tyle że tym razem siedzieliśmy na podłodze.
Czułem się trochę niezręcznie. Kiedy pocieszałem Dominikę, znałem sytuację, teraz nie wiedziałem nic. Głaskałem go po włosach, podczas gdy on swoimi łzami moczył mi koszulkę. Szeptałem ciepłe, pocieszające bzdety, a on bardzo powoli się uspokajał. Przestawał się trząść, rzadziej pociągał nosem, a szloch nie odbierał mu mowy.
Nie przypuszczałem, że ktoś taki jak Karol – uosobienie szczęścia i optymizmu – może płakać. Oczywiście, był człowiekiem jak każdy inny, jednak chciałem się przekonywać, że Rycerz nigdy nie będzie ronił łez, ponieważ nie ma ku temu powodów.
— Konstancja ma innego — wyrzucił w końcu z siebie, a ja wszystko zrozumiałem.
Podczas gdy martwiłem się, że to moja siostra może zostać zraniona przez Karola, to ona knuła szatańskie plany, jak zniszczyć życie biednemu chłopakowi. Aktorstwo Konstancji nie potrzebowało efektów specjalnych, by było autentyczne i właśnie to utwierdziło mnie w przekonaniu, że ta niebieskowłosa niewiasta potrafi tylko knuć niecne plany. Dziewczyna nie miała serca. Żeby umawiać się z innym facetem za plecami Karola? Tego Karola? Kto mógł tak bardzo zakręcić jej w głowie, że zostawiła Rycerza? Samolubna Księżniczka. Któż został jej Księciem?
— Nie była ciebie warta – wyszeptałem, zaczesując kosmyki jego włosów za ucho.
— Nie kochałem Konstancji, dlaczego więc płaczę? — Karol wbił we mnie wzrok swoich złotych oczu, oczekując odpowiedzi. Tylko skąd miałem ją wziąć? Nie otrzymałem magicznych zdolności.
Przestałem rozumieć. Nie kochali się, a mimo to byli parą? Przytulali się, całowali, nawet na moich oczach! Wszystko straciło sens. Po Konstancji bym się tego spodziewał, ale po Karolu…? Po Rycerzu, który chciał się ze mną przyjaźnić, który nieświadomie uczył mnie czuć, dzięki któremu potrafiłem się swobodnie uśmiechać?
— Rafał, kiedyś ci to wyjaśnię. Konstancja nie puści pary z ust, tylko — znów wtulił głowę w moją pierś — zostań teraz ze mną. Bądź nadal moim przyjacielem. Nie chcę stracić i ciebie.
Brak logicznego powiązania. Gdzie suche fakty? Mam się wszystkiego domyślać? Nie – pozostało mi czekanie. Pragnąłem wyjaśnień, lecz wiedziałem, że wyciąganie informacji siłą skończyłoby się zakończeniem znajomości. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Nie teraz, kiedy przywykłem do wspólnych posiłków, żartów.
— Przyjaciele starają się rozumieć, prawda? Więc postaram się z całych sił.
Uciekliśmy z ostatniej lekcji, gdy zadzwoniła mama i powiedziała, że jadą na weekend z Konstancją do babci i jeśli chcę, mogę się przyłączyć. Postanowiłem zostać i zająć się Karolem.
Tak, moje zajmowanie się nim nie do końca mieściło się w ludzkich normach. Pozwoliłem mu się napić, a z każdym kolejnym łykiem piwa Karol zdawał się odprężać. Byliśmy pełnoletni, jutro była sobota, a Rycerzowi najwyraźniej to pomogło. Lody też. Zjadł cały pojemniczek czekoladowych, a ja towarzyszyłem mu, delektując się waniliowymi. Z tym że ja byłem trzeźwy. Bałem się myśleć, co by się stało, gdybyśmy oboje stracili zdolność zdrowego myślenia.
Zamknąłem drzwi wejściowe i okna, by móc spać bez zmartwień o złodziei i z Karolem uwieszonym na ramieniu poczłapałem do swojego pokoju. Wizja zalanego chłopaka w salonie niespecjalnie mnie cieszyła. Kto wie, jakie głupstwa mogły przyjść mu do głowy. Dochodziła dopiero dziewiąta, we wszystkich sąsiednich domach paliły się światła, a Lena siedziała przy komputerze. Opuściłem rolety, nim zdążyła mnie zauważyć i pomachać.
— Nie chcę jeszcze spać — jęknął Karol, gdy popchnąłem go w stronę łóżka. — Jest wcześnie.
— Sen dobrze ci zrobi — mruknąłem. — Chcesz spać w tym — wskazałem palcem na jego szkolny strój — czy dać ci jakąś koszulkę?
— Śmierdzę — powiedział, powąchawszy się. — Daj mi coś.
Przewracając oczami, wygrzebałem z szuflady bluzkę i rzuciłem mu ją, po czym odpaliłem laptopa. Karol przebrał się, zsunął spodnie i schował się pod kołdrą, zostawiając tylko czuprynę. Kręcąc głową z dezaprobatą, zalogowałem się na facebooka.
Stronę główną miałem zasypaną postami opowiadającymi o rozpadzie związku Karola i Konstancji. Nie sądziłem, że wieści mogą rozchodzić się tak szybko. Wiadomość ta wstrząsnęła wszystkimi – Rycerz nie jest już z Księżniczką? Dziewczyny zarzekały się, iż postarają się go pocieszyć. Zerknąłem kątem oka na ukrytego w pościeli chłopaka i zachciało mi się śmiać. Przepraszam, spóźniłyście się, pomyślałem, jadąc w dół. Konstancja wstawiła zdjęcie z uczestnikiem dzisiejszych zawodów. Kolejne przedstawiało ją oraz Dawida, uśmiechających się szeroko do obiektywu.
Karol zaczął spokojnie oddychać, co znaczyło, że w końcu zasnął. Wysunął głowę spod kołdry i ułożył się na plecach. Rozchylił usta. Wyglądał na martwego, lecz jednocześnie widok ten wywoływał we mnie śmiech. Powstrzymałem się, by nagle nie zachichotać.
Przesłałem zdjęcia z aparatu. Zrobiłem ich ponad czterysta. Zdumiała mnie ich ilość. Niektóre nie nadawały się nawet do obróbki – były rozmazane albo miały złą perspektywę, przez co niekorzystną dla widniejących na zdjęciach postaci. Po sprzątnięciu owych „niedobitków”, ze wszystkiego zostało dwieście sześćdziesiąt zdjęć. Wrzuciłem je na stronę szkoły. Czas oczekiwania na wgranie: cztery godziny.
Jęknąłem cicho, by następnie westchnąć z rezygnacją. Powlokłem się do łazienki, gdzie obmyłem twarz, nie mając nawet siły, by wziąć prysznic. Przez chwilę rozmyślałem nad położeniem się na kanapie, lecz stwierdziłem, że jest za miękka jak na moje plecy. Ułożyłem się więc na materacu w swoim pokoju, okrywając kocem.
— Nie bądź głupi, zmarzniesz — usłyszałem. Karol przebudził się i patrzył półprzymkniętymi oczami. — Przecież nic ci nie zrobię. Poza tym to twoje łóżko, to ja powinienem spać na ziemi.
Że też musiał obudzić się w takim momencie. Choć ledwo przytomny, był w stanie myśleć o czymś innym niż o śnie.
— No, chodź. — Przyćmiony zmęczeniem uśmiech skutecznie utwierdził mnie w decyzji. Zabrałem poduszkę i położyłem się na wolnym miejscu. — Dobranoc, Rafał.
— Dobranoc.
Chłopak objął mnie w pasie i przysunął się bliżej, przytulając do pleców. Poczułem oddech na szyi. Chciałem wrócić na podłogę, lecz Karol skutecznie mi to uniemożliwił.
Jego ciepło, oddech, zapach zaprawiony odorem alkoholu sprawiły, że gdy tylko zamknąłem oczy, odleciałem w objęcia Morfeusza. Żaden sen nie umilał mi nocy, żaden odgłos czy pomruk nie zakłócał spokoju.

21 lut 2015

Rozdział V

Dominika


Kiedy jadłem kanapkę na obiadowej przerwie, ospale wyglądając przez okno na korytarzu, przysiadła się do mnie Dominika. Nie sądziłem, że kiedykolwiek spotkam ją poza biblioteką. Wyglądała na zmieszaną i zawstydzoną, że podchodzi do mnie w tak zatłoczonym miejscu. Nie poganiałem jej jednak, po prostu się przywitałem i czekałem, aż znajdzie odpowiednie słowa. 
Poza biblioteką Dominika wydawała się bardziej krucha i dziewczęca. Ostatnie jesienne promienie słońca oświetlały jej płomienne włosy, a tęczówki wpatrywały się we mnie, jakbym został odpowiedzią na wszystkie pytania. 
— Potrzebuję pomocy — wydukała w końcu, uciekając wzrokiem w bok. — Już teraz oświadczono mi, że czeka mnie zagrożenie z matematyki. Czy zgodziłbyś się udzielać mi korepetycji? Oczywiście zapłacę za poświęcony czas. 
Po raz pierwszy ktoś prosił mnie o coś takiego. Musiałem wyglądać na nieźle zaskoczonego. Podrapałem się w tył głowy. Wątpiłem, bym nadawał się na godnego podziwu nauczyciela. Nieszczególnie potrafiłem tłumaczyć i szybko się nudziłem. Zdając sobie jednak sprawę z tego, że dziewczyna pewnie nie ma się do kogo zwrócić z owym problemem, zgodziłem się mimo minusów i braku predyspozycji. 
— Jasne, nie ma sprawy, mogę spróbować — oświadczyłem. — I nie musisz mi płacić, wystarczy, jak kupisz mi pączka — dodałem. 
Oczy dziewczyny rozbłysły radością i omal nie zostałem przytulony. Nie byłem gotowy na takie czułości, odsunąłem się w ostatniej chwili. Otrzymałem przepraszający uśmiech. 
— Tylko jest jeden, mały haczyk... Czy mógłbyś wpadać do mnie? Biblioteka mnie rozprasza. Wiesz, te wszystkie książki, których jeszcze nie znam... 
Gdyby nie to, że obojętne mi było, gdzie miałbym udzielać korepetycji, pewnie parsknąłbym śmiechem i wyszedł na głupka. 
— Okej. Daj adres. 
Po chwili trzymałem w ręku kartkę ze zgrabnymi, starannie nakreślonymi literami. A dziewczyna pisała na kolanie! Śliczne miała pismo. 
— W takim razie do sobotniego popołudnia! 
I tak oto znalazłem się w deszczową sobotę pod domem Dominiki – Bibliotecznej Zjawy. Imponujących rozmiarów budynek w miętowym kolorze, ozdobiony ciemnozielonymi dachówkami, wręcz prosił, aby do niego wejść i spędzić miło kilka chwil. Furtka nie zaskrzypiała, gdy przechodziłem, nie wybiegł żaden pies, co zwiększyło szanse na moje przeżycie. Pierwszy raz odwiedzałem kogoś ze szkoły. 
Kiedy zapukałem, niedługo czekałem, by otworzono drzwi. Przed oczami miałem... Dominikę. Ale nie Dominikę. To nie była ta sama dziewczyna w okularach, której obawiali się uczniowie. Ta miała piękne, długie, rude loki przyozdobione pastelowymi kokardkami. Znikły okulary – na oczach miała powiększające soczewki. Szkolny, schludny strój zastąpiła szeroka, fioletowa bluza i ciemne spodnie. Uśmiechała się przepraszająco. 
Byłem pod wrażeniem. Nie sądziłem, że ktoś może tak bardzo różnić się między życiem prywatnym a szkolnym. 
— Wejdź, proszę. 
Złożyłem parasol, strzepując nagromadzone kropelki. W niewielkim korytarzyku zdjąłem buty i wierzchnie okrycie. Wszędzie pachniało konwaliami. 
Drewniany korytarz, wyłożony puchowym dywanem w kolorze wina, liczył trzy wnęki. W jednej stała elegancko ubrana kobieta, w rękach trzymając tacę z cukiernicą, parującymi kubkami oraz talerzem różnorodnych ciastek. Charakteryzowały ją takie same, brązowe oczy jak Dominikę, więc uznałem, że musi być jej matką. 
— Dzień dobry — przywitałem się. 
— Dzień dobry — odparła z uśmiechem. — A więc ty jesteś korepetytorem, którego znalazła Dominika?
— Raczej kolegą ze szkoły — poprawiłem. 
— Naprawdę się cieszę, że w końcu znalazła sobie przyjaciół — rozmarzyła się. 
— Mamo, przestań robić ze mnie nieporadną, dobrze? — Rudowłosa wzięła tacę, przywdziewając grymas.
Nigdy nie doznałem uczucia zawstydzenia przez mamę. Nawet jeśli przychodziła na wszystkie spotkania, zebrania i imprezy, a integracja z resztą rodziców przychodziła jej nadzwyczaj szybko, to nie miałem się przed kim wstydzić. Dzieci omijały nas szerokim łukiem, nikt nie widział, jak wycierano mi czekoladę z policzków po zjedzeniu batonika. 
— Nie twierdzę, że jesteś nieporadna... — zaczęła, ale Dominika już ruszyła. 
— Miło było panią poznać — powiedziałem, po czym dołączyłem do młodej właścicielki. 
Dominika zaprowadziła mnie do drugiej wnęki, która okazała się salonem. Pięknie umeblowanym salonem w różnych odcieniach czerwieni i brązu z balkonem prowadzącym do aktualnie moknącego ogrodu. Jednak najbardziej imponująca okazała się kolekcja książek. Cała ściana była nimi pokryta, niemal jak w bibliotece, wszystkie poukładane seriami. Ten widok aż cieszył oczy. 
— Wybacz mój wygląd, ale nagrywałam i nie zdążyłam się przebrać - wyjaśniła. 
— Co nagrywałaś? - zainteresowałem się, podchodząc do okna. 
— Vloga. Wiesz, siadam przed kamerą i gadam. Recenzuję książki, mangi, seriale... - dodała. 
— Łał. Nie sądziłem, że jesteś tak niesamowita. — Uśmiechnąłem się do niej. — Jak długo w tym siedzisz? 
— Trzy lata - odpowiedziała. — Czuję się jak na jakimś przesłuchaniu, ale to fajne, pytaj dalej - zaśmiała się. 
— Co cię ku temu popchnęło? 
Spodziewała się pytania, ale nagle spochmurniała. Usiadła w fotelu przy stole i zaczęła bawić się rękawem. 
— Jeśli nie chcesz, to nie musisz mówić. — Zająłem miejsce naprzeciw niej. — Ale ostatnio zdałem sobie sprawę, że rozmowa naprawdę pomaga. 
— Wiesz, mam starszego brata — zaczęła. — Jest maniakiem gier komputerowych i nagrywał let's play'e. Ale trzy i pół roku temu miał wypadek i od tamtej pory leży w śpiączce. - Nie ruszała się, jej brązowe oczy pozostały puste, choć powoli zachodziły łzami. — Nie wylogował się z konta, więc kiedy weszłam, zalała mnie fala powiadomień. Ludzie go uwielbiali. - Zaśmiała się cicho. — Pomyślałam sobie, że spróbuję być jak on. Nie umiem jednak grać, więc zaczęłam omawiać książki. Publikowałam wszystko na jego kanale. Wszyscy byli zachwyceni, że pod jego nieobecność opiekuję się profilem, by o nim nie zapomniano. — Zaczęła płakać. — Lekarze mówią, że szanse na jego przebudzenie są niewielkie, ale ja wciąż wierzę. — Płakała i uśmiechała się jednocześnie. — Wierzę, że w końcu do mnie wróci, da burę za używanie jego „fejmu”, a potem przytuli i powie, że jeszcze nigdy nie był tak z nikogo dumny. 
Uśmiechnęła się szeroko, a mokre oczy przepełniała nadzieja i wiara. Tak bardzo zazdrościłem jej tych emocji, a jednocześnie współczułem tragedii. Wilgotne policzki błyszczały. 
Wtedy po raz pierwszy poczułem, co znaczy współczuć z głębi serca. Jak kierowana sznurkami marionetka podszedłem do niej i pogłaskałem po głowie. Dominika podniosła oczy, otarła łzy wierzchem dłoni, a następnie objęła mnie w pasie. Zostałem przytulony przez kogoś, kto nie należał do rodziny. I wcale nie chciałem uciec. 
— Dziękuję, że traktujesz mnie jak innych. 
— Nie ma sprawy, w końcu wszyscy jesteśmy ludźmi. — Poczochrałem loki dziewczyny. 
Uspokoiła się na tyle, że już nie ciągała nosem. 
— Dobra, bierzmy się za matematykę! — krzyknęła, odsuwając się i klaszcząc w dłonie. — Częstuj się herbatą, pewnie zmarzłeś. 
Dominika okazała się okropną matematyczką. Na szczęście potrafiła myśleć logicznie, dzięki czemu szybko łapała, co powinna zrobić w czasie obliczania poszczególnych zadań. Dzięki temu w ciągu dwóch godzin przerobiliśmy dział, z którego zapowiedziano jej poniedziałkowy sprawdzian. 
Wiele faktów wypłynęło w przeciągu ledwie godziny. Dominika opowiadała o swoim zapracowanym ojcu oraz matce, której spotkanie w domu graniczyło z cudem. Narzekała trochę, że właśnie mi przypadł zaszczyt poznania właścicielki domu. Dowiedziałem się również, że wszystkie książki znajdujące się w salonie należą do niej - Dominika kupowała je za własne pieniądze, chcąc w ten sposób uciec od zmartwień. 
Każdy inaczej odpiera rzeczywistość, pomyślałem. Konstancja zatraca się w zadawanym bólu, ja w swej obojętności i beznamiętności, a ludzie podobni Dominice - w wymyślonych światach, odległych czasach. Tylko czy ucieczka na pewno jest dobra? Zaczynałem mieć wątpliwości. 
Gdy skończyliśmy matematykę, dziewczyna zaproponowała, że pokaże mi cały proces montowania filmów. Nie miałem planów, a że deszcz wykluczał wyjście na boisko, zgodziłem się z myślą, że może być fajnie i nauczę się czegoś nowego.
Kiedy Dominika siedziała przed kamerą, wyglądała na szczęśliwą. Uśmiechała się szczerze, przyjemność sprawiała jej możliwość podzielenia się z ludźmi swoimi przemyśleniami. Na nagraniach rozprawiała o każdym wątku, omijając co ważniejsze, aby ludziom nieświadomym spoilerów nie zniszczyć magii czytania. Radziła sobie wyśmienicie. 
Deszcz przestał padać. Ucichł odgłos olbrzymich kropli chaotycznie uderzających o szybę. Ustał szum, na którym skupiałem się bardziej niż na Dominice. Rozerwanie chmur przywodziło na myśl wieczór, w którym oficjalnie poznałem Karola. Minął ledwie tydzień, a on już rozbudził we mnie swoim uporem więcej emocji niż naukowcy przez cały ten czas. W tym wypadku nie pomagały leki, lecz uśmiech, zawziętość. Upierdliwość. 
Dominika po około godzinie miała gotowy materiał do wstawienia. Wgrała go więc na YouTube'a, a następnie wyszliśmy do ogrodu, by odetchnąć świeżym powietrzem. 
Zapach wilgotnej ziemi wypełnił mi nozdrza, gdy tylko otworzyliśmy drzwi. Chłodny wietrzyk połaskotał moje policzki, jednak było to uczucie na tyle przyjemne, że na usta wpłynął mi półuśmiech. Buty piszczały, przemierzając mokry trawnik - wolałem to od spaceru po tonącym w deszczówce chodniku. Bawił mnie jednak widok brodzącej w ciemnych kaloszach Dominiki. Jej płomiennorude włosy nijak pasowały do ogarniających miasteczko stonowanych kolorów oraz lekkiej mgły. Zbliżał się kolejny, jesienny wieczór i słońce skryte za ciemnymi chmurami nie mogło oświetlić swymi jasnymi promieniami dziewczęcej twarzyczki. 
W ogrodzie rosły tylko dwa drzewa - świerki. Wyglądały na zadbane i zdrowe, przywodziły na myśl te piękne drzewka, które dorośli starają się upolować na święta Bożego Narodzenia. Mimo wszystko te miały więcej gałęzi niż standardowe świerki, a ich igły przyjęły barwę intensywnej, ciemnej zieleni. 
Dominika stanęła przy wyższym drzewku i uśmiechnęła się. Jej usta poruszały się, ale ze względu na szeptaną rozmowę z rośliną, niewiele z niej rozumiałem. Nie rozpłakała się jednak, co nawet mnie cieszyło. Beznadziejny byłem w pocieszaniu, choć to mogło zostać spowodowane tym, iż niespecjalnie często miałem ku temu okazję. 
— Te drzewka posadziła moja mama w dniach, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży — zaczęła nagle Dominika. Udała się następnie do niewielkiej altanki, a jak jak zaczarowany za nią. Ławka wewnątrz pozostała sucha dzięki zadaszeniu, więc spoczęliśmy bez obaw o mokre spodnie. — To wyższe symbolizuje Tomka. Zawsze, kiedy jest mi źle, przychodzę tu i się wyżalam. Dopóki świerk żyje i nie traci zatrważającej ilości igieł, dopóty Tomek oddycha. I wiem, że żyje. Mam wrażenie, że te słowa do niego docierają. 
Widok Dominiki, jej słowa, wszystkie małe gesty - wszystko to składało się na rodzącą się między nami więź. Współczucie. Czułem współczucie płynące prosto z serca. Nie tylko Karol był w stanie nauczyć mnie, co znaczą uczucia. Miłość, którą dziewczyna darzyła brata... Nie wiedziałem, czy byłbym w stanie pokochać tak Konstancję. Wpojono mi, że owszem – jest moją siostrą i pozostanie nią na zawsze, ale to ja decyduję, czy obdarzę Kontie braterską miłością. Martwiłem się i chciałem jak najlepiej, czy jednak gdyby zapadła w śpiączkę albo zniknęła na jakiś czas, byłby w stanie zająć jej miejsce? 
— Jesteś niesamowita — wyszeptałem. — I zazdroszczę ci tej siły. Jeśli znajdziesz kiedyś na nią przepis, daj znać. 
— Kupujemy taką na allegro — zażartowała. 
Niedługo potem pożegnałem się z Dominiką. Naprawdę była śliczna, a jej drobne rączki delikatne. Umówiliśmy się na przyszły tydzień na tę samą godzinę. Tym razem obiecała ze wszystkim się wyrobić.
Przechodziłem przez bramkę z parasolem pod pachą, kiedy telefon włożony w kieszeń spodni zaczął wibrować. Wtem rozległo się głośne wycie rockowego zespołu. Obawiając się reakcji sąsiadów Dominiki, odebrałem, nawet nie patrząc na numer. 
— Słucham — powiedziałem dyplomatycznie, domykając furtkę. 
— Nie mów słucham, bo cię wyrucham — rzucił niby zabawnie głos po drugiej stronie. 
Wiedziałem, że to w końcu nastąpi. Wiedziałem, że będę musiał znosić jego głos nawet, gdy pojedzie do domu. Owa myśl okazała się męcząca i podświadomie chciałem, aby Karol w końcu zadzwonił. Mój mózg tylko słuchałby, co Rycerz ma do powiedzenia, podczas gdy mnie samego nudziły jego wywody. Może troszkę denerwowały? 
— Hahaha, bardzo śmieszne — mruknąłem ponuro wbrew sobie. — Uśmiałem się jak nigdy. 
— Twoje poczucie humoru jest wypaczone — stwierdził. 
— Po prostu wolę wytrawniejsze żarty. 
— Moje żarty są wytrawne! — Przejęty głos chłopca rozbrzmiał w moich uchu. Był tak głośny, że musiałem odsunąć telefon. — Dobra, a teraz zupełnie poważnie. Jestem w Międzyrzecu. Chcesz się spotkać na boisku? 
— Jest mokre. Będziemy się ślizgać. 
— No chooodź, nie bądź babaaa — zajęczał do słuchawki. 
— Niech ci będzie — westchnąłem z rezygnacją. 
I tak oto znalazłem się na pokrytym kałużami orliku. Na jego widok niemal odwróciłem się na pięcie, by wrócić, skąd przyszedłem. Karol jednak uśmiechnął się i zagarnął mnie ramieniem, nie pozwalając uciec po raz wtóry w czasie tej krótkiej znajomości. Jego złotawe oczy błyszczały ze szczęścia i przeszło mi przez myśl, że to ja jestem powodem tego entuzjazmu. To było narcystyczne myślenie, jednak wiele bym dał, by stać się dla kogoś ważnym. Karol powoli stawał się osobą, w której pokładałem najwięcej wiary w moje dyrdymały. 
— Cieszę się, że cię widzę — oznajmił, rozluźniając uścisk. 
— Widzieliśmy się ledwie wczoraj — mruknąłem, przewracając oczami. Karol w ręku trzymał piłkę do ręcznej. — Grasz w drużynie? — zagadałem. 
— Tak jakoś wyszło. — Podrapał się w tył głowy. — Chłopaki mnie zgarnęli... 
— Cieszę się, że dzielimy sportową pasję — przerwałem jego wytłumaczenia. Najwyraźniej głupio mu było, że wybrał ręczną od kosza. — Przynajmniej wiesz, co czuję, gdy przegrywam, denerwuję się przed meczem albo cieszę z wygranej. 
Mina Karola wyrażała zdezorientowanie. Oczekiwał zapewne oburzenia, oskarżeń i odrzucenia przyjaźni, bo praktycznie zostawił mnie na rzecz innych, ale ja nie należałem do ludzi, którzy myślą w ten sposób. Moim zdaniem przyjaźń nie była niewolnictwem, a dobrą zabawą. I dopóki każdy uśmiechał się, trwając przy drugim, nieważne było, czy staramy się wrzucić piłkę do kosza czy przechytrzyć bramkarza. Za jedno i drugie przyznawano punkty, czyż nie? 
— Poćwiczysz ze mną? 
— Podjechałeś pod zły adres. Jestem zielony z piłki ręcznej. — Rozłożyłem ramiona w geście bezradności. Zostałem przytulony, choć oczekiwałem przewrócenia oczami. — Stało się coś, że tak się kleisz? — Ściągnąłem brwi. 
— Lubię cię przytulać — wymruczał mi do ucha. — Zawsze jesteś ciepły. I ładnie pachniesz. 
— Dobra, zaczyna robić się nieciekawie. 
— Daj spokój, pograj ze mną! — Odsunął się i przybrał błagalną minę. — Nie nauczysz się grać, jeśli będziesz tylko powtarzał, że jesteś w tym słaby. Nie lubię ludzi, którzy jęczą, jacy to są beznadziejni, że nic im się nie udaje, a zamiast próbować, stoją w miejscu. Wiedziałeś, że potrafisz grać w kosza, nim Konstancja wysłała cię siłą na zajęcia klubowe? 
— No... Nie... - Poczułem się trochę zmieszany. Uciekłem wzrokiem w bok. Wiedziałem, że wszystko jest winą mojego lenistwa, ale Karol powiedział to tonem tak dobitnym... 
— Więc łap. — Rzucił piłkę. Złapałem ją bez najmniejszych trudności. — Widzisz? Każdy sport się ze sobą wiąże. 
— Nie sądzę. W nogę jestem ofermą. — Wyważyłem piłkę w dłoni i oddałem ją ciemnowłosemu. 
Tak oto sobotni wieczór minął mi na łapaniu i rzucaniu małej, różowej piłeczki, do której nie byłem przyzwyczajony. Karol zaś był w swoim żywiole. Uśmiechał się szeroko, śmiał z mojej nieporadności, krzyczał motywacyjne banały, ale przede wszystkim dobrze się bawił. Ja zresztą też. 
Zapadał zmrok, kiedy szliśmy ulicą w stronę dworca, by Karol zdążył na pociąg. Zaproponowałem mu, że rano go odwiozę, ale chłopak wolał tradycyjny środek transportu. Podejrzewałem, że po prostu ma dość Międzyrzeca. Sam też bym uciekł, lecz przed Konstancją. Niestety – nie miałem gdzie. 
Po raz kolejny stwierdzałem pod nosem, jak wielkim szczęściarzem jest Karol. Był przystojny, lubiany i, choć trochę zniewieściałym, wciąż dobrym kumplem. Przyjacielem. Kiedy zerkałem na niego kątem oka, a jego jasna wśród szarości nocy twarz, rozświetlona uśmiechem, zwracała się ku mnie, myślałem tyko o tym, jakie to niezwykłe, że ktoś taki zwrócił na mnie uwagę. Miałem wrażenie, iż pożyczył mi parasol tylko ze względu na Konstancję, a owa myśl bolała. I właśnie to śmiałem nazwać d z i w n y m z j a w i s k i e m. Jak można być złym, ponieważ znajomy zwraca większą uwagę na swoją dziewczynę? Zaczynałem głupieć. 
Na dworcu Karol kupił bilet i usiadł na ławce. Ja wolałem stać. Gdybym umościł się wygodnie, już bym nie wstał, czułem się zbyt ospale. Kto wie, może nawet usnąłbym, kładąc głowę na ramieniu Karola? Uch. Nie, co to, to nie. 
— Rafał, za dużo myślisz, mózg ci wybuchnie — rzucił ciemnowłosy. 
— Mógłbyś wziąć ze mnie przykład — żachnąłem się. 
— Ale ja myślę! — oburzył się. — Zastanawiam się, jak będzie wyglądała przyszłość, wiesz? 
— Jesteś za młody, by zaprzątać sobie tym głowę — mruknąłem, dźgnąwszy go w nos palcem wskazującym. 
— Lubię cię, Rafał — powiedział Karol, odwracając głowę w moją stronę. Uśmiechnął się, mrużąc oczy. Wyglądał tak łagodnie, a słowa brzmiały tak szczerze. Najdziwniejsze było jednak, że właśnie w tamtym momencie musiał zawiać jesienny wiatr. 
Serce zaczęło mi bić szybciej. Wyobraziłem sobie, że jesteśmy w jakimś dziewczęcym romansie, a Karol właśnie wyznał mi na swój własny sposób miłość. Nie potrafiłem odwrócić wzroku od jego ust. Policzki poczerwieniały mi od zimna, choć gdyby nie pora roku, rzekłbym, że się zarumieniłem ze wstydu. 
Wtedy z oddali doszedł nas dźwięk zbliżającego się pociągu i całą atmosferę szlag trafił. Myślałem, że trzepnę Boga, jeśli naprawdę istnieje! 
— Cóż, do poniedziałku. — Znów zostałem przytulony, tym razem jeszcze ciaśniej niż na boisku. Nie stawiałem oporu, Karol szybko mnie wypuścił. — Do zobaczenia. 
— Pa. 
I tak zakończyła się sobota, podczas której zacząłem się zakochiwać, choć sam jeszcze do końca nie rozumiałem, co zaczyna dziać się w mojej głowie oraz sercu. Wracając do domu, karciłem się za niegrzeczne myśli. Karol był przyjacielem! P r z y j a c i e l e m! Nikim więcej. Po prostu chciał znaleźć kogoś, kto nie zwraca uwagi na jego szkolną rangę towarzyską, a ja nadawałem się idealnie. Mimo wszystko nie mogłem doczekać się poniedziałku.

14 lut 2015

Rozdział IV

(Nie)Szczery uśmiech


Nie śniło mi się nic, ale kiedy rano zwlokłem się na śniadanie, czułem się jak wyprany i niewysuszony. W brzuchu mi burczało, gdy zalewałem czekoladowe płatki ciepłym mlekiem. Wpół przytomny pożarłem pełną miseczkę, a potem jeszcze dokładkę. Rozbudzony już na tyle, by funkcjonować normalnie, przebrałem się w czyste ubranie. Wieczorem udało mi się wziąć prysznic, więc nie musiałem powtarzać tej czynności rano. Umyłem tylko twarz i dokładnie wyszczotkowałem zęby.
Kiedy przyglądałem się swojemu odbiciu w lustrze, zdawałem się mieć więcej kolorów niż wczoraj. Tak jakby poznanie strachu obudziło we mnie istotę w pełni czującą. Wiedziałem jednak, że tak się nie stało. Wciąż głowiłem się, jak wygląda współczucie, wdzięczność, miłość, sympatia, upodobanie. Tymczasem dostało mi się najgorsze z uczuć. Dochodząc do zażaleń - nie potrafiłem rano wziąć noża drżącą ręką, bo istniało prawdopodobieństwo, że go upuszczę i zrobię sobie krzywdę.
Kiedy razem z Konstancją wkładaliśmy buty, ta dziwnie mi się przyglądała. Obrzuciłem ją tylko obojętnym spojrzeniem i opuściłem mieszkanie. 
Na ulicy czekał Karol. Gdy tylko go zobaczyłem, cofnąłem się do środka i oparłem o ścianę. Kontie zaś krzyknęła do mamy, że wychodzi, co robiła każdego ranka, i już jej nie było. Odczekałem chwilę i sam również ponownie wyszedłem na dwór, tyle że bez słów. Za zakrętem dostrzegłem znikającą parę. 
Szare, ciężkie chmury zasnuły niebo, w powietrzu wyczuwało się zapach wilgotnej ziemi. Mijałem ślimaki i dżdżownice, obok jakiś bezdomny kot miauczał na drzewie, ponieważ nie mógł zejść. W oddali szczekały psy. Na ogrodzeniu czyjegoś domu siedziały sikorki i kręciły swoimi łebkami, uważnie obserwując przechodniów. Niemal jak kamery. Wychwytywały najmniejszy ruch. 
Nie spotkałem Karola aż do końca dnia. Konstancja również nie pojawiła się na korytarzu. Tylko jej uśmiechnięte zdjęcie patrzyło z tablicy ogłoszeń. Konstancja na zdjęciach wydawała się taka szczęśliwa, ciepła. Dla kogoś takiego jak ja było to nieosiągalne. Starałem się, jednak bycie kimś bardziej otwartym zawsze kończyło się niepowodzeniem. Nie chciałem znów czuć się odsunięty, więc pozostawałem w tym samym miejscu, nie ruszając do przodu nawet o milimetr. 
Na treningu pojawił się w końcu trener, dwudziestodwuletni Mateusz. Wysportowany, ale niezbyt umięśniony facet, który obijał się jak mało kto, ale uwielbiał dawać rozkazy innym i znał się na koszykówce jak nikt inny, co najważniejsze. Mateusz nigdy nie traktował nas ulgowo, dlatego na dzień dobry otrzymaliśmy dziesięć okrążeń szkolnej hali i dziesięć minut rozciągania się. 
Tylko koszykówka nie była mi obojętna. To ona podtrzymywała moje człowieczeństwo na poziomie „do zniesienia”. Gdyby nie klub, łypałbym na resztę jak głodny wilk. Albo w ogóle bym nie patrzył, tak przynajmniej miałem powód do uczęszczania na zajęcia. Głupi koszykarz to beznadziejny koszykarz, dlatego tak bardzo staraliśmy się o dobre oceny. Dobra, ja się nie starałem, po prostu nauka przychodziła mi z łatwością. Cała drużyna tworzyła spójną grupę – nieważne, czy grało się w pierwszym składzie, czy czekało się na swoją kolej. Ja byłem jednym z tych, którzy w oficjalnych meczach grzali ławkę, podobnie jak Adam – blondwłosy, opalony drugoklasista władający językiem rosyjskim tak dobrze jak polskim. Żadnemu z rezerwowych nie przeszkadzało, iż musiał czekać. 
– Dobrze – zaczął Mateusz, a jego zielone oczy zalśniły z ekscytacji. – Chłopcy już mi powiedzieli plan i jestem pewien, że wypali. Nasi rezerwowi dużo się nauczyli przez ostatni czas, pora więc nieco zmienić skład. Może to nam pozwoli wygrać międzyszkolne mistrzostwa? 
Wątpiłem, by powiew świeżości coś zadziałał, ale wolałem milczeć. Z Mateuszem nie powinno się zadzierać, zwłaszcza, jeśli o sport chodzi. I zwycięstwa. To on poprowadził szkolną drużynę na sam szczyt aż dwa razy. Nikt nie miał wątpliwości, że i tym razem jego plan się powiedzie. 
Ćwiczyliśmy rzuty z dystansu. Znowu. Przed oczami miałem idealny wyskok Karola, ale nie potrafiłem go skopiować, powtórzyć. Zero, nic, kompletna pustka. Choć piłka dolatywała, odbijała się od obręczy i wracała do mnie. Trafiłem raz w ciągu całych zajęć. Aż mi się odechciało wszystkiego. Pragnąłem tylko wrócić do domu, umyć się i zanurzyć się w lekturze, którą poleciła mi Dominika. 
Zawsze marzyłem, by robić wsady. Patrzyłem na Kamila, jak skacze z piłką i wsuwa ją do kosza. Wyglądał przy tym jak latający bóg wiatru, a uśmiech satysfakcji, który rzucał przeciwnikom, nie znikał zbyt szybko z pamięci. Gracze z drużyny przeciwnej nawet na moment nie tracili go ze wzroku – obserwowali każdy ruch, by nie dopuścić do zdobycia punktów. Ale właśnie to znaczy bycie najwyższym i najlepszym zawodnikiem. 
- Rafał. – Trener zawołał mnie do siebie. Znów poczułem przerażenie, jednak podszedłem do niego, by nie dostać większej bury. Ze zmieszaną miną stanąłem przed mężczyzną, uciekając wzrokiem w bok. – Wyglądasz dziś inaczej, wiesz? 
– Siostra zdążyła mi to uświadomić – odpowiedziałem. 
– To dobrze. Fajnie widzieć, jak się zmieniasz. – Uśmiechnął się. – Ale nie chodzi o to. – Mateusz wyjął piłkę z pojemnika. – Działasz zbyt emocjonalnie. W twoim wypadku potrzebny jest spokój. Przed każdym rzutem powinieneś oczyścić myśli. Nieważne, czy ci się uda. Jeśli próbujesz, już jesteś kimś. Drużyna doceni każdą próbę, udaną czy nie. Zaufaj mi. 
Podał piłkę. Złapałem ją żelaznym uściskiem. Wzrok Mateusza mówił, że mam rzucić. Odetchnąłem więc głęboko, przestałem myśleć o Karolu, o zbliżającym się meczu. Zapomniałem o strachu przed wytykaniem mnie palcami. Przecież mogę im się odgryźć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ale nikt nie będzie się ze mnie śmiać, jeśli spróbuję, ponieważ będę o krok bliżej od wygranej od nich. Oczyściłem głowę, brak jakichkolwiek zahamowań, złej energii, niepotrzebnych komentarzy. 
Wyskoczyłem i rzuciłem. Piłka pod kątem poleciała w górę i odbiła się od czarnego kwadratu na tarczy, by po chwili wpaść do kosza, wprawiając w ruch siatkę. 
– W każdym sporcie najważniejszy jest spokój, Rafał. Emocjami nic nie zdziałasz. – Trener poklepał mnie po plecach. 
– Dzięki, Mateusz. – Posłałem mu po raz pierwszy w życiu prawdziwy, szczery uśmiech. 
– Nie ma sprawy, po to tu jestem.


*** 

W domu było dziwnie cicho. Tylko odgłosy telewizora dochodziły z salonu. Kiedy tam zajrzałem, moim oczom ukazała się śpiąca na kanapie Konstancja. Wyglądała uroczo z włosami w buzi. Nakryłem ją kocem i wyłączyłem kreskówki. Na stole w kuchni leżała kartka od mamy, że wróci późno, bo poszła do kina. Czyli chata wolna. 
Po długim, gorącym prysznicu klapnąłem na łóżku z laptopem. Zapachowa świeczka wydzielała wspaniałą woń wanilii, która szybko wypełniła pokój. Sprawdziłem wszystkie portale społecznościowe, odpowiedziałem na kilka pytań na asku, złożyłem nieznajomym życzenia na facebooku. Przynajmniej w Internecie sprawiałem wrażenie normalnego. 

(polecam dla przyjemności czytania)


Konstancja dodała zdjęcie, na którym kleiła się do Karola. Widząc je, ściągnąłem brwi. Coś mi nie odpowiadało. Karol był całkowicie bierny w stosunku do niej. Kontie wyglądała na szczęśliwą, a on... Potrafiłem poznać fałszywy uśmiech, sam sprzedawałem go miliony razy! 
Wtedy po raz pierwszy przeszło mi przez myśl, że Karol wykorzystuje Konstancję. Zrobiłem się... zły? Aż odłożyłem laptop! Miałem wielką ochotę w coś uderzyć, a najlepiej w twarz Rycerza. Nie poznawałem sam siebie. Chciałem jak najlepiej dla swojej siostry, tym bardziej, jeśli chodzi o miłość, choć nie byłem w stanie pojąć tego uczucia. 
Starałem się o tym nie myśleć, ale jednocześnie nie potrafiłem przesunąć strony w dół. Zakochana para patrzyła prosto na mnie, a ręce Karola na talii Konstancji dziwnie nie pasowały do całości. Zmrużone, szare oczy mojej siostry przeszywały mnie na wskroś, zaś złoto tęczówek Karola było nieobecne. Znów naszło mnie wrażenie, że chłopak nie pasuje do naszej rzeczywistości. Poczułem się z tym okropnie. Chciałem wszystko wytłumaczyć, wypytać go, poznać po prostu prawdę. 
Nagle zadzwonił telefon. Zostałem przywołany na ziemię przez dźwięk delikatnej, ale pięknej piosenki o znikaniu. Zerknąłem na wyświetlacz. Ten nieznany numer dobijał się odkąd skończyłem zajęcia, lecz nieszczególnie miałem czas oraz chęci do rozmowy. Tym razem odebrałem. 
– Jezu, Rafał, nie strasz mnie! – Głos w słuchawce brzmiał na zatroskany. – Wiesz, dlaczego Konstancja nie odbiera? 
Wbiłem wzrok w ścianę i próbowałem się uśmiechnąć. Jak on śmiał do mnie dzwonić? I jeszcze o nią pytać? A może to ja sobie coś ubzdurałem? Czyżbym za wszelką cenę chciał znaleźć powód do zakończenia tej znajomości? Karol nie był złym chłopakiem… Może trochę odstającym od przyjętych norm męskości, ale przecież mnie też nie dało się zaliczyć do najnormalniejszych! Nigdy nie nazwałbym siebie normalnym, takim jak reszta. Różniłem się od rówieśników pod wieloma względami, dlatego nie mogłem za to skreślać Rycerza. 
– Karol... – wyszeptałem. Zamilkłem, ale on wciąż czekał na ciąg dalszy. – Kochasz Konstancję, prawda?
Najwyraźniej zbiłem go z pantałyku, ponieważ chłopak zachłysnął się powietrzem. Teraz to ja trwałem w niemym oczekiwaniu, mnąc pościel wolną ręką. Musiałem się czegoś trzymać. Byłem jednocześnie przestraszony i zły. Pierwszy raz czułem się tak zmieszany. 
Nie to, że od dziecka byłem pustym naczyniem. Otrzymałem od życia „pakiet podstawowy”, w którego skład wchodziła wdzięczność, samolubstwo, przywiązanie do rodziny. Nigdy za to nie byłem zawstydzony, zakochany, zauroczony, nic nie zrobiło na mnie wrażenia. Uciekałem zawsze wtedy, kiedy zapowiadało się na coś, czego nie znałem. Jako mały brzdąc często się uśmiechałem, jednak skończyło się to z pierwszym atakiem Konstancji. Skoro nie czułem bólu, jak mogłem się z czegoś cieszyć? 
– Jestem pod waszym domem, możesz wyjść? – zapytał Karol. – Zgaduję, że Konstancja śpi. 
Pokiwałem głową, ale zdając sobie sprawę, że on tego nie widzi, powiedziałem: 
– Już idę. 
Włożyłem spodnie oraz bluzę i po chwili już siedziałem z Karolem na wejściowych schodkach. Było mi trochę zimno w tyłek, a wiatr smagał po twarzy, mimo to wewnątrz cieszyłem się tą chwilą. 
– Nie wiem, czy ją kocham – oświadczył ciemnowłosy, patrząc w niebo. – Chcę ją chronić, chcę ją przytulać i dbać o uśmiech, ale czy kocham? Nie mam pojęcia. Kiedy staliśmy się parą, wodziłem za nią oczami jak zaczarowany, z biegiem czasu przywiązałem się, ale i popadłem w rutynę. Pocałunki na powitanie przestały sprawiać tyle radości. Trzymanie się za ręce wywoływało niesmak. Wciąż jednak pokazuję, ile daje mi to radości, ponieważ Konstancja jest wspaniałą dziewczyną. 
Mówił tak szczerze, z głębi serca. Zniknęła moja złość i strach. Nie wiedziałem, co znaczy być zagubionym w uczuciach, ale on najwyraźniej od jakiegoś czasu trwał w owym stanie. A mimo wszystko nie chciał zranić Konstancji. Twarz Karola sprawiła, że sam miałem ochotę wyznać, co mi leży na sercu. 
– Chciałbym znaleźć powód, przez który utrzymywanie z tobą relacji byłoby uciążliwe. Sprawiłeś, że zacząłem się bać. Wczorajszego wieczora miałem gęsią skórkę, kiedy wracałem oświetlonymi ulicami i bynajmniej nie była ona spowodowana zimnem. A dzisiaj się wkurzyłem na widok sztucznego uśmiechu na zdjęciu, choć sam niemal ciągle taki pokazuję. Ty i twoja osobowość – zrobiłem skomplikowany ruch dłońmi, który miał pokazać, co mam na myśli – zaczynacie rozstrajać moją obojętność, dodając do dawno ułożonej piosenki nowe nuty w postaci nieznanych mi dotąd emocji. 
– Ale to chyba dobrze, nie sądzisz? – Karol uśmiechnął się szeroko. W jego złotych oczach ponownie pojawił się piękny błysk entuzjazmu. – Kiedyś nauczę cię, co to znaczy trwać w przyjaźni, zobaczysz! A wtedy będziemy mogli nazwać się najlepszymi przyjaciółmi na świecie. Co sądzisz o tym pomyśle? 
– Słaby jest – odpowiedziałem szczerze. – Nie sądzę, by ci się udało. 
– Daj mi trochę czasu, okej? – Rycerz mrugnął. 
Pokręciłem głową, wciąż stojąc na swoim. Karol wykorzystując moment, gdy zmrużyłem oczy, poczochrał mi włosy. Zgromiłem go wzrokiem, ale miast skruchy otrzymałem chichot. 
– Jesteś naprawdę głupiutki – rzucił. 
– Mam lepsze oceny z matmy. 
– Bo ją rozumiesz! 
I tak właśnie spędziłem wtorkowy wieczór. O dziwo nie zmarzłem, nie pojawił się więc katar ani kaszel, a moje gardło mimo długiej rozmowy z chłopakiem pozostało w stanie idealnym. Nigdy nawet nie przypuszczałem, że mogę mówić tak długo i tak szczerze. Opowiadałem Karolowi o swoim dzieciństwie, o testach, które przechodziliśmy z Konstancją. I choć na początku zdawało się, że Rycerz średnio zainteresowany jest tym wszystkim, to potem zaczął zadawać pytania. 
Kiedy więc w środowy poranek minąłem go w szatni, przywitałem się krótkim „cześć, Karol” – w zamian zaś otrzymałem najwspanialszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem. 
- Cześć, Rafał! - krzyknął szatyn, machając ręką. 
Nie mogłem go jeszcze wtedy nazwać przyjacielem, ale wewnątrz wypełniało mnie ciepło, bo wiedziałem, że mimo obojętności wciąż są ludzie, którzy chcą utrzymywać kontakt z kimś takim jak ja. 
Kiedy oddawałem swoją kolekcję zabawek, pluszaków i klocków gospodarzowi klasy, wszyscy patrzyli oniemiali na niemałe zbiory. Wygraną mieliśmy w kieszeni, to było pewne. Tym bardziej, że i dziewczyny się postarały, przeznaczając na szczytny cel wszystkie swoje lalki z dzieciństwa. Pierwsza lekcja minęła na liczeniu i opowiadaniu, jak to przyjemnie spędzało się czas, będąc dzieckiem. Budowało się domy z koców, udawało bohaterów, robiło domki z koców i spało się w nich, chcąc napawać się niezależnością, jaką daje dorosłość. Kiedy patrzy się przez pryzmat czasu na wygłupy, na przyzwyczajenia i problemy sprzed lat dziesięciu, wydają się one niczym. Wtedy jednak nie dawaliśmy sobie z nimi rady. Każde samodzielne rozwiązanie nawet najmniejszej trudności czyni nas silniejszymi i dojrzalszymi. 
Czułem, że klasa powoli zaczynała mnie akceptować. Tyle że kluczem do mojej zmiany okazał się Karol, a nie ja i godziło to w moją dumę. Obiecałem sobie, że kolejne kroki będę stawiał sam, nawet jeśli wielokrotnie się przy tym przewrócę. Nie brakło mi cierpliwości ani chęci, bo wiedziałem, czego chcę. Skończyła się era samotnego, stroniącego od wszystkich Rafała.

~~~


Mamy walentynki, święto zakochanych! Kto świętuje razem ze mną i "Przyjaciółmi"?
Chciałbym bardzo podziękować za wszystkie komentarze. Sprawiają, że siadam i piszę, olewając wszystko inne. Nie wiem, czy to dobrze. xD
Dziś mamy sobotę. Niestety, z żalem muszę stwierdzić, że kolejny rozdział pojawi się dopiero za tydzień. Dlaczego? Zaczynam szkołę, chciałbym się skupić na nauce i ocenach, mam trochę materiału do nadrobienia. Obiecuję, że wasze oczy oglądać będą nowe posty co sobotę. 
A ten rozdział jest walentynką. Podzieliłem się z wami moją nową ukochaną piosenką. Jest świetna do pisania smutnych i refleksyjnych fragmentów. Pewnie usłyszycie go jeszcze niejednokrotnie w czasie lektury.
Zdaję sobie sprawę, że ta część może mało wnosi do historii, a może dużo, że jest krótsza niż poprzednie, jednak z następnym rozdziałem się poprawię, obiecuję!
Życzę wam różowych walentynek!

12 lut 2015

Rozdział III

Cień za cieniem

Weekend minął mi na rozmyślaniu, jak przedostawać się do klas tak, by nie zauważył mnie Karol. Znów chciałem zastosować ucieczkę, gdyż to ona wychodziła mi najlepiej. Odstresowałem się dopiero podczas niedzielnego treningu na boisku przy szkole. Najpierw doskonaliliśmy rzuty z daleka, co wychodziło mi marnie, a potem zagraliśmy krótki mecz, a że znalazłem się w drużynie stałych graczy, wygrałem. To znaczy oni wygrali, ale jest to jednym, nieznacznym szczegółem.
Uwielbiałem grać, trzymać piłkę w dłoniach, czuć jej ciężar, a potem obserwować, jak wpada do kosza, wprawiając w ruch siatkę. Na większości ulicznych boisk miejsce do gry w koszykówkę wyglądało tak samo - dwie metalowe obręcze zawieszone na kwadratowej tarczy przygwożdżonej do siatki. Wyżsi i ciężsi zawodnicy nie mogli robić wsadów, ponieważ z łatwością oderwaliby prowizoryczny kosz. Jednak nasze boisko było nadzwyczaj schludne i wygodne.
Pod koniec treningu na boisku pojawiła się malutka, ciemnowłosa dziewczynka. Nie mogła mieć więcej niż osiem lat, a w jej zielonych oczkach tliło się podekscytowanie, kiedy oglądała naszą krótką rozgrywkę. Poświęciliśmy panience dobre pół godziny, ponieważ aż rwała się do gry. A mówi się, że dziewczyny nie grywają w koszykówkę! Już wyobrażałem sobie, jak w przyszłości mała pokonuje każdego przeciwnika na swej drodze.
Pożegnaliśmy się dopiero, kiedy przyszła mama dziecka. Przeprosiła nas za kłopot i podziękowała za opiekę nad córką. Nie należała do najmłodszych, a więc i buzia nie chciała jej się zamknąć. Zostaliśmy więc uraczeni wykładem na temat zachowania nastolatków. Nie mogła się nas nachwalić, była pod wrażeniem opiekuńczości, empatii i troski, jaką obdarzyliśmy tę niewielką istotkę.
Cały weekend Konstancja łypała na mnie, szukając okazji do zadania ciosu. Zdołałem jednak skutecznie jej unikać i obyło się bez kłótni i bijatyk, a także słownych potyczek, które zwykle wygrywałem. O ile dziewczyna nieźle radziła sobie we wbijaniu przeciwników w ziemię za pomocą mięśni, o tyle ja posiadałem większy zasób słów. Wiedziałem, że prawda boli bardziej niż ciosy. Niejednokrotnie znosiłem wybuchy agresji siostry, wcale nie czując potrzeby wylewania łez. Nie do końca miałem pewność, czy doznałem czegoś nieprzyjemnego, jednak każdy prawdziwy komentarz doprowadzał Konstancję do łez.
Ogólnie rzecz biorąc, dwa dni minęły mi spokojnie, ale czasem łapałem się na myśleniu o rękach Karola błądzących po moim ciele, o śmiechu, o piwnych oczach chłopaka, o tym, że wieczorem patrzył tak, jakbyśmy się znali dłużej niż kilkadziesiąt minut. Patrzył tak, jakby wiedział o mnie więcej niż ja sam.
W poniedziałek przemykałem przez szkolne korytarze jak cień. Nikt mnie nie widział, nikt mnie nie słyszał, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Tak jak zwykle. Moja niezauważalna egzystencja niezachwianie trwała aż do obiadowej przerwy. Zajadałem się przepyszną kanapką z sałatą i ogórkiem, kiedy z drugiego końca korytarza dobiegł mnie krzyk.
- Rafał! - Ciężkie ramię objęło moją szyję, prawie zwalając z nóg. Zachwiałem się, wiedząc już, jak czują się przyjaciele Konstancji. - Dlaczego mnie olewasz? Myślałem, że przynajmniej powiesz cześć! - Karol zrobił niezadowoloną minę i pociągnął nosem.
- Jesteś ciężki, zejdź ze mnie - rzuciłem, bezskutecznie próbując się uwolnić. Ku mojej uciesze, Rycerz rozluźnił nieco swój żelazny uścisk. - Ludzie się na nas gapią - dodałem.
- Staniesz się sławny! Dotykał cię sam książę!
- Wsadź sobie ten książęcy tytuł w dupę, ale mi daj spokój, jasne? - Zgromiłem go wzrokiem, w końcu się wyrywając.
- Czy to propozycja? - Karol wykonał dwuznaczny gest brwiami. - Niestety, Konstancji nie ucieszyłby ten fakt.
- Jezu, jaki ty jesteś zboczony! - Swoją zdegustowaną minę dostrzegłem w odbiciu szyby. Ciemnowłosy niespecjalnie się tym jednak przejął. Wszystko, co tyczyło się moich negatywnych odczuć, stawało się dla Karola niewidzialne. - Idź zadzwoń do Kontie, umówcie się czy coś, bo cały aż buzujesz od napięcia seksualnego - wypaliłem prosto z mostu, zatrzymując się przed salą.
- Ale... Ja nie sypiam z Konstancją - wydukał zmieszany, mimo to wciąż patrzył na mój profil. - Twoja siostra dała mi jasno do zrozumienia, że nie pójdzie ze mną do łóżka, dopóki nie będziemy małżeństwem.
- To wyjaśnia, dlaczego przyczepiłeś się do mnie. - Odwróciłem się twarzą w stronę Karola, by móc widzieć go całego. Położyłem dłonie na ramionach chłopca, co wywołało zdziwienie w jego złotych oczach. - Wybacz, ale wbrew wszystkim plotkom, nie sypiam z każdym, kto tego chce.
Znałem plotki. Nie dało się nie słyszeć szeptanych wyzwisk. Męska dziwka padało najczęściej. Szczerze? Nie przeszkadzało mi to, dopóki nikt nie podchodził i nie proponował mi seksu za pieniądze. Ludzie mają to do siebie, że jeśli ktoś za bardzo odstaje od reszty, nie dadzą mu spokoju i spróbują zrujnować szkolne życie. Tyle że moje ograniczało się do krótkich wymian zdań z gospodarzem oraz zbłąkanymi duszami w bibliotece. Wolałem wytłumaczyć Karolowi, iż do łóżka z nim nie pójdę, aby zaoszczędzić nam obu wstydu.
- Ale mi wcale nie chodzi o to. - Zmarszczył czoło, wydmuchując mi powietrze w twarz. Wyglądał na urażonego wcześniejszym oskarżeniem. - Naprawdę chcę być twoim przyjacielem. Nieważne, jakie zabawy lubisz, nie skrytykuję cię za odmienny gust. Chcę po prostu, byś się uśmiechał.
Podejrzliwie zmrużyłem oczy. Wydawał się taki czysty i szczery! Chciałem mu wierzyć, chciałem się do niego zbliżyć. Może to właśnie szansa na początek nowego życia? Przeczuwałem jednak, że przez naiwność zostanę zraniony. Aktualny stan mnie satysfakcjonował.
- W moim uśmiechu nie ma nic wyjątkowego. - Odwróciłem się i stanąłem pod ścianą.
Karol wciąż czekał, a ja rozważałem, czy zaryzykować. Nawet gdyby mnie zranił, pewnie odgryzłbym się tak dobitnie, że pożałowałby swojej głupoty, a mnie by to obeszło. Nie sądziłem też, aby Rycerz mógł dopuścić się takiej zbrodni. Obrońcy dworu nie wypada wykorzystywać innych. Omiotłem wzrokiem jego minę. Czekał, ale chyba zaczynał się niecierpliwić.
- Daję ci szansę, nie spiernicz tego.
Na twarzy ciemnowłosego rozkwitł piękny, szeroki uśmiech, a przechodzące obok nas dziewczyny zachichotały na ten widok. W rzeczywistości szczęśliwy Karol wyglądał przekomicznie, jak dziecko obdarowane torbą słodyczy.
- A będziesz jadać ze mną obiady? - zapytał nagle.
- Nie? - odpowiedziałem, marszcząc brwi.
- Jak to...? - zajęczał, znów chcąc uwiesić mi się na ramieniu, jednak tym razem zdołałem zrobić unik. - Przyjaciele tak robią.
- Na to jeszcze za wcześnie – rzuciłem. - Na początek możesz sobie iść.
- Rafał! - Karol dźgnął mnie w ramię. - Udowodnię ci, że przyjaźń nie boli. A teraz naprawdę idę, bo chcę zjeść.
Kiedy odchodził, niedostrzegalnie musnął palcami moją dłoń. Nikt tego nie zauważył, nie zrobiono więc żadnego halo. Jako że Rycerz serce miał zajęte, panienki nie miały mi za złe rozmów z nim. Spoglądały tylko nieśmiało, próbując się przełamać i podejść, by wypytać, dlaczego Karol zwrócił uwagę na kogoś takiego jak ja.
Sam tego nie wiedziałem! Znał mnie ledwie... Nie, przepraszam, chłopak wcale mnie nie znał. Użyczył parasol, co nie czyniło go pierwszym w kolejce do przyjaźni. Może miewał swoje humorki i objawiały się w ten sposób? A może Konstancja coś mu nagadała? Nigdy nic nie wiadomo, a ta przemądrzała nastolatka zawsze musiała wtrącić swoje trzy grosze. Kochałem siostrę, lecz jej niewyparzony język i brak pohamowania niekoniecznie przypadły mi do gustu. Starała się jak mogła, zwłaszcza wkładając maskę, ale pewnych nawyków po prostu nie dało się pozbyć.
Matematyka minęła mi jak zwykle miło i cicho. Wykonałem zadane ćwiczenia, a potem rysowałem oczy na marginesach, niektóre dekorując łzami albo kłami ociekającymi krwią. Tak, oczy z kłami. Śmiałem się w duchu, że mogłem iść do większego miasta i tworzyć sztukę. Uliczną i dość krzywą, ale nadal sztukę.
W pierwszej klasie gimnazjum marzyłem, by pójść na profil muzyczny, ale kiedy nauczyciel orzekł, że mój głos się nadaje jedynie do polskich kawałków w stylu disco, zrezygnowałem bez mrugnięcia okiem. Potem nadeszła fascynacja chemią i biologią, jednak ulotniła się z jedynką z genetyki oraz alkoholi. Radząc sobie z matematyką i geografią, stwierdziłem, że technikum ekonomiczne to idealny wybór. Egzaminy tylko potwierdziły moje przypuszczenia.
I tak znalazłem się w klasie pełnej ślicznych, zgrabnych i powabnych dziewcząt. Było na czym zawiesić wzrok, nie powiem. Długie nogi, zgrabne... No, słownictwo, nad wyraz wykwintne. Aż miło prowadziło się rozmowy.
...
Dobra, kłamię, z żadną nigdy nie rozmawiałem, a dwóch pozostałych w klasie facetów wolałem nie zaczepiać. Wyglądali na bogatych i wpływowych, a nie przepadałem za kłopotami. One zaś uwielbiały mnie i każdego niemal dnia dawały znak o swym gorącym, niegasnącym uczuciu. Kończyło się na nieprzyjemnych konfrontacjach, mimo że za wszelką cenę starałem się siedzieć w cieniu chwały innych. Chcąc, nie chcąc do końca roku szkolnego miałem zostać b r a t e m p r z e w o d n i c z ą c e j. Kontie kończyła liceum informatyczne, mnie pozostał rok.
Lekcja zaczęła mnie nudzić, przed oczami wciąż miałem Karola, a w uszach wciąż rozbrzmiewał mi jego ciężki głos. Jak zaczarowany wpatrywałem się w białą tablicę pomazaną kolorowymi markerami. Wzory tańczyły, wskazując poprawne wyniki zapisane wprawną ręką nauczyciela. Klasowe piękności cicho rozmawiały o nadchodzącej dyskotece, zastanawiało je, czy Rycerz przyprowadzi swoją Księżniczkę.
I w chwili, kiedy zostałem zawołany do tablicy, rozległo się pukanie do drzwi i do sali wkroczył Dawid - zastępca przewodniczącej. Posłał mi spojrzenie nakazujące powrót na miejsce. Szybko wykonałem polecenie, nie chcąc po raz wtóry stawać przed szkolnym samorządem, który w szkole miał większą władzę niż sama dyrektorka, a przynajmniej tak się zdawało na pierwszy rzut oka.
Dawid omiótł uczniów wzrokiem, a następnie przeniósł niebieskie oczy na nauczyciela. Skłonił głowę, przepraszając za przeszkadzanie. Dawid, Wielki Książę kroczący u boku Księżniczki Konstancji, uchodził za młodzieńca bez serca, ale mimo wszystko zdobył sympatię nauczycieli, a niektóre uczennice gotowały się psychicznie, by wyznać mu uczucia. Mówiło się, że jest najbardziej zapracowanym członkiem samorządu.
- Proszę wybaczyć, ale mam ogłoszenie. W dniu dyskoteki odbędzie się zbiórka starych zabawek dla dzieci. Klasa, która zbierze ich najwięcej, zwolniona będzie przez cały tydzień z pytania oraz sprawdzianów czy kartkówek. - Chłopak zatrzepotał rzęsami i po chwili zniknął, zostawiając za sobą tylko wspomnienie jasnej czupryny.
Rozpoczęły się szepty, dziewczyny rozmawiały o swoich kolekcjach lalek sprzed lat oraz pluszakach, którymi niegdyś zapełniały łóżko na czas snu. Osobiście posiadałem naprawdę wiele przedmiotów nadających się do ponownego użytku, ponieważ byłem dzieckiem jak wszyscy inni. Rozpieszczanym dzieckiem. Za posłuszeństwo podczas badań i kontroli otrzymywałem wszystko, o co poprosiłem, a mamie nie brakowało pieniędzy i robiła wszystko, by uszczęśliwić swe dzieci. Pokaźna kolekcja samochodów musi teraz przydać się komuś innemu.
Przerwę spędziłem w bibliotece wśród regałów. Zawędrowałem aż do romansideł przeznaczonych dla dziewcząt w wieku szkolnym. Szukałem kontynuacji powieści, którą delektowałem się sobotniego poranka. Nie żeby mi się spodobało, po prostu chciałem znać ciąg dalszy, kierowała mną ludzka ciekawość.
- Nie ma tu tego, czego szukasz. - Za moimi plecami pojawiła się Dominika. Otrzymała tytuł Bibliotecznej Zjawy, ponieważ kręciła się pośród książek w czasie każdej przerwy. Mówiło się, że przeczytała już każdą książkę, a za informacje każe sobie płacić interesującym tytułem. Nie to, żebym wierzył takim dyrdymałom.
Dominika była wysoka jak na dziewczynę. Nie wyglądała na anorektyczkę, ale i do osób puszystych bym jej nie zaliczył. Rude włosy zwykle związywała w wysoki kucyk, zostawiając tylko długą, ciętą na ukos grzywkę. Jej ciepłe, brązowe oczy, które obserwowały świat przez grube okulary, zawsze miały przyjacielski wyraz, chociaż sama dziewczyna rzadko się uśmiechała i nie zawierała znajomości.
Rudowłosa pozostawała jedyną osobą, która mimo moich zdawkowych odpowiedzi wciąż chciała rozmawiać, gdy przychodziłem do biblioteki. Może to dlatego, że traktowałem ją jak innych, z dystansem, a nie wyzywałem i uciekałem z obawy o zmyśloną klątwę. Lubiłem słuchać tego, co Dominika ma do powiedzenia. Jej uwagi zawsze były trafne, informacje aktualne. Wiedziała chyba wszystko, co wiązało się z książkami, ale właśnie to czyniło dziewczynę wyjątkową.
- Autorka straciła wzrok, dlatego książka kończy się w tak beznadziejnym momencie. - Dziewczyna podeszła do regału i poczęła czegoś szukać. - Ponoć zleciła komuś, by za nią napisał drugą część, ale wątpię, by był tak samo wyjątkowy jak pierwszy. - Stanęła na palcach i sięgnęła po cienką książkę. - To ci się może spodobać - oświadczyła, podając tom.
Powieść liczyła ledwie nieco ponad dwieście stron, a napis na okładce głosił, iż zatytułowano ją „Przyjaciele”. Dominika odeszła, chcąc pomagać innym zbłąkanym duszom, a ja stwierdziłem, że przeczytam wybraną przez dziewczynę historię. Nawet nie zahaczyłem wzrokiem o zamieszczony na tyle opis. Chciałem mieć niespodziankę.
Poniedziałek minął mi na dalszym unikaniu Karola. Trening koszykówki został odwołany, więc chłopaki chcieli skoczyć na miasto i coś zjeść, więc przystałem na ich propozycję. Dobrze czułem się z drużyną, tylko z nimi potrafiłem rozmawiać normalnie, choć różnił nas wiek. Bawiliśmy się razem, a ja śmiałem się z żartów kolegów.
Kiedy usiedliśmy w knajpie z kebabami, zaczęła się zażarta dyskusja na temat międzyszkolnych sparingów. Zastanawialiśmy się, czy nie lepiej byłoby zmieszać skład i wpuścić rezerwowych. Osobiście dobrze siedziało mi się na ławce, dopóki wygrywaliśmy.
- Dajmy im zagrać pierwszy mecz - powiedział Kamil, najwyższy członek drużyny. Miał bystre, niebieskie oczy i ciemną, rozwianą czuprynę. - Pewnie już dupy ich bolą od grzania ławki. Po rozgrywce ocenimy, kto najbardziej nadaje się do głównego składu i w porozumieniu z trenerem go zmodyfikujemy. Pamiętajcie, że zmiany są dobre, zwłaszcza kiedy powoli zaczyna wiać nudą.
Wszyscy zgodzili się na taki układ. Już czułem podekscytowanie, wiedząc, że w końcu będę miał okazję zagrać prawdziwy mecz. Zacząłem wyobrażać sobie, jak omijam przeciwników i zdobywam punkty. Wątpiłem, by udało mi się dojść pod kosz, ale pomarzyć zawsze można.
- Dobra, zbierajmy się - oświadczył Kamil. - Jutro szkoła.
I tak zakończył się dzień mojej zabawy w chowanego. A przynajmniej takie miałem wrażenie, wdychając zimne, nocne powietrze.

***

Nie wróciłem do domu. Mając ze sobą piłkę, zawędrowałem na boisko i ćwiczyłem rzuty. Nie potrafiłem zdobyć punktów z linii za trzy, co znaczyło, że dla powodzenia meczu musiałbym dostać się bliżej kosza. Zalany potem, wściekły w swojej bezradności, nie mogąc się poddać z powodu dumy, prawie się popłakałem. Mało brakowało, a zacząłbym beczeć. 
Na co komu zawodnik, który potrafi wrzucić piłkę tylko wtedy, kiedy nie jest pod presją i nikt go nie obserwuje? Ze złością posłałem piłkę w stronę tarczy. Odbiła się z głuchym dźwiękiem powyżej czarnego kwadratu i wróciła prosto do moich rąk. Przewróciłem oczami. Serio? Nawet wyżywanie się na martwych przedmiotach mi nie wychodziło! Powoli stawałem się Konstancją.

(dla przyjemności czytania)


- Wkładasz w to za dużo emocji - oświadczył głos Rycerza. 
Chłopak pojawił się znikąd. W bladym świetle lampy wyglądał na bardzo zmęczonego i wyczerpanego. Przez myśl przeszło mi, że pewnie moja własna postać sprawia podobne wrażenie, podczas gdy wewnątrz aż buzowałem od nadmiaru energii.
- Nie wsadzaj nosa w nieswoje sprawy - powiedziałem, rozluźniając mięśnie ramion. - I tak na dzisiaj już skończyłem.
- Nie wyglądasz na takiego, co ma zamiar wrócić do domu. - Karol podszedł raźnym krokiem i odebrał mi piłkę, uśmiechając się przy tym urzekająco. 
- Zamkną ci internat przed nosem - rzuciłem, choć niespecjalnie obchodziło mnie, czy dostanie burę.
- Nie przejmuj się. - Chłopak odbił piłkę, złapał ją, a następnie wyskoczył, wyginając się do tyłu. Wyglądał, jakby latał, a moja wybujała wyobraźnia wyimaginowała mu piękne, pierzaste skrzydła.
Nim się obejrzałem, pomarańczowa kula przeleciała przez obręcz, nawet nie dotykając jej brzegów. Tylko siatka się poruszyła.
Zdezorientowany sytuacją, przełknąłem ślinę i przeniosłem szare oczy na postać ciemnowłosego. Stał wyprostowany, pokazując zęby w uśmiechu szczęścia. Nadal przypominał anioła, lecz zmęczonego swą tułaczką po Ziemi. 
- Koszykówka to, wbrew pozorom, brutalna gra, wiesz? - Rzucił piłkę. Chwyciłem ją mocno obiema dłońmi. - Nigdy nie wiesz, czym zaskoczy cię przeciwnik. 
- Mimo wszystko ty też możesz zadać mu ból. - Mówiłem jak Konstancja. Słyszałem wszystkie jej rozmowy z psychologiem oraz lekarzami odpowiedzialnymi za „wyjątkowe nasienie”, które wcale takie nie było. Wszyscy uważali agresję dziewczyny za efekt uboczny zmieszanych genów. - Tylko nie wiesz, czy przypadkiem sam nie wyrządzisz sobie krzywdy.
Zrobiłem dwutakt i wrzuciłem piłkę do kosza. Pierwszy raz w życiu doznałem czegoś takiego. Nawet nie potrafiłem nazwać tego obezwładniającego uczucia. Chciało pożreć moje serce, duszę i wolną wolę. Chciało mnie sobie podporządkować, pociągać za sznurki życia.
Rzuciłem spojrzenie w stronę Karola. Jego złote oczy, teraz całkowicie czarne, wpatrywały się we otaczającą nas ciemność z ciekawością i pożądaniem. Bałem się, że za chwilę naprawdę rozpostrze skrzydła i odleci, pozostawiając tylko pióra błyszczące w przyćmionym świetle. Twarz chłopaka, po której błąkał się triumfalny uśmieszek, skryta została w połowie przez cień. Całość dawała dość upiorny wynik. Nigdy nie zapomnę tego złowieszczego, zawistnego błysku. W Karolu pojawiło się coś zwierzęcego, a mi przez myśl przeszło, że chłopak tu nie pasuje. Nie tylko do całego Międzyrzeca, ale i do tego czasu, do tego świata, do tego układu słonecznego.
- Powinieneś wracać - powiedziałem, odwracając się ku koszu. Przeszedł mnie dreszcz na myśl, że mam go za plecami, lecz nie chciałem już więcej spoglądać tego dnia w jego twarz. - Boję się ciebie - dodałem szeptem, wbijając wzrok w ziemię. 
Strach. Tym uczuciem był strach. Dotąd wypełniała mnie tylko obojętność, lecz tym razem ręce drżały mi niczym galaretka. Nie dość, że doświadczyłem tego po raz pierwszy, to jeszcze zbierało mi się na płacz. Po raz kolejny.
Jesteś silny! Weź się w garść!
Ale nie potrafiłem. Stałem się mały i bezbronny, serce waliło mi jak oszalałe i pragnąłem tylko znaleźć się w cieplutkim łóżku, otulić się szczelnie kołdrą i pójść spać.
Karol nigdzie nie poszedł. Poczułem jego ciężar, kiedy przytulił mnie od tyłu, oplatając ramionami. Zadrżałem, szykując się do ucieczki. Dlaczego to zrobił?! Dlaczego najpierw zaproponował przyjaźń, a potem sprawił, że zacząłem się bać? Czy naprawdę aż tak pomyliłem się co do jego osoby? Przecież jeszcze za dnia mówił, iż udowodni bezbolesność przyjaźni!
Przed oczami miałem sytuację z dzieciństwa.

- Ja wcale nie chciałam, Lafał. - Konstancja ze łzami w oczach klęczała przede mną i uderzała piąstkami o kolana. - Nie chciałam, by cię bolało, wies? Bo ja cię nie nie lubię. Ja cię lubię. I ja nie chciałam, by poleciała krew.
Ja, z obojętnością na twarzy, z krwawiącym nosem i wargą. Pięcioletni ja, który nie ronił łez, kiedy go bolało, bo było mu to obojętne. Położyłem dłoń na głowie siostry i przeczesałem jej włosy palcami.
- Pseplaszam! Naprawdę nie chciałam...
- Wiem, Kontie. Nie musisz się tym przejmować. - Posłałem jej uśmiech, chociaż wcale nie chciałem się uśmiechać. 
Ten dzień był pierwszym, kiedy mnie zraniła aż do krwi. Potem zdarzało się to coraz częściej i choć Konstancja nie robiła tego umyślnie, po każdym takim wyskoku płakała i przepraszała, kiedy ja stałem obojętny.

- Przepraszam, że cię przestraszyłem - wyszeptał mi do ucha Karol. Poczułem ciepły oddech muskający szyję. - Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. Jeśli jednak znów wywołam w tobie strach, będziesz mógł przestać uważać mnie za przyjaciela.
Mocno ściskałem piłkę, przyciskając ją do piersi. Tylko ona pomagała mi pozostać w rzeczywistości. 
- Będę się zbierać, idź do domu, dobra? - Karol brzmiał na zatroskanego. Pokiwałem głową, a on wypuścił mnie z objęć. Poczułem na skórze podmuch zimnego wiatru. Wziąłem plecak leżący pod siatką i pobiegłem.
Droga jeszcze nigdy nie wydawała mi się tak długa i przerażająca. Kiedy raz zaznałem strachu, nie chciał już się odczepić. W głowie miałem nieistniejące obrazy, zewsząd dochodziły niezidentyfikowane dźwięki. Kiedy więc dopadłem drzwi wejściowych, niemal nie pocałowałem klamki ze szczęścia. Szumiące resztki liści na gałęziach powitały mnie swą arią. Odetchnąłem na widok łysiejącej wiśni, która przyjęła się bardzo dobrze i co roku wiosną wypuszczała cudowne kwiaty. Teraz, z brązowymi liśćmi, skryta w mroku, nie przywodziła na myśl wiosennego piękna.
Zasnąłem, gdy tylko poczułem znajomy zapach kołdry. Szkoda tylko, że wiatr wydawał dźwięki podobne do anielskich skrzydeł.



~~~
Zmieniłem szablon. Ten jest ładniejszy, przynajmniej według mnie.
Ten rozdział mi wyszedł. Chyba. Scena na boisku ma ponoć sens, pytałem osób trzecich.
Dzięki wszystkim za wejścia. ;)

9 lut 2015

Rozdział II

Prozaiczne przekleństwo



Znów przyśnił mi się ten sam sen.
Siedziałem z Konstancją na brzydkich, szarych schodach prowadzących do szpitala. Dziewczynka, mając wówczas lat pięć, już miewała skłonności do agresji. Bardzo często uderzała mnie w ramię, tak po prostu, bez powodu, przez co mijający nas pacjenci zaczęli chodzić łukiem, nie chcąc znaleźć się przy dzieciach wyglądających jak duchy.
 Lafał  zajęczała Konstancja, zakładając krótkie, jasnoniebieskie włosy za ucho. Jej oczy, będące niczym lustro  szklane i szare  w którym można by się przejrzeć, wodziły po każdym przechodniu. Obserwowała ich ruchy, przenikając dusze i wywołując drżenie.  Cem do mamusi!  Mimo wieku wciąż sepleniła, gdy nie skupiała się tylko i wyłącznie na wymawianiu słów. Bardzo łatwo się rozpraszała.
 Mama kazała nam tu czekać, więc, proszę, bądź grzeczna  odparłem bardzo oficjalnym tonem jak na młodszego brata. Konstancja wystawiła język w moją stronę.  Zachowuj się.
 Lafał, a dlacego oni nas nie lubią?  Kolejne pytanie padło tak znienacka i tak głośno, iż doszło do uszy przechodniów wokół. Odwrócili głowy na naszą dwójkę i niemal mordowali wzrokiem, dopóki Konstancja nie obdarzyła ich spojrzeniem i nie odebrała motywacji do czegokolwiek.  Byłam gzecna, cem sie pobawić!
 Wytrzymaj jeszcze chwilę.
Bycie odmiennym bolało, zwłaszcza wtedy, gdy byliśmy dziećmi i inni nie chcieli się z nami bawić. Dla nich byliśmy niczym więcej jak eksperymentem. Nie powinniśmy przyjść na świat, lecz nie da się zmienić przeszłości, nie można odwrócić biegu czasu.
Konstancja i ja byliśmy dziećmi z próbówki. Najlepsze cechy kilkunastu mężczyzn w dwójce dzieci. A przynajmniej taki plan mieli naukowcy. Mama potrzebowała pieniędzy, więc zgodziła się wziąć udział w projekcie, nie ważąc na dalsze konsekwencje. Zawsze miała odruchy macierzyńskie, a skoro mogła przy tym zarobić? Czemu nie. Jednak mimo wszystkich badań i doszlifowywania idealnego materiału DNA, coś poszło nie tak. Zamiast geniuszy narodziły się normalne dzieci - jedno ze skłonnościami do agresji; drugie nad wyraz chłodne i obojętne.
Gdy zabrano nas do specjalnej sali i zaczęto testować, nikt nie mógł uwierzyć, że dziewczynka rzuciła się na swojego brata z małymi piąsteczkami i zaczęła uderzać go w ramię, krzycząc, że chce wyjść. Agresji nie było w planach. Tylko czy ludzki charakter i zdolności można ot tak skomponować? Zabawa życiem to nie przelewki. Jedyną pamiątką po nieudanym eksperymencie były jasnoniebieskie włosy oraz przedziwne, szklane oczy.
Sen skończył się wraz z przybyciem mamy. Zeszła powoli, wzięła Konstancję na ręce i uśmiechnęła się. Jednak w jej wypadku nie zwiastowało to pozytywnych wydarzeń.
***
Obudziłem się, kiedy wskazówki budzika wskazywały piątą dwadzieścia. Przekręciłem się na drugi bok, lecz mimo to nie potrafiłem nawet zmrużyć oczu. Coś podpowiadało mi, że kiedy to zrobię, już więcej nie spojrzę na świat tak, jak do tej pory. Dlatego też, aby pozostać sobą, wygrzebałem się z pościeli.
Za oknem dopiero świtało, sobota zapowiadała się słoneczna i ciepła, a przynajmniej tak twierdziła pogodynka we wczorajszej prognozie. Postanowiłem jej zaufać, choć nawet meteorolodzy się mylą. Wszyscy się mylą.
Zszedłem na dół, niespecjalnie przejmując się ciszą. Pokoje mamy oraz Konstancji znajdowały się na piętrze, więc po parterze mogłem swobodnie pomykać, nie zamartwiając się, że kogoś obudzę. Dopiero przechodząc przez salon zdałem sobie sprawę, że na kanapie rozłożył się Karol.
Może to niegrzeczne przyglądać się chłopakowi siostry, który spał owinięty w koc niczym małe dziecko, lecz nie mogłem oderwać wzroku od unoszącej się miarowo klatki piersiowej, lekko rozchylonych ust i poczochranych, ciemnych włosów rozrzuconych na poduszce. Prezentował się jako cichy, spokojny, niesprawiający problemów chłopiec. Kiedy się poruszył, wstrzymałem oddech, bojąc się o bycie przyłapanym na podglądaniu.
Szybko uciekłem do kuchni. Czy ja właśnie podglądałem cudzego chłopaka?! Nie, nie, nie, wcale nie jestem zboczony i o niczym nie myślałem. Po prostu przypominał mi pogrążonego we śnie kociaka…
Usiadłem na krześle i schowałem twarz w dłoniach. Po prostu jestem zmęczony i mój mózg nie pracuje tak, jak powinien – próbowałem siebie usprawiedliwić, jednak okazało się to trudniejsze, niż przypuszczałem, gdyż przed oczami wciąż miałem obraz uśmiechającego się Karola.
Musi zniknąć z mojego życia.
Zaparzyłem zieloną herbatę i przygotowałem stos kanapek. Pochwyciłem też pierwszą książkę leżącą na blacie – romans skierowany do kobiet pokroju Konstancji – i zanurzyłem się w lekturze, zastanawiając się, jak można czytać coś tak niespójnego logicznie. Zachowania bohaterów były co najmniej śmieszne i głupie, a główny bohater mimo twardego pancerza, w środku trząsł się jak babcina, truskawkowa galaretka z bitą śmietaną na wierzchu. Jednak w miarę jak akcja się rozkręcała, powieść stawała się ciekawsza. Niespodziewanie pokonałem sto stron, nim doszła siódma i mama zeszła, by przygotować sobie kawę. Byłem tak wciągnięty, iż zachowałem się nader niekulturalnie – siedziałem, zamiast ją wyręczyć.
Główny bohater był nagabywany przez chłopca o rudnych włosach. Widział go tylko on i tylko od południa do godziny czternastej. Jego życie przez pewien okres kręciło się wokół ucieczki, aż w końcu pojął, iż nic mu to nie da, ponieważ ma do czynienia z istotą niematerialną i ta odnajdzie go nawet na drugim końcu świata, jeśli zajdzie taka potrzeba. Bohater postanawia więc zmierzyć się ze zjawą. Kiedy rudzielec wyjaśnił mu całą sytuację, ci zostali przyjaciółmi.
— Zostaw moją książkę — rzuciła nieuprzejmie Konstancja, zabierając mi powieść sprzed nosa, podczas gdy do końca pozostało ledwie kilka stron. 
— Ej! — krzyknąłem oburzony, podnosząc się z drewnianego siedzenia. Dopiero wówczas poczułem ból tylnej części ciała. 
— Nie kończ jej — powiedziała, trzymając tom wysoko w górze. Oczywiście, że mogłem jej go wyrwać, jednak Karol przyglądał się tytułowi, przekręcając głowę w bok. – Jeśli przeczytasz ostatnią stronę, stanie się twoją rzeczywistością.
— Słucham? — zapytałem zbity z tropu, unosząc brew.
— Nad tą powieścią ciąży klątwa — wyjaśniła. W jej szklanych oczach nie dostrzegłem ani grama rozbawienia. — Jeśli poznasz losy bohaterów na ostatniej stronie, coś opisanego w tej książce przydarzy się tobie. 
— Co za głupie brednie.
— Lepiej mieć się na baczności — stwierdziła, wzruszając ramionami. — Ostrzegałam cię jednak. — Oddała mi książkę. Ponownie ignorując świat zewnętrzny, zacząłem pochłaniać słowa.
Ostatnie zdanie na przedostatniej stronie okazało się kwestią głównego bohatera. Powiedział do ducha: „North, wiesz co?”, a że zdania nie zakończono myślnikiem, na odwrocie znajdował się ciąg dalsza wypowiedzi. Przełknąłem ślinę i przewróciłem kartkę.
„Chyba się w tobie zakochałem.”
Niech to szlag trafi autorki romansów męsko-męskich! Czy one nie potrafią lepiej budować napięcia? Na okładce brak informacji o kolejnej części, książka zakończona w tak beznadziejnym momencie… Gdybym ja miał pisać powieść, na pewno nie skończyłaby się miłosnym wyznaniem. Jeśli już musiałbym zakończyć książkę, zrobiłbym to, opisując pocałunek. 
Odłożyłem tom na stół i przyłożyłem czoło do zimnego blatu. Przez trzysta stron nic nie zwiastowało romansu, aż tu nagle bum! Wyznanie. I nie wiadomo, czy North odwzajemnia uczucia Lenny’ego czy nie, czytelnik nie wie, co dzieje się z nimi dalej. Może duch zniknie, nie mogąc być z żywym? A może jest homofobem i odrzucają go takie związki? Tego nijak nie da się dowiedzieć. Można jedynie snuć domysły, które i tak nie pokrywają się z prawdą. 
— Była beznadziejna — odezwałem się, podnosząc po raz drugi w ciągu dziesięciu minut. — Takich autorów powinno się zlinczować, wiesz?
— Mój braciszek został przeklęty. — Roześmiała się, popijając herbatę. — Zaraz odwiedzi cię super-przystojny duch.
— Jesteśmy połączeni, Kontie, więc moja klątwa należy również do ciebie — odszczekałem. Zrzedła jej mina, a nie mając żadnej riposty w zanadrzu, zapchała usta kanapką, by nie musieć nic mówić. — Powiem, kiedy przyjdzie twój nowy kolega.
Przemieściłem się do salonu, gdzie umościłem się wygodnie na kanapie, podłożyłem dwie poduszki pod głowę i włączyłem telewizję na kanale z serialami dla nastolatków. Kiedy jednak poczułem niesmak na widok czternastolatki w pełnym makijażu, przełączyłem na kreskówki. Jakaż ogarnęła mnie radość, kiedy na plazmowym ekranie ukazała się twarz Johnego Bravo. Uśmiechnąłem się na widok stojącej, żółtej czupryny i przeciwsłonecznych okularów.
Będąc dzieckiem, zazdrościłem mu poczucia własnej wartości. Miał przyjaciół, tymczasem ja i Konstancja aż do końca podstawówki byliśmy tylko we dwoje. Koledzy z klasy nas ignorowali, siedzieliśmy w ostatniej ławce i obserwowaliśmy, jak inni śmieją się, razem bawią. 
Wraz z rozpoczęciem nauki w gimnazjum zostaliśmy z Konstancją rozdzieleni. Ona, nie mogąc poradzić sobie w pojedynkę, stworzyła maskę, którą zakładała wśród obcych. Wciąż ją miała i nosiła przed Karolem, udając słodką i niewinną, podczas gdy byłaby w stanie zabić. Ja – obojętny na wszystko – wolałem zostać sam. Chłopcy co rusz próbowali mnie zaczepiać, zagadać i znaleźć wspólny temat, jednak poddawali się po dwóch lub trzech krótkich wymianach zdań. Nie potrzebowałem ich współczucia.
Pierwszy rok w technikum minął mi spokojnie. Uczyłem się na tyle dobrze, by nie musieć zostawać po lekcjach. Dopiero na początku drugiej klasy zapisałem się do klubu koszykówki. Okazało się, iż mimo wzrostu potrafię całkiem nieźle grać. Nie dorównywałem chłopakom z pierwszego składu, więc nie brałem udziału w oficjalnych meczach, jednak czułem się częścią zżytej ze sobą grupy i naprawdę mnie to satysfakcjonowało. Siedziałem więc na ławce i dopingowałem, ile sił w płucach razem z innymi rezerwowymi.
Konstancja zapisała się na zajęcia z krawiectwa, dostała się również do szkolnego samorządu i zyskała wielu przyjaciół. Gdybym był w stanie stworzyć drugą twarz, stałbym się taki jak ona – pomocny, uczuciowy i kochający. Niestety – udawanie kogoś, kim się nie jest, w moim przypadku wypadało tragicznie i wychodziłem na gorszego niż w rzeczywistości.
Kolejna godzina minęła mi na oglądaniu telewizji. Dorośli twierdzą, że wszystkie bajki ogłupiają. Są w błędzie. Owszem, te nowe produkcje, którym brakuje sensu, można śmiało zaliczyć do odbierających rozum. Jednak te starsze, sprzed dziesięciu lat, nadal bawiły, a człowiek nie próbował za wszelką cenę stać się podobnemu bohaterowi na ekranie.
Kiedy spojrzałem na zegar, wskazywał równo dwunastą. Wtedy właśnie do pokoju wszedł Karol. Ponownie zapomniałem o jego obecności, więc zdziwiłem się nienażarty na widok postaci, która swobodnie przemaszerowała przez pokój. W pierwszej chwili pomyślałem, iż słowa Konstancji są prawdziwe i ciąży na mnie klątwa, a oto i mój duch! Zgadza się, byłem na tyle głupi, aby brać pod uwagę tak nieprawdopodobne rozwiązanie.
Niestety albo stety, kanapa zapadła się pod ciężarem Rycerza, więc wykluczyłem opcję istoty niematerialnej. Odetchnąłem z ulgą, zerkając kątem oka na jego ciemne włosy. Długą grzywkę spiął czarną wsuwką, a wygnieciona koszulka, która wyschła przez noc, wyglądała bardzo niechlujnie. W pierwszym odruchu chciałem zaproponować mu żelazko, jednak w porę ugryzłem się w język. Jeśli by go potrzebował, poprosiłby sam. Nikt nie potrzebuje łaski, tym bardziej goście.
— Mógłbyś mnie odwieźć? – zapytał, nie obdarowując mnie spojrzeniem.
— Mama miała to zrobić – odpowiedziałem, wyraźnie pokazując swoją niechęć. – Konstancja też może to zrobić, mamy środek dnia, nie powinna wpaść na jelenia.
Oboje z moją siostrą mieliśmy skończone osiemnaście lat i oboje posiadaliśmy prawa jazdy, jednak mama nie pozwalała nam prowadzić po zmroku. Istniał jednak pewien haczyk – Konstancja była książkowym przykładem pirata drogowego, a każde, nawet najcichsze słowo krytyki pod jej adresem kończyło się kłótnią, a co za tym idzie – trwającym co najmniej tydzień fochem. Podejrzewałem, że Karol, nawet jeśli kochał moją siostrę, wolał żyć.
— Pani Elwira powiedziała, że mam przyjść do ciebie — wyjaśnił, dopiero wtedy odwracając twarz ku mnie.
Spojrzenie piwnych oczu na ułamek sekundy przykuło mnie do kanapy. Nie byłem w stanie otworzyć ust czy się poruszyć, dopóki nie mrugnął. Czułem się jak przywiązany grubą liną, a w następnej chwili odetchnąłem głęboko, mogąc swobodnie wypowiadać słowa.
— Mamo! — krzyknąłem, przeciągając samogłoski.
Rodzicielka w nadzwyczajnym tempie znalazła się w salonie. Położyła ścierkę na ramieniu i posłała mi zdegustowane spojrzenie. Żadna matka nie chce mieć syna lenia, który tylko wyleguje się przed telewizorem. Oczywiście, że mogłem odwieźć Karola, zwłaszcza po tym jak użyczył mi parasol, lecz niechęć do jego osoby była zbyt wielka. Przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu wywoływało niesmak i duszności, człowiek pragnął zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu. 
— Następnym razem rusz swoje cztery litery – powiedziała z wyrzutem, układając dłonie na biodrach. — Słucham.
— Nie mogę odwieźć Karola — wypaliłem. Kłamstwo zawsze wychodzi na jaw, czy ktoś ukrył je w bezpiecznym miejscu czy nie, więc starałem się mówić prawdę nawet wtedy, kiedy bolała. — Nie lubię go.
— Jesteś okropny — skomentowała, przewracając oczami. — Coś ci zrobił? 
I właśnie tu zaczynały się schody. Karol nie zrobił nic złego, wręcz przeciwnie – wykazał się dobrym sercem i byłem mu bardzo wdzięczny, ale nie chciałem się z nim bratać. Utrzymywanie stosunków „chłopak siostry – brat dziewczyny” mi odpowiadało, ale kiedy wyskoczył z tą przyjaźnią… Nie, po prostu nie. Nie pasowałem do tego rodzaju znajomości. Przyjaciele razem robią świąteczne zakupy, razem rozglądają się za dziewczynami, chodzą do kina. Nie byłem skłonny do robienia żadnej z tych rzeczy. Zwłaszcza z Karolem.
— No nie, ale… — zacząłem, próbując znaleźć odpowiednie argumenty.
— Nie masz powodu? No i dobrze. Idź włożyć skarpetki i do samochodu. Korona ci z głowy nie spadnie — zarządziła.
— Nie spadnie, bo jej nie mam – burknąłem, podnosząc się z kanapy.
Przegrałem życie, pomyślałem, wdrapując się po schodach.

***
(polecam dla przyjemności czytania)


Karolowi buzia się nie zamykała. Wciąż mówił i mówił, i mówił. W czasie godziny drogi dowiedziałem się o nim więcej, niż o moich kolegach z drużyny w ciągu roku. Miło było go słuchać, ale chłopak starał się przekrzyczeć lecącą z radia muzykę, by upewnić się, że usłyszę każde jego słowo. 
Karol mieszkał w maleńkiej wiosce – Dobrynce. Doskonale znałem tę drogę, ponieważ stamtąd wywodziła się moja mama, tak więc często bywałem u dziadków. Ich przyjaciel, pan Krzysztof, miał wielki sad i jako dziecko podbierałem mu jabłka. Wtedy zabawnym wydawało mi się uciekanie przed żwawym staruszkiem, teraz mało co wzbudzało we mnie radość. Wspomnienia jednak ogrzewały serce i uśmiechałem się pod nosem.
— Rafał, dlaczego macie niebieskie włosy? — zapytał nagle. — Konstancja zawsze odwraca kota ogonem — uprzedził moje pytanie.
— Cóż, oboje istniejemy dzięki sztucznemu zapłodnieniu, są to geny zupełnie obcego nam mężczyzny — odparłem, nie chcąc zdradzać wszystkich szczegółów. 
— Konstancja wspominała, że nie macie ojca.
— Moja siostra nigdy nie powie ci wprost tego, czego się wstydzi. Jest jak gąsienica, która ukryła się w kokonie kłamstw i czeka, aż stanie się motylem — urwałem, dojeżdżając do kościoła. Stwierdziłem, że stąd już da radę wrócić do domu, znajdowaliśmy się bowiem w centrum wsi. — Dziękuję za pożyczenie parasola — wyszeptałem, wbijając wzrok w kierownicę. 
— Dlaczego myśl o byciu przemoczonym cię przeraża? — zadał kolejne pytanie, najwyraźniej nie chcąc opuścić samochodu.
Karol był wścibski. Denerwowały mnie jego za długie włosy, ciężki, męski głos, oczy o nienaturalnie złotawej barwie, którymi lustrował mnie, najwyraźniej szukając odpowiedzi. A może tak bardzo działał mi na nerwy, bo chciałem być kiedyś taki jak on? Karol wydawał się ideałem i gdybyśmy uczęszczali do amerykańskiej szkoły, to on byłby tym, na którego widok sika połowa dziewcząt. W takim wypadku sam stałbym się buntującym się facetem ukrywającym pod toną czarnych ubrań delikatne wnętrze.
Szkoda tylko, że to Polska i szkoły wyglądają jak wyglądają. Nie występowała u nas hierarchia szkolna i nikomu ludzie nie rozstępowali się jak Morze Czerwone Mojżeszowi. 
— Nie lubię wizyt u lekarzy — przyznałem się, odrzucając dumę. — Kiedy do nich idę, pierwsze pytanie jest o włosy, potem o wadę wzroku i dopiero potem zaczyna się specjalistyczny bełkot. 
— Czyli ogólnie cykor?
— I słaba odporność — dodałem.
— Kurczak! — krzyknął. — Kokoko... – Zaczął udawać kurę i wymachiwać wyimaginowanymi skrzydłami. Przewróciłem oczami, wbijając w niego znudzony wzrok. — No uśmiechnij się! A może masz łaskotki? Tak jak Konstancja?
Wzrok Karola w tamtej chwili mnie zdziwił. Był zadziorny, przepełniony pewnością, że wygrał i że ma rację. Odruchowo odsunąłem się pod drzwi, chcąc uciec przed chłopcem. Nie miało to jednak najmniejszego sensu, ponieważ nawet gdybym wypadł z samochodu, wpadłbym w sidła Karola. 
— No weź, to tylko śmiech!
Nie pamiętałem, kiedy ostatnio się śmiałem, kiedy żartowałem. Coś w mojej głowie powtarzało, że to zbyt wielki przywilej, bym mógł go dostąpić. Śmiech stał się czymś w rodzaju tabu.
Kiedy palce chłopca musnęły moją koszulkę, przełknąłem ślinę. Ręce Karola zaczęły błądzić po moim brzuchu i torsie, gdzie miałem łaskotki. Wrzeszczałem jak opętany, a Rycerz dalej robił swoje, zmniejszając odległość między nami. Śmiałem się w głos, po pewnym czasie już się nawet nie powstrzymywałem, a próbowałem się uwolnić. Cieszyłem się, że ową scenę ogląda opustoszała wieś, a nie miasto.
— Jak ty się fajnie śmiejesz — rzucił prosto w moją twarz, którą od jego nosa dzieliły co najwyżej niewielkie centymetry. Czułem jego oddech na policzku i choć próbowałem skupić się na oczach, wzrok wędrował ku ustom Karola. — Jesteś pocieszny.
— Pocieszny? – zapytałem, dysząc i unosząc brew. Chłopak poczochrał mi włosy. 
— Ano. Bardzo. Teraz wiem, dlaczego Konstancja tak cię podziwia. — Uśmiechnął się, tym razem słodko. — Dasz mi swój numer?
— Po co ci on? — wystrzeliłem z pytaniem jak głupi.
— Chcę z tobą pisać esemeski — odparł.
— Jaki facet mówi esemeski
— Zniewieściały? Nie zauważyłeś, że zachowuję się w wielu sytuacjach jak kobieta? — Wyszczerzył zęby niczym wilk. — Wezmę go od Konstancji — oświadczył. — Do zobaczenia w szkole, Rafał.
Karol wysiadł z samochodu i raźnym krokiem odszedł w swoją stronę, zostawiając mnie bez wyjaśnień, do tego z szybko bijącym sercem. Odprowadziłem go wzrokiem aż pod zakręt, a następnie odjechałem, nie chcąc, by czuł się wyjątkowy. Jednak kiedy ruszałem, ogarnęło mnie dziwne przeczucie. To wszystko było dopiero początkiem.



 ~~~
Witajcie. Rozdział jest chyba krótszy od pierwszego, jak na moje oko, ale mnie się osobiście podoba. Nie ma już tak pięknych opisów, jakie witają czytelnika w rozdziale pierwszym, lecz jakieś są! Kranie, co Ty bredzisz, przecież opowiadanie bez opisów nie byłoby opowiadaniem a dramatem!
Sądzę, że jestem niewyspany. 
Dziękuję za komentarze pod pierwszym rozdziałem - nie spodziewałem się tak długich wypowiedzi! Ależ mnie one zmotywowały! Uch.
Kolejny rozdział będzie, jak go napiszę. B)