Theme by Kran

31 mar 2015

Rewolucja! Kran na facebooku!

Jako że przez facebooka łatwiej dotrzeć do większej liczby ludzi, bo - nie oszukujmy się - większość dzisiaj korzysta z tego portalu społecznościowego, postanowiłem założyć fanpage. No bo kto posiadaczowi połączenia internetowego zabroni?


Popsuty Kran na facebooku

28 mar 2015

Rozdział X


Sierściuch


Kiedy przekraczałem próg, odruchowo sięgnąłem do kieszeni, by wyjąć telefon i znieruchomiałem, wpuszczając do środka zimne powietrze. Nie było go tam. Wypadł? Czy… Westchnąłem. No tak, zostawiłem go u Karola na biurku.
Nieco rozczarowany wpakowałem się do domu i zsunąłem buty. Czekało mnie całe popołudnie oraz wieczór bez połączenia z Internetem. Przywykłem do korzystania z aplikacji mobilnych, laptop włączałem rzadko, tylko wtedy, gdy musiałem skorzystać z jakichś programów. 
Zajrzałem do kuchni. Mama stała i gotowała jakąś zupę. W powietrzu unosił się zapach warzyw. Po chwili namysłu zdecydowałem, że zostanę i z nią porozmawiam. Dawno nie miałem okazji do spokojnej wymiany zdań z mamą. Oparłem się o blat szafki. Ciemne oczy rodzicielki powędrowały w moją stronę, a kąciki jej ust uniosły się nieznacznie. Mama lubiła pogawędki przy herbacie.
— I jak minął dzień w szkole? — zapytała. 
— Uciekłem — odpowiedziałem, nie owijając w bawełnę. — Napiszesz mi usprawiedliwienie?
— Znowu? Naprawdę? — westchnęła, przewracając oczami. — Aż tak bardzo nudzą cię lekcje?
— Nie, źle się poczułem po meczu i Karol zabrał mnie do siebie — wyjaśniłem, zaglądając do garnka. Danie nie wyglądało smakowicie mimo pięknego zapachu. — Ale wygraliśmy!
— Gratuluję, gratuluję. — Zaśmiała się, częstując ciepłym uśmiechem. — Może powinniśmy udać się do lekarza? A co, jeśli to coś poważnego?
Mama zawsze zamartwiała się stanem naszego zdrowia, dlatego ukończyła kurs pielęgniarski, więc bez problemu mogła wykonywać zastrzyki czy drobne, nieskomplikowane zabiegi. Nie potrafiłem jej powiedzieć ot tak, że poszedłem z Karolem, a ten oświadczył, że mnie kocha. A potem pocałował. Śpiewka ze złym samopoczuciem była nie w porządku, jednak jako pierwsza przyszła mi na myśl.
— Nie, to po prostu nadmiar emocji, stres. I tak nie pozwolono mi grać w drugim meczu — dodałem z niezadowoleniem. — Idę wziąć prysznic, nie pachnę zbyt pięknie.
Oczywiście pierwszym miejscem docelowym był pokój. Kiedy jednak przekroczyłem jego próg, zastanowiłem się, czy aby przypadkiem na pewno znajduję się w dobrym pomieszczeniu. Na moim łóżku siedział kot. Szarobury kot. I załatwiał swoje potrzeby fizjologiczne na moją kołdrę.
Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek przyjdzie mi się być rozczulonym i złym jednocześnie. Kociak był malutki, z jasnoszarymi ślepiami i cieniutkimi źrenicami. Patrzył przepraszająco, a potem przesunął się i łapkami zaczął „kopać” w puchu.
— Konstancja! — krzyknąłem, doskonale wiedząc, czyja to sprawka. Nawet jeśli moja siostra dostała nalepkę „genetyczny eksperyment – agresja” wciąż pozostawała kobietą, a co za tym idzie, jej nieodparta chęć pomocy wszelkim futrzakom pojawiała się znienacka. — Natychmiast do mnie!
Siostra zjawiła się naburmuszona. Niebieskie włosy związała w kucyk, zniknął też makijaż, jednak wciąż żadna dziewczyna nie odebrałaby jej tytułu najpiękniejszej. W luźnym, szarym dresie, wyglądała dziwnie niemrawo i jak nie ona. 
— Czego chcesz? — burknęła. Najwyraźniej przerwałem jej w czymś ważnym. A przez słowo „ważne” miałem na myśli Counter Strike’a. Konstancja rzadko chwaliła się swoją miłością do gier. Spokój połączony z logicznym myśleniem i agresją pozwolił stać się jej jednym z lepszych graczy.
— Twój zwierz nasikał mi na pościel. Masz to posprzątać — oznajmiłem, krzyżując ręce na piersi. — Jak wrócę spod prysznica, chcę zobaczyć czystą, pachnącą kołdrę.
— Od teraz to także twój kot, Rafał — rzuciła, podchodząc do zdezorientowanego kociaka. Wzięła go na ręce i przytuliła do piersi. — Na imię mu Toffik i od dzisiaj jest członkiem naszej rodziny!
Uderzyłem się w czoło.
— Toffik, naprawdę? — W odpowiedzi otrzymałem kiwnięcie głową. — Jeśli chcesz, bym przyznawał się do tego stwora, to nazwij go inaczej.
— Co ci nie pasuje w Toffiku? 
— Może to, że imię pasuje do jamnika, nie do kota.
— Sam jesteś jamnik. — Kontie wystawiła język. — Widzę, że Karolek zmienił cię na tyle, że zacząłeś mieć własne zdanie — pochwaliła, choć nie brzmiało to miło. — Dobrze wiedzieć, że stajesz się normalny. A skoro nie chcesz Toffika, to zaproponuj mu imię.
— Gimbus, tak jak jego główna właścicielka.
— Sam jesteś gimbus! — oburzyła się. — Jak nic nie masz do powiedzenia, zostaje Toffik.
— Brak riposty? — Uśmiechnąłem się szeroko, czując zwycięstwo. — Dobra, niech nazywa się Enzo — zaproponowałem, wpatrując się w sierściucha.
— Enzo? — Ściągnęła brwi. — A co to ma niby oznaczać?
— To Wincenty po francusku — wyjaśniłem. — Wiedziałabyś, gdybyś choć zajrzała do książek, które ci podsuwam.
— Wybacz, wolę historie, które sama tworzę.
— Chodzi o te, w których wybijasz przeciwną drużynę?
— Dokładnie. — Triumfalny uśmiech dziewczyny nieco mnie rozpogodził. — Dobra, niech będzie Enzo. Chociaż Vincent brzmiałby ładniej…
— Vincent jest za długie — sprostowałem. — Idę wziąć ten cholerny prysznic, a ty zmień mi pościel.
— Tak, tak, oczywiście, braciszku. — Kontie machnęła ręką, a następnie ucałowała kocura w czubek głowy.
Nie mogąc dalej patrzeć na tę przesłodzoną scenę wymiany czułości, zgarnąłem czyste ubrania i pomaszerowałem do łazienki. Uprawianie sportu potrafiło wycisnąć z człowieka siódme poty. Po kilku treningach przestałem nawet zwracać uwagę na to, czy ktoś jest mokry czy nie, ponieważ liczyłem się ja oraz fakt, że potrzeba mi kąpieli. Zresztą, nikt specjalnie nie chciał zostawać w takim stanie zbyt długo. 
Ciepła woda pozwoliła mi się odprężyć. Uspokajający szum. Jednym woda kojarzy się z życiem, bez niej nie rozkwitałyby kwiaty, nie rosłaby trawa, umarlibyśmy z pragnienia. Drudzy widzą w niej tylko nieszczęście przez powodzie i inne kataklizmy. Trzeci, podobnie jak ja, odnajdują w niej ukojenie dla nerwów. Kolejni kochają ją nader wszystko, lecz ich miłość czasem kończy się tragicznie. Woda wywołuje pozytywne, melancholijne uczucia.

***

Słońce świeciło jak jeszcze nigdy tego lata. Rozgrzany piasek, na którym siedziałem, zdawał się parzyć. Konstancja nie potrafiła postawić na nim stopy, dlatego pluskała się w morzu. Podciągnąwszy kolana pod brodę, przyglądałem się roześmianym dzieciom oraz ich rodzicom. Wszyscy bawili się wyśmienicie. Oprócz mnie. Było mi obojętne, czy siedzę w bezruchu, czy biegam, czy skaczę, czy pływam. Wybrałem więc pierwszą opcję. 
— Nie chcesz się pobawić? — zapytała mama. W odpowiedzi pokręciłem głową. — Nigdy nie przepadałeś za otwartymi przestrzeniami, ale powinieneś to przezwyciężyć. Nic ci się nie stanie. — Uśmiech rodzicielki był cieplejszy niż piasek. Mimo to nie chciałem ruszać się z miejsca.
— Nie boję się utonąć. Nie chcę psuć zabawy innym — odparłem niewyraźnie zza nóg.
— Nie bądź niemądry! Konstancja jakoś sobie radzi.
Konstancja zawsze była tą lepszą. Zwinniejszą. Porządniejszą. Nic by mi nie przyszło z naśladowania jej, skoro wzrok wszystkich zebranych i tak był skierowany na sześciolatkę w ciemnoniebieskim stroju kąpielowym.
— Wiesz, pamiętam, jak musiałam cię uczyć przechodzić przez jezdnię — zaczęła nagle mama, odwracając twarz ku słońcu. — Nie wiedziałeś, że należy bać się samochodów. Kiedy Konstancja nie trzymała cię za rękę, by powstrzymać cię przed wejściem na pasy, swobodnie przebiegałeś na drugą stronę, nawet, gdy świeciło się czerwone światło.
— Miałem cztery latka — burknąłem niezadowolony. Nie przepadałem za rozdrapywaniem przeszłości.
— Ale słuchałeś się tylko swojej siostry. Kiedy to ja powtarzałam ci, że nie powinieneś tak postępować, po prostu się odwracałeś. — Westchnęła radośnie, mrużąc oczy. — Jak dobrze, że urodziłam bliźniaki!
Woda wydawała się spokojna, mącona tylko ludzkimi, nieokiełznanymi ruchami. To oni sprawili, że morze stało się nieposłuszne. Ktoś krzyczał „kocham pływać”, ktoś inny udawał rekina. Dzieci piszczały, zakłócając ciszę. A co, jeśli morze nie chciało hałasu? Co, jeśli wolałoby pozostać samotne, bez tłumu turystów? Tylko towarzystwo morskich stworzeń. Szum wiatru. Słoneczne ciepło. 
— Pomocy! Niech ktoś uratuje moje dziecko!
Niewdzięczny człowiek znów został pochłonięty w ramach zapłaty. Chaos. Krzyki przerażenia. Dlaczego nie zostawią tego tak, jak jest? Morze miało powód, by go zabrać. Ratunek nie jest konieczny. Jedna ofiara by wystarczyła.
— Mógłby zginąć — powiedziałem cicho.
Potem już nigdy nie widziałem morza.

***

Kolejne wspomnienie pojawiło się znikąd. Już nawet zapomniałem o ostatniej wizycie w Gdyni. Uratowali tego dzieciaka, a popołudniu nadszedł sztorm. Rybacy nie wrócili. Nigdy.
Opętany dziwną monotonią, wyszedłem spod prysznica i przyglądałem się w lustrze swojej obwiedzionej kropelkami sylwetce. Przez chwilę szare oczy były puste, aż się uśmiechnąłem i ciepło znów wróciło. Halo, Rafał, nie dawaj się przeszłości, pomyślałem, wycierając się. Żyjemy tu i teraz, nawet przyszłość jest nieważna.
A przynajmniej tak wtedy sądziłem.
Konstancja rzeczywiście zmieniła pościel. Oczywiście nie mogło obejść się od, w jej mniemaniu zabawnego, żartu. Kołdra w kocie łebki. Tak, wyborne. Ślepia rysunkowych zwierzaków śledziły każdy mój ruch, gdy przechadzałem się po pokoju. Nie dało się od nich uwolnić, świrowałem. Aż podskoczyłem, kiedy w drzwiach pojawił się Enzo i miauknął głośno i przeciągle.
Wziąłem go na ręce. Kociak zaczął mruczeć i łasić się do dłoni, by po chwili przejść do podgryzania mi palca. Uniosłem brew, obserwując, jak mały szeroko otworzył buźkę i próbował wbić swoje krótkie, niespecjalnie ostre ząbki w twardą skórę. Łaskotało. 
Zniosłem Enzo na dół i przejrzałem lodówkę. Mama wciąż coś pichciła. Zastanawiałem się, czy ma zamiar zaserwować jedno ze swoich wymyślnych dań, czy po prostu naszła ją zachcianka spędzenia wolnego popołudnia w kuchni. Kotu nalałem mleka. Usiadłem z nim na kanapie i przyglądałem się, jak szaro-bury współlokator pokonuje przeszkodę, jakim była zbyt wysoka miseczka. Ostatecznie wdrapał się do środka, ochlapując przy tym wszystko dookoła i, będąc całym mokrym, zaczął pić. Jednak okazał się głupiutki. Westchnąłem, porzucając nadzieję na mądrego i wiernego towarzysza. 
— Mamo, Karol wpadnie na obiad — oznajmiła Kontie, zbiegając po schodach. Przebrała się w bardziej dziewczęcy strój i rozpuściła długie włosy, wpinając w nie trzy ciemne wsuwki, aby powstrzymać grzywkę przed wpadaniem do oczu. Kobiecy urok i niewinność wręcz z niej wypływały. — Co ty robisz z moim kotkiem! — krzyknęła i czar prysł. Na twarzy Konstancji znów pojawił się grymas niezadowolenia. — Jak mogłeś doprowadzić go do takiego stanu… — Wzięła Enzo na ręce i, wystawiwszy język, wyniosła kociaka, by doprowadzić go do stanu normalności.
Kontie zachowywała się spokojnie. Za spokojnie. Zacząłem się zastanawiać, kiedy zacznie się przysłowiowa burza, ponieważ ta cisza nie zwiastowała niczego innego. Nie chciałem znów przed nią uciekać i nieco bałem się, że jak tak dalej pójdzie, to mi się oberwie. A tym razem niespecjalnie obojętne mi było, czy dostanę w policzek albo w nos. Mogło to też należeć do części jej strategii – zmylenie przeciwnika, by potem zaatakować znienacka z całą siłą! Musiałem mieć się na baczności.
Ułożywszy się wygodnie na kanapie, zamknąłem oczy, by spróbować się zdrzemnąć. Niestety, postukiwania dochodzące z kuchni, gdzie mama wciąż tworzyła swe dzieło sztuki, skutecznie uniemożliwiło mi odpłynięcie w nieświadomość. Zmarszczyłem brwi, nasłuchując, jak rodzicielka szybko i zwinnie sieka warzywa. Wiedziałem, że w ręku trzyma wielki, srebrny nóż, który w każdej chwili mógł wyślizgnąć się z jej dłoni, a następnie wbić się w cokolwiek, nawet w nią. Ta przerażająca myśl, pozostająca chwilę w mojej głowie, zupełnie wytrąciła mnie z chęci snu. Leżałem z otwartymi oczami, przyglądając się białemu sufitowi.
Dlaczego większość sufitów jest biała? Czy nie ciekawiej byłoby pokryć je kolorem, egzotycznymi wzorami, jakimiś malunkami? Konstancja poprosiła kiedyś mamę o to, by przemieniła jej sufit w gwieździste niebo, które nocą połyskiwałoby srebrnymi gwiazdami i księżycem. Oczywiście mama się nie zgodziła, już przy pierwszej próbie przekonania rodzicielki do owego szalonego pomysłu, ta skreśliła go grubą, czerwoną kreską. Wtedy powiedziała, że sufity są białe, by przypominać nam, że wszyscy urodziliśmy się czyści i choć z biegiem czasu może pokryć nas kurz, to mimo wszystko wystarczy jedno pociągnięcie mokrą ścierką, by znów przypominać siebie z dawnych lat.
A może się po prostu zakurzyłem, dlatego znikła moja obojętność? Dlaczego, podczas rzutów miałem utrzymywać spokój, ale przez resztę życia mogłem się bać, płakać, kochać, czuć się zagubionym? Zagubiony. Co w ogóle oznacza bycie zagubionym? Niemożliwość podjęcia jednoznacznej decyzji z powodu myślowego nieporozumienia? Tak bym to nazwał. Dlaczego więc ludzie mówią, że są zagubieni, kiedy kogoś przez dłuższy czas okłamywali? Przecież to marne usprawiedliwienie. Przecież kiedy się zgubimy, zależy nam na szybkim odnalezieniu właściwej ścieżki, a gdy pierwsze próby kończą się niepowodzeniem, prosimy innych o pomoc. 
Chyba mózg mi się zaczął przegrzewać, bo kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, całkiem go zignorowałem, zostając na swoim miejscu. Wtulony w poduszkę, pozostałem w bezruchu. Konstancja, a poznałem ją po ledwie dosłyszalnych krokach, postanowiła, łaskawie, otworzyć przybyszowi. Wiedziałem, że to Karol, ale na samą myśl o nim, moje policzki pokryły się czerwienią. 
— Śpi? — zapytał szeptem Karol.
— A gdzież, on nie sypia w dzień — odpowiedziała Kontie, używając pełnego głosu. — Rafał, wstawaj, masz gościa. — Nie ruszyłem się. — Rafał, nie rób z siebie głupka. 
Podniosłem się do siadu, próbując opanować szybko bijące serce. Zerknąłem kątem oka na Karola, co – zamiast pomóc – pogorszyło mój stan. Siostra, widząc, jak się zachowuję, zmrużyła szare oczy. Zaczęła coś podejrzewać, należała do raczej spostrzegawczych osób.
— Dzieciaki, obiad — oznajmiła mama, ratując mnie od przenikliwego spojrzenia Konstancji. Odwróciła się i popędziła do kuchni.
Karol powędrował tam razem ze mną, uśmiechając się od ucha do ucha. Wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na ziemi. A przynajmniej tak sobie wyobrażałem taką osobę. Entuzjazm i dobry humor wręcz z niego wypływały. Owe wrażenie znikło razem z podaniem pierwszego dania. Nie każdy przepadał za zupą mamy. Zresztą, za żadnym jej tworem. Wymyślała dziwne zestawienie warzyw, które nie wyglądało ładnie ani przyjemnie nie pachniało. Mając jednak doświadczenie w spożywaniu potraw rodzicielki, nie obawiałem się otrucia. W rzeczywistości miały idealnie skomponowany smak.
Chłopak grzebał łyżką w talerzu i dopiero po chwili, widząc, że ani ja, ani Konstancja nie wyzionęliśmy ducha po zjedzeniu połowy porcji, sam odważył się spróbować. Wyszło na to, że jadł, aż mu się uszy trzęsły. Poprosił nawet o dokładkę. 
Podczas deseru, ciastkach i herbacie, Konstancja ni stąd, ni zowąd wypaliła:
— Mamo, co byś zrobiła, gdybym przyprowadziła do domu dziewczynę i oświadczyła, że jesteśmy w związku? — Głos niebieskowłosej był poważny, nie zadrżała jej powieka, usta nie wykrzywiły się w niesmaku. Naprawdę godna była miana Księżniczki. Powinna zostać aktorką.
— Jesteście moimi dziećmi — oświadczyła mama, spoglądając na nią ciepłymi, brązowymi oczami. — Będę was kochać mimo preferencji seksualnych. Najwyżej nie doczekam się wnuków. — Uśmiechnęła się, a na jej czole pojawiły się zmarszczki. 
Wiedziałem, że zrobiła to dla mnie. Domyśliła się, co się wydarzyło. Ale dlaczego nie wybuchła? Nie była zła? Aż do końca posiłku wpatrywałem się w Konstancję, starając się odczytać jej intencje. A kiedy Kontie nie dostaje tego, czego chce, powstaje piekło. Porównałbym to do sytuacji, kiedy dziecko nie dostanie wymarzonej zabawki albo słodkości, o które prosi. Ono zaczyna płakać. Konstancja rzucała się z pazurami. 
Zabrałem Karola do siebie, jednocześnie sprawdzając facebooka na telefonie, który mi oddał. A już myślałem, że zmuszony będę się obejść bez niego! Rycerz rozłożył się na łóżku jak długi, układając pod głową trzy poduszki. Co chwilę zerkał w moją stronę.
Już chciał coś powiedzieć, kiedy do pokoju, wycierając ręce w biały ręcznik, wpadła Konstancja. Zamknęła drzwi i uśmiechnęła niepokojąco szeroko, opierając plecy o ścianę. Spojrzała na naszą dwójkę, przenosząc wzrok ze mnie na Karola, a potem wypuściła powietrze.
— To jak, pocałowałeś go już, prawda? — zapytała w końcu, patrząc na Karola. Policzki ciemnowłosego pokryły się delikatnym, jasnym różem. — Wiedziałam. — Konie usiadła na brzegu łóżka. — Rafała zbyt łatwo rozszyfrować. No i możecie ujawnić się przed mamą. Sami słyszeliście, że nie obchodzą ją nasze preferencje. 
— Nie jesteś zła? — Ściągnąłem brwi. 
— Dlaczego miałabym być zła? Przecież nie kocham Karola. — Przekręciła głowę w bok. — Poza tym nikomu nic nie mówiłam, ale gejowskie związki są takie urocze!
Mógłbym przysiąc, że dostrzegłem gwiazdki w jej szarych, szklanych oczach. Spojrzałem na siostrę jak na wymysł natury. Żeby Konstancję rajcowało coś takiego? Zawsze wydawała mi się w miarę normalna, nie przypominała tych wszystkich „gimbusowatych” nastolatek, nie wzdychała do popowych gwiazdek. Zapomniałem jednak o ważnym fenomenie, jakim były f a n f i c t i o n. Niejednokrotnie zderzyłem się z tym określeniem, przesiadując na różnorodnych forach. O ile niektóre z tych tworów młodych pisarek były naprawdę dobre, o tyle niektórym po prostu brakowało logiki. A najgorsze zaczynało się wtedy, kiedy autorka postanowiła połączyć dwie nienawidzące się postacie w słodką, kochającą się parkę, których sposobem na zażegnanie kłótni był seks. Nie potrafiłem wyobrazić sobie Konstancji siedzącej przed ekranem, tworzącej coś podobnego. Nie znałem jednak siostry na tyle, by porzucić podejrzenia. 
Konstancja jako dziecko uwielbiała miłość w każdym wydaniu. Czytała książki o księżniczkach, oglądała Disneyowskie bajki o prawdziwej miłości. Tak jak każda dziewczynka w jej wieku pragnęła zostać żoną księcia z bajki, który przyjechałby po nią na białym rumaku i zabrał od wymagającej mamy oraz sztywnego brata. Teraz, patrząc na to przez pryzmat czasu, człowiek zdawał sobie sprawę, że właśnie takie zachowanie uczyniło ją osobą, którą się stała – kobietą silną, niezależną i radzącą sobie w każdej, nawet beznadziejnej sytuacji.
— To znaczy, że mogę całować Rafała na twoich oczach, a ty nie zrobisz mu potem krzywdy? — Karol postanowił zachować ostrożność. Usiadł i delikatnie uśmiechał się do dziewczyny.
— No pewnie. Nie wiem, dlaczego miałabym zrobić krzywdę swojemu bratu za okazywanie uczuć — oburzyła się nieco, patrząc na Karola z wyraźną niechęcią. — Jasne, czasem wybucham, ale nigdy nie uderzyłam go z premedytacją. To przecież moja rodzina. Gdyby nie on, musiałabym samotnie przechodzić przez szkołę. Zawsze miałam go obok siebie, słuchał, kiedy przychodziłam, żeby się zwierzyć. Nie odpowiadało mi to, jak się zachowywał. Brak uczuć bolał nie tylko jego. Rafała w ogóle chyba nie obchodziło, że wszystko ma gdzieś, a mi i mamie bardzo było go żal. Dlatego ucieszyłam się, kiedy postanowiłeś się z nim zaprzyjaźnić i sprawiłeś, że zaczął czuć. Bo teraz mam brata, a nie puste naczynie. 
Konstancja uśmiechnęła się szczerze, wyrażając szacunek. Karol, utwierdziwszy się w przekonaniu, że po jego wyjściu głos mi z głowy nie spadnie, przywołał mnie gestem dłoni. Podszedłem, a gdy znalazłem się na wyciągnięcie jego ręki, złapał mnie i pociągnął. Wylądowałem tyłkiem na jego kolanach, czując ciepło na policzkach. Szybko jednak zniknęło, ponieważ nakrzyczałem na siebie w myślach. Jak taki mały gest mógł wywołać rumieniec? Karol wtulił się w moje plecy, poczułem na skórze oddech. Jego ręce, oplatające mnie wokół bioder, powstrzymywały przed ewentualną ucieczką. Ale ja nie chciałem uciekać. Nie tym razem.

Huehuehue. Rozdział X.
Całkiem nieźle mi idzie, nie sądzicie? Powinienem skończyć "Przyjaciół" do końca roku. xDDD Ciekawe, kto zostanie ze mną do końca. O.o

21 mar 2015

Rozdział IX

Prawdziwa tajemnica?

– No, Rafał, siadaj – powiedział doktor, a ja niemal jak robot zająłem miejsce na lekarskim łóżku. Sterylna czystość pomieszczenia sprawiała, że nie miałem się nawet na czym skupić, dlatego patrzyłem prosto w twarz młodego, ale już siwiejącego mężczyzny. – Jak się dziś czujesz?
– Nie wiem – odpowiedziałem szczerze. Wyraz mojej twarzy się nie zmienił.
– Nic ci nie dolega? – Pokręciłem głową. – A może czegoś chciałbyś bardzo mocno? – Znów odpowiedziałem tym samym gestem. – A jak tam z twoją siostrą?
– Konstancja znów mnie uderzyła. Krwawił mi nos. Ale nic poza tym. – Nie musiałem kłamać w czasie wizyt. Ci mężczyźni, którzy kręcili się na korytarzach, doskonale znali prawdę. – Nie płakałem. Czy to dziwne? Inne dzieci płaczą, kiedy Konstancja zrobi im coś takiego.
– Jesteś wyjątkowy, to dlatego – oświadczył doktor, uśmiechając się szeroko. – Najbardziej wyjątkowy na świecie.
– A moja mama? 
– Twoja mama jest najodważniejsza. 
Dostałem do ręki małą, białą tabletkę. Wiedziałem, że muszę ją połknąć, choćby nie wiem co, ponieważ bez niej mój organizm nie przyswajał innych substancji. Panowie w kitlach twierdzili, że gdy skończę dziesięć lat, wszystko się zmieni i nie będę już musiał razem z Konstancją przyjeżdżać na cotygodniowe badania. Niespecjalnie im wierzyłem, ale nie dano mi wyboru. 
– Rafał, masz jakieś marzenia? – zapytał doktor, podnosząc się z krzesła. Zaczął grzebać wśród papierów leżących na szafie.
– Co to są marzenia? – Mając lat pięć, nie pierwszy raz słyszałem owe słowo. O ile inne dzieci je znały, o tyle ja ani Konstancja nie mieliśmy pojęcia, co mają na myśli nauczyciele, prosząc, by narysować swoje marzenie.
– Marzenie to coś, czego bardzo mocno chcesz, pragniesz. Moim marzeniem jest stworzyć idealnych ludzi. – Uśmiechnął się szeroko, mrużąc oczy.
– Co według pana znaczy „idealnych”? – zainteresowałem się.
– Tego jeszcze nie wiem, dlatego wciąż próbuję – wyjaśnił.
– My panu nie wyszliśmy. – Nie było to pytanie, a stwierdzenie, lecz on i tak odpowiedział, jakby chcąc mnie pocieszyć albo uspokoić.
– To nie tak, że nie wyszliście, Rafał. – Podrapał się w tył głowy. – Ludzie uczą się na błędach. Poczekam i znów spróbuję.
– Do trzech razy sztuka – mruknąłem.
– Słucham?
Wizyty w warszawskim szpitalu uważałem za interesujące. Nieznane twarze, pacjenci z różnorakimi przypadłościami, krzyczące z bólu matki, zapatrzone w szyby dzieci podłączone do kroplówek. Mama upominała mnie, bym nie przyglądał się wszystkim, ponieważ to niemiłe, lecz nie mogłem się powstrzymać. Ludzkie organizmy były tak słabe. Pewnego razu, podczas jednej z wizyt, na oddziale zmarł pacjent. Nie widziałem ciała, jednak Konstancja zdołała uciec. Opowiadała, że nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat, a kiedy go dotknęła, nie poruszył się. Potem odpędzili ją lekarze.
Wizyty jednak nie tylko uświadamiały mi, jak wiele nie wiem – ukazywały też, jak szybko stracę życie. Siedemdziesiąt lat i koniec? Papa? Może i nazywano mnie eksperymentem, mimo to posiadałem słabszą odporność od reszty pacjentów. Nieudany.
– Kiedy Konstancja nie może mnie dosięgnąć, mówi „do trzech razy sztuka” i za trzecim zawsze trafia – odpowiedziałem, machając nogami. 
– Może i ma rację. – Doktor wzruszył ramionami. – Wszyscy jesteśmy zagadką, Rafał. – Poczochrał moje włosy. – Ale to dodaje nam uroku, nie sądzisz?
– Nie mam zdania na ten temat – odparłem.
– To dobrze. Bądź dzieckiem jak najdłużej.
– A pan niech spełni swoje marzenie. Obiecuje pan?
– Oczywiście.
Niestety, niedługo mogłem zostać w swoim dziecinnym stanie. A doktor Kowalsky nie spełnił obietnicy. Zmarł, gdy miałem osiem lat.


***

Karol wyglądał na speszonego, kiedy spoczął na nim wzrok moich szarych oczu. Jego twarz, zwykle uśmiechnięta, teraz mówiła, że chłopak chce uciec jak najdalej ode mnie, byleby nie musieć wyjawiać mi tej tajemnicy. Sam to zaproponował… Obietnic trzeba dotrzymywać. Skoro wiedział, że takie trudności sprawi mu powiedzenie tych słów, mógł zamilknąć. Tylko czy wtedy zagrałbym tak dobrze?
– Wiesz, Rafał, kiedy pożyczyłem ci parasol…
– Rafał, tutaj jesteś! 
Konstancja wyszła zza rogu. Nie przejmowała się, że trwają lekcje – krzyknęła pełnym głosem, zwracając na siebie uwagę i przerywając Karolowi. Przewróciłem oczami, ale przeniosłem wzrok na siostrę, która ruszyła w naszym kierunku.
Konstancja była naprawdę ładna. Długie nogi, jasne, piękne włosy. Oczy, choć bez wyrazu, przyciągające uwagę mężczyzn, zwłaszcza kiedy pomalowała i tak długie rzęsy. Jeśli naukowcy starali się stworzyć ideał kobiety, Kontie zdecydowanie zaliczała się do udanej próby. 
– Szukam cię pół dnia – powiedziała z oburzeniem, oskarżając mnie o ucieczkę i chowanie się po kątach. – Chciałam wcześniej życzyć ci powodzenia, ale za szybko wyszedłeś z domu. Przed meczem też cię gdzieś wywiało.
– Wybacz, tak jakoś wyszło. – Uśmiechnąłem się przepraszająco w odpowiedzi. 
– Jak będziesz wolny, wpadnij na ciastko. Będziemy świętować przejście do kolejnego etapu. – Poklepała mnie po plecach, by następnie przenieść wzrok na Karola. – Wyglądasz niewyraźnie. Dobrze się czujesz? Głowa cię nie boli?
Konstancja nigdy nie wypadała z roli troskliwej przewodniczącej. Nie dość, że wyglądała dostojnie, nosząc spódnice i koszule, to słowami potrafiła podbić każde – nieświadome jej prawdziwego oblicza – serce. Karol pokręcił głową, a po kilku pytaniach z serii zmartwionej koleżanki, Kontie wzruszyła ramionami i poszła dalej w swoją stronę.
– Powinniśmy znaleźć bardziej ustronne miejsce – stwierdził ciemnowłosy.
– Co powiesz na urwanie się z lekcji? – zaproponowałem. Nigdy nie miewałem problemów za przedwczesne opuszczanie szkoły. Mama znała mnie na tyle dobrze, by pisać mi usprawiedliwienia nawet wtedy, gdy nie zdradzałem powodu ucieczki z zajęć. Martwiłem się tylko, że Karol będzie miał problemy. – Ewentualnie możemy iść do toalety, ale to niezbyt przyjemne miejsce.
– Chodźmy stąd.
Zanim się przebrałem w normalne ubranie, a potem znalazłem Karola w szatni, minęło bite pół godziny. Adama poprosiłem o przekazanie informacji, że źle się poczułem, przez co chłopak spojrzał na mnie podejrzliwie swoim przenikliwym wzrokiem, ale nawet jeśli wymsknęłoby mu się, że ot tak zwiałem, Mateusz trzepnąłby go po głowie, ponieważ niezachwianie w nas wierzył.
W Międzyrzecu było wiele spokojnych i cichych miejsc, ale nie zimą. Zastanawiałem się, czy mama jest w domu, ale wtedy Karol zaproponował, że pójdziemy do internatu, tylko będziemy musieli prześlizgnąć się, aby nie zobaczyła nas wychowawczyni. Zgodziłem się trochę z ciekawości, trochę z braku innego pomysłu. Zastanawiałem się, jak wygląda internat od środka. Mijałem go, wracając ze szkoły, kiedy musiałem wstąpić do sklepu. Konstancja czasami odwiedzała panią Tucholską, która opiekowała się budynkiem za dnia. Osobiście wolałem nie wdawać się z nią w dyskusje.
O dziwo nie napotkaliśmy nikogo na swej drodze. Ucieszyłem się, że nie musiałem tłumaczyć, kim jestem i udowadniać, że naprawdę jestem bratem przewodniczącej. Konstancja była niesamowita, dlatego mało kto wierzył na słowo, iż ktoś taki jak ja może być jej bratem bliźniakiem, nawet jeśli byliśmy niemal identyczni. 
Karol mieszkał w trzyosobowym pokoju razem z drugoklasistą o imieniu Damian oraz nieznanym mi osobnikiem. Nigdy nie miałem okazji ich spotkać, ale mój przyjaciel mówił o swoich współlokatorach same pozytywne rzeczy. 
Sam pokój nie był wielki, ale wyglądał przytulnie. Przez okno wpadało rozproszone światło. Na parapecie stał mały kaktus i leżała sterta zeszytów. Na ścianie powieszona została gitara elektryczna. Najwyraźniej Damian grał w szkolnym zespole. Przy łóżku Karola nie wisiało nic prócz planu lekcji, którego nadal nie pamiętał. Pustej butelki po pepsi nie wliczałem do wystroju.
Usiedliśmy obok siebie, stykając się kolanami. Skupiłem się na tym delikatnym geście, jednocześnie chcąc i nie chcąc przesunąć nogi. Te kilka sekund naprawdę mnie cieszyły.
Zacząłem się zastanawiać, kim tak w ogóle jest dla mnie Karol? Znałem go dwa miesiące, bardzo dobrze się z nim bawiłem, rozpoczął moją zmianę z zamkniętego Rafała w kogoś… normalnego według norm społecznych. Jednak czy chciałem nazywać go przyjacielem? Ja… Nie wiedziałem, co czuć. No bo czy ktoś tak po prostu, z własnej woli, chciałby się ze mną zadawać? Dominika chciała korepetycji, ale Karol? Po zakończeniu związku z Konstancją nie znałem żadnego powodu, dla którego chłopak mógłby się ze mną przyjaźnić. Do niczego się raczej nie nadawałem. Mimo to on mnie tulił, patrzył przymilnym wzrokiem, sprawiając, że serce zaczynało bić szybciej mimo woli. I to nie tak, że nie chciałem, aby był tak blisko. To po prostu… 
Właśnie, istniało coś w mojej głowie, co nie chciało, abym myślał o nim jak o przyjacielu. To coś pragnęło głębszej i bardziej zawiłej relacji. I choć dobrze wiedziałem, co miało na myśli moje serce, to nie mogłem mu pozwolić, by wylało na wierzch zbierane emocje. Karol był byłym chłopakiem mojej siostry. Do tego c h ł o p a k i e m. Sytuacja miałaby większy sens, gdyby Karol należał do przedstawicieli płci pięknej. 
Zauroczyć się w Rycerzu. Naprawdę tego nie chciałem. Nie chciałem, by ktoś pomyślał, że jestem dwulicowy, ponieważ odbijam siostrze chłopaka. Nie chciałem, by Karol myślał o mnie jak o zboczeńcu. Strata go zabolałaby dwukrotnie bardziej niż koniec znajomości z kimś innym. Nie powinien pożyczać mi wtedy parasola. Nie powinien proponować przyjaźni, a ja nie powinienem się na to godzić. Ale tak bardzo chciałem poczuć się normalny! Taki jak wszyscy. Lubiany. Choć przez chwilę.
Mówi się, że serce nie sługa. Po tym, jak zacząłem patrzeć na Karola inaczej, poznałem dostatecznie znaczenie tego związku frazeologicznego. Powstrzymywałem się, jak mogłem, by nie wyznać chłopcu prawdy. Nie teraz, kiedy się naprawdę dogadywaliśmy. Kłamanie też nieszczególnie mi wychodziło. No i zdawałem sobie sprawę, że wcześniej czy później i tak Karol się dowie. Wyczyta wszystko z twarzy, usłyszy, przeczyta. 
Bo byliśmy przyjaciółmi. 
Przyjaciele. Choć słowo tak piękne, to czasami potrafi ranić. Posiadanie takiej osoby, której możesz się zwierzyć, ale jednocześnie tego nie chcesz, przytłaczało. 
Bardzo. 
Karol przewrócił się, by leżeć na plecach. Patrzył na sufit w sposób, w jaki ogląda się interesujące obrazy w muzeum, w jaki bada się twarz ukochanej osoby. Patrzył na ten cholerny sufit, jakby biel była dziełem sztuki! Pocieszało mnie tylko to, że nie jest to spojrzenie „jesteś najważniejszy na świecie”. Tak bardzo chciałem, by spojrzał na mnie tak, jak pierwszego wieczoru. Chciałem jego uwagi. Dotyku. Słów. Spojrzenia.
– Zacznę więc od początku – powiedział w końcu. Zdawało mi się, że minęła godzina, może dwie, nim zdołał otworzyć usta i wydobyć z nich piękny, czysty głos. – Tego dnia, kiedy cię poznałem, miałem niezwykłe szczęście, że padał deszcz. Gdyby nie on, umknąłbyś mi równie szybko, co zawsze. Pewnie wyszedłbym na spacer z Konstancją, w efekcie czego znów okazja przeleciałaby mi przed nosem. Wcześniej wielokrotnie próbowałem złapać cię na korytarzu, w szatni, przed meczami, ale jakbyś rozpływał się w powietrzu. Znikasz w ciągu sekundy z pola widzenia. Dlatego ten deszcz uważam za dar, cud. Gdyby nie on, nie siedziałbyś tu teraz.
– Nie do końca wiem, do czego pijesz – wtrąciłem szybko. Już zaczynałem wyobrażać sobie tragiczne scenariusze. Rzeczywiście chciał się dzięki mnie jeszcze bardziej zbliżyć do Konstancji? Chciał mnie wykorzystać? Omamić, dać nadzieję, a potem porzucić? Czy ta rozmowa była początkiem końca naszej przyjaźni?
Zawsze wszystko koloryzowałem, przez co potrafiłem rozważać jedną opcję godzinami, znajdując wszelkie za i przeciw, by następnie odnaleźć drugie dno i zacząć znów od początku. Za czasów dzieciństwa burza zwiastowała potop, pożar, wstrzymany ruch uliczny przez powywracane drzewa. Dlatego nie dziwiłem się, kiedy słowa Karola zaczęły przypominać mi zwiastun zakończenia znajomości. Wolałem jednak milczeć, znając swoją wadę, ponieważ nie miałem pewności, iż Karol na myśli miał właśnie to.
– Nietrudno zauroczyć się w Konstancji – mówił dalej, ignorując mnie. – Zakochać również. To wspaniała dziewczyna. Ładna, zgrabna, pomocna, miła, inteligentna. Do tego uczniowie jej ufali, o czym świadczyła pozycja przewodniczącej. Zaproponowałem związek. Z początku było niesamowicie. Stałem się rozpoznawalny, obcy wołali „cześć” z drugiego końca korytarza. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że osobą, której szukam, jest jej brat. W końcu w szkole mógł być więcej niż jeden Zawadzki. A Konstancja nie przepada za zwracaniem się do ludzi po imieniu. Ciągle tylko „mój brat”. W końcu się wygadała, że na imię ci Rafał. Wtedy już wiedziałem, że to ty.
– Że co ja? – zdziwiłem się, ściągając brwi i odwracając się w jego stronę.
– Uznasz mnie za głupka, ale zakochałem się w tej samej chwili, w której udawałeś wymioty na widok pocałunku z Konstancją – wydusił z siebie. – Zawsze myślałem, że miłość trzepnie mnie w jakiejś niezwykle romantycznej, pięknej, wzruszającej chwili. Ale nie! Ona wybrała sobie deszczowy wieczór pod gołym niebem, kiedy całuję się z dziewczyną, którą kochałem. Nie okłamałem cię, mówiąc, że chcę dla Kontie jak najlepiej. Wiesz, wtedy, kiedy dostrzegłeś nieszczery uśmiech na zdjęciu. Tamten wieczór tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że jedyną osobą, z którą chcę się całować, przytulać i kochać – jesteś ty. Wyglądasz tak czysto, tak niewinnie i poważnie. A odkąd zacząłeś się uśmiechać, wszystko gdzieś uciekło i przed oczami mam tylko twoją szczęśliwą twarz.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Język utknął mi w gardle. Szok miałem wypisany na twarzy. Tak, to w stu procentach był szok pomieszany z nutką szczęścia i doprawiony dezorientacją. Wciąż nie rozumiałem, dlaczego szukał Rafała Zawadzkiego w naszej szkole. Poza tym istniały szybsze sposoby znalezienia danej osoby. I jakoś niespecjalnie chciało mi się wierzyć, bym ot tak znikał. Najwyraźniej Karol słabo pragnął mnie złapać.
– Nie musisz nic mówić. Zdaję sobie sprawę, że to dziwne i obrzydliwe, bo zakochał się w tobie facet, ale proszę: nawet jeśli nie odwzajemnisz moich uczuć, nie porzucaj mnie. Nie wiem, czy będę wstanie wyprzeć się miłości, ale najwyżej nigdy więcej nie poruszę tego tematu. Nie dotknę cię, nie przytulę. Tylko bądź moim przyjacielem. – Błagalny ton uświadomił mi, że wszystkie jego słowa są prawdą. I te złote oczy, które znów mówiły: tak, właśnie ty jesteś najważniejszy. Nie chciałem ich stracić.
Pragnąłem krzyknąć, że też go kocham, ale nie potrafiłem. Wtedy najzwyczajniej w świecie położyłem się na nim, wtulając twarz w zagłębienie szyi chłopca. Karol, zaskoczony obrotem sytuacji, objął mnie delikatnie i przycisnął do piersi. Może zrozumiał, a może nie. W tamtym momencie nieważne było, czy wie, że go kocham. Czułem pod dłonią przyśpieszone bicie serca. Krew szumiała mi w uszach, a zapach perfum Karola wypełnił mi nozdrza. Teraz wiedziałem, jak czuła się Konstancja, kiedy wróciła do domu tamtego dnia. Rozpierało mnie szczęście! Chciałem krzyczeć: „Zakochałem się! Rozumiecie? Ja!”
Dopiero kiedy doszedłem do siebie, odrzucając optymistyczne myśli na dalszy plan i przyzywając realizm oraz rzeczywistość, zdołałem wydukać:
– Czy to fair wobec Konstancji? – zapytałem cicho. Rozsądek kazał się odsunąć, ale ciało pragnęło dotyku. Ja pragnąłem dotyku.
– Już z nią nie jestem – stwierdził. – I to ona mnie rzuciła dla innego. – Silne ramiona przyciskały mnie tak mocno, że nawet gdybym chciał, nie wyrwałbym się ot tak. – Poza tym nikt nie musi wiedzieć. Możemy zapomnieć o całym świecie.
– To nie takie łatwe, jak ci się wydaje. Nie chcę zapominać. Teraz świat mi się podoba – wyszeptałem. 
Karol obrócił się i teraz leżałem na plecach, patrząc w jego złote oczy. Dopiero wtedy dostrzegłem soczewki. Musiał znaleźć się tak blisko, bym mógł poznać, że ma wadę wzroku. Ilu rzeczy jeszcze nie wiedziałem o Rycerzu? Pozostały same szczegóły czy ważne sprawy? Chciałem spijać słowa z tych kuszących ust, słuchać aksamitnego głosu, poznać każdą tajemnicę, małą i dużą, trzymać go za rękę i ocierać łzy.
Widzi pan, doktorze? – pomyślałem, kiedy wargi Karola spoczęły na moim policzku. Miał pan rację. To nie tak, że nie wyszliśmy. Po prostu jeszcze nie rozumiemy, którą drogą mamy iść. Potrzebujemy kogoś, kto wskaże nam palcem, co jest dobre, a co złe. Niech pan spoczywa w spokoju. Eksperyment się udał. Może nie tak, jak oczekiwano, lecz sądzę, że byłby pan dumny z takiego obrotu sprawy.
Nigdy nie sądziłem, że swój pierwszy pocałunek przeżyję z chłopakiem. I to z takim jak Karol! Zawsze wyobrażałem to sobie jako niesamowitą, romantyczną chwilę – z różami, rumieńcami, pożądaniem. Między mną a Karolem istniało napięcie. Spletliśmy nasze dłonie. Zostałem wręcz przyciśnięty do łóżka. Rycerz czy nie Rycerz, mój „przyjaciel” posiadał więcej siły niż przypuszczałem. Zwłaszcza w rękach. 
Karol miał spękane, ale ciepłe usta. Ich delikatny dotyk pobudzał moje pożądanie. Nie spodziewałem się, że wewnątrz serca może kotłować się tak wiele krzyżujących się uczuć. W teorii żadne do siebie nie pasowało, lecz w praktyce się uzupełniały. 
– Nawet nie marzyłem o tym, że pocałuję cię od razu po wyznaniu miłości – przyznał Karol, kładąc się obok. – Spodziewałem się raczej dostrzec obrzydzenie w twoich oczach. Wyobrażałem sobie również, że uciekniesz i będę musiał rzucić się w pogoń. Mógłbym złożyć na twoich ustach niewinny pocałunek dopiero po wzięciu cię w ramiona.
– Jeśli to, co przed chwilą wyrabiałeś językiem, miało być niewinnym pocałunkiem, to boję się pytać, jak wygląda w twoich oczach namiętność. – Obróciłem twarz w jego stronę. – I nie, nie chcę demonstracji – dopowiedziałem, dostrzegając błysk w tęczówkach ciemnowłosego.
– Nie wiesz, co tracisz. 
W tamtym momencie do pokoju wszedł Damian, przeczesując śnieżnobiałe włosy. Nie zdziwił go nasz widok. Czyżby Karol ukrywał coś jeszcze…? W sumie – chłopak miał wielu znajomych, a leżenie obok siebie o niczym nie świadczy. Z Kontie na pewno zastano go w podobnej sytuacji. 
– Konstancja prosiła, by przekazać, że zachowałeś się niegrzecznie, Rafał. – Damian usiadł na łóżku i rozwiązał buty, by po chwili odstawić je równiutko przy szafie. Potem wbił niebieskie oczy w moją twarz. – Zastanawiam się, jak możesz sprzeciwiać się komuś takiemu jak ona. Nie boisz się, że oberwiesz?
Kontie miała nosa do tego, gdzie i z kim jestem. A że wyczytała wszystko z twarzy Karola? Sam mogłem się domyślić… Wolałem snuć plany odwrócenia wszystkiego na moją korzyść, a tymczasem zostałem zalany zupełnie odmiennym potokiem informacji. No i… Czyżby Damian znał prawdę o Konstancji? Domyślił się, czy moja kochana siostra jednak nie tak dobrze maskowała agresję, jakby chciała? Uśmiechnąłem się pod nosem.
– Przyzwyczaiłem się. No i mam zamek w drzwiach – odpowiedziałem, niby to radośnie, choć wewnątrz zdawałem sobie sprawę, że w domu rzeczywiście czeka mnie piekło. Konie chciała mojej konfrontacji z Dawidem, dlatego tak bardzo zależało jej na spotkaniu w pokoju samorządu. 
– Zbyt łatwo cię przejrzeć – rzucił lekko, sięgając po podręcznik. – Jeśli zamierzacie się tu mizdrzyć, to poproszę tylko o trochę ciszy. Mam jutro sprawdzian.
Niedługo zagrzałem miejsca w internacie. Ubrałem kurtkę, stwierdzając przy okazji, iż potrzebuję prysznica. Karol zaproponował spacer pod mój dom, ale odmówiłem: myślenie najlepiej wychodziło mi w samotności. W czyjejś obecności nie potrafiłem dostatecznie się skupić i dryfowałem z jednego tematu do drugiego, nie dokańczając tym samym żadnej myśli. 
Na pożegnanie zostałem pocałowany w czoło, co nie umknęło Damianowi. Granatowe tęczówki chłopca niby błądziły po literach, ale jednocześnie obserwowały cały pokój. I chyba to było w nim tak bardzo interesujące. Nie znałem go osobiście, ale z opowieści Karola wynikało, że chłopak to znawca ludzi. Potrafił na kilometr wywęszyć, co stoi za takim, a nie innym zachowaniem. Trochę martwiłem się, że opowie Konstancji o tym, co zastał. 
Wybrałem dłuższą drogę, by po drodze wstąpić do sklepu po cynamonową bułkę. Żołądek domagał się jedzenia; nie miałem serca zignorować tego wołania o pomoc, a robienie kanapki po dwudziestominutowym spacerze nieszczególnie mi się uśmiechało. Chciałem położyć się na łóżku i wszystko przemyśleć. 
Muszę przyznać, że świat zaczął nabierać barw. Nawet śnieg wydawał się bielszy i bardziej puszysty niż wcześniej. Pragnąłem znów poczuć usta Karola na swoich, a gdy złapałem się na wspominaniu jego dotyku, oblałem się rumieńcem. Policzki mi płonęły, więc dla uspokojenia uderzyłem się w nie delikatnie.
Rafał, oddychaj, bo w nagle zejdziesz. I co wtedy będzie? Wszystkim będzie smutno. Miałeś nie umierać.
I z myślą, że chcę żyć jak najdłużej, pomaszerowałem do domu, pogryzając cynamonową bułkę.

Huehuehue. Wyznał mu miłość. Huehuehue. Damian zniszczył romantyczną atmosferę. XD Hehehehehe. xd
Czwartek i piątek spędziłem w Międzyrzecu i okolicach. Muszę przyznać, że to naprawdę super miejsce, ludzie też nie są źli. ;) Jak ktoś wie, gdzie jest Międzyrzec Podlaski, zawsze możemy wybrać się na pizzę. xd

14 mar 2015

Rozdział VIII


Pierwsze wspólne zdjęcie



Święta obfitowały w śnieg, słodkości i wyczerpujące treningi. Wracałem do domu zalany potem, wypijałem herbatę, a potem kładłem się i spałem jak zabity aż do południa. Święta spędziliśmy we trójkę, ponieważ z powodu oblodzonych dróg dziadkowie bali się wsiąść w samochód. Może to nawet i lepiej? Przynajmniej nic im nie było, żyli i wyczekiwali nas w czasie ferii zimowych.
W ostatnią niedzielę przed powrotem do szkoły spacerowałem po Międzyrzecu, przyglądając się dokładnie wszystkim ludziom mijanym na ulicach. Kiedyś nie zwracałem uwagi na ich twarze, skwaszone miny, niechęć w oczach. Teraz mnie to interesowało. Zastanawiałem się, czy wszystko z nimi w porządku, co się stało, jakie nieszczęścia przytrafiły im się w życiu. 
Na podwórku jednego z domów bawiła się dziewczynka, którą kiedyś spotkaliśmy z drużyną na boisku. Lepiła krzywego bałwana, a gdy jej rzeźbie odpadła głowa, wystawiła język z pogardą. Zachichotałem na ten widok, a wtedy mała koszykarka odwróciła główkę w moją stronę. Momentalnie na dziecięcej buzi wykwitł piękny, radosny uśmiech. Pomachała mi. Odwdzięczyłem się tym samym gestem i ruszyłem dalej.
Orlik nadal był zamknięty. Zamiast sztucznej murawy widziałem śnieg. Patrzenie na boisko do koszykówki aż bolało, ponieważ nie mogłem postawić na nim stopy i rzucić piłki do kosza. Przestrzeń hali nie była zła, jednak wolałem biegać na dworze, wdychać świeże, zimne powietrze. Cztery ściany tylko bardziej uświadamiały mi, jak szybko zbliżał się oficjalny mecz, w którym miałem wziąć udział. Z jednej strony nie mogłem się doczekać, a z drugiej myśl o pierwszej, grupowej przegranej, do której dojść mogło, wprawiała mnie w stan wahania i niechęci. 
Wróciwszy do domu, odczytałem esemesa od Karola. 
„Jestem już w internacie!!! Wcale nie tęskniłem za spojrzeniem pani ze stołówki :((((”
Bawiło mnie jego podejście do świata – choć wiele rzeczy wprawiało go w osłupienie, to akceptował je nader szybko i łatwo. W ciągu tygodnia pogodził się z byciem singlem i publikował uśmiechnięte zdjęcia na facebooku. Dziewczyny nabijały mu łapki w górę i komentarze, byleby zwrócił na nie uwagę. Sam zostałem zalany wiadomościami typu: „A Karol ma już kogoś na oku? Możesz mi dać jego numer?” Powoli stawało się to nudne, choć nie powiem – na początku odpisywanie napalonym nastolatkom sprawiało mi przyjemność. 
„Smacznego” – odpisałem
„Dzięki. :((( Będziesz mnie jutro pocieszał”
„Już widzę, jak którakolwiek z dziewczyn pozwoli mi do ciebie podejść. xD”
Ze słuchawkami w uszach położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy, aby choć trochę się uspokoić. Nawiedzała mnie wizja przegranego meczu. Nie potrafiłem się skupić na niczym innym. Obawiałem się, że moje myśli w końcu staną się rzeczywistością, ale mimo prób nie potrafiłem zmusić się do zaprzestania wizualizacji tej porażającej sceny. 
Jak nie trafię choć raz, przysięgam, że do końca miesiąca będę zmywał po niedzielnym obiedzie, obiecałem sobie w myślach.

***

Środa. Nie spodziewałem się, że ta chwila nadejdzie tak szybko. Karol zjawił się punktualnie pod naszym domem. Polubił pokonywanie ze mną drogi, dlatego też Konstancja wychodziła pięć minut wcześniej, aby nie musieć się czuć jak piąte koło u wozu. Uśmiech ciemnowłosego wywołał lekkość, nadal obawiałem się przegranej, jednak nie tak bardzo. Postawiłem sobie za cel bycie na tyle dobrym, aby Karol mnie pochwalił, choć wiedziałem, iż zrobi to bez względu na wynik.
Ten mecz odgrywał się na naszej hali. Tyle szczęścia – przynajmniej znałem miejsce, w którym miałem stać. Gdybym nagle znalazł się w obcej sali, pewnie uciekłbym, gdzie pieprz rośnie. Znajome okna powitały mnie, wlewając jasne, rozproszone światło. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego zimą, nawet gdy świeci słońce, jest zimno. Nigdy nie byłem zbyt dobry w przedmiotach przyrodniczych, nudziłem się na nich i trochę głupio było zapytać nauczyciela, zaś o wpisaniu tego w Internet zapominałem. To wszystko doprowadziło do mojego życia w ciągłej niewiedzy.
Dominika stanęła przed nami z aparatem. Jej długi, rudy kucyk został zastąpiony ładnym, schludnym kokiem na czubku głowy, jednak grzywka wciąż zakrywała dziewczynie pół twarzy. Karol przywitał się z nią, mówiąc „cześć” i kiwając głową. Odpowiedziała mu tym samym. A potem błysnął flesz.
— Rafał, postaraj się trochę — mruknęła, oglądając moją nieudaną, zaskoczoną minę. — Jeszcze jedno — zarządziła.
— A mogę z nim? — zapytał szatyn, przeciągając „i”.
— Jasne.
Karol stanął za mną, a następnie potężne ramiona oplotły moją szyję, zaś jego twarz znalazła się tuż przy lewym policzku. Zerknąłem kątem oka. Dostrzegłem uśmiech, ale nie ten udawany i wymuszony, lecz szczery, prawdziwy. Chłopak uśmiechał się, ponieważ tego chciał, najwyraźniej miał ku temu powód. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby tym powodem była Dominika, jednakże na tę myśl zrobiłem się… Zazdrosny? Może nie chciałem, by kolejna dziewczyna zabrała mi jedynego na tę chwilę przyjaciela? Karol mi wystarczał, nie musiałem rozglądać się za nikim innym. Z Dominiką również się dogadywałem. Satysfakcjonował mnie taki stan rzeczy.
Wyszczerzyłem się jak głupi do aparatu, a wtedy rudowłosa zrobiła zdjęcie. Chwilę wpatrywała się w ekran, a następnie i ona uniosła kąciki ust z zadowoleniem, by w końcu pokazać naszej dwójce kciuk w górę. 
— Wyglądacie jak zakochani — stwierdziła, pokazując nam zdjęcie. 
Rzeczywiście wyglądaliśmy jak para. A ja nie przypominałem tego smutnego, przygnębionego Rafała sprzed kilku miesięcy. Zmrużyłem oczy w szerokim uśmiechu. I to do zdjęcia! A Karol tulił się do mnie, jakbym był wielkim misiem, a nie żywą istotą. Zdążyłem przywyknąć do uścisku chłopaka oraz jego głupich zwyczajów, jednak teraz widząc to, co oglądać musieli inni, nieco się zawstydziłem.
No i ładnie mi było w drużynowym stroju. 
— Trochę boję się, że przegram — przyznałem się, siadając na ławce wraz z Dominiką. Karol wolał stać. 
— Daj spokój! — Dziewczyna uderzyła mnie w ramię. — To twój pierwszy mecz, nie dziwię się. Jednak nie możesz mówić, że przegrasz t y, ponieważ cała drużyna odpowiada za końcowy wynik. 
Jej słowa nieco podniosły mnie na duchu. Mój przyjaciel kucnął, opierając dłonie o parkiet. Spojrzałem w jego złote oczy i nagle poczułem się dziwnie spokojny. Jednocześnie chciałem, by mnie objął i nie puścił aż do rozpoczęcia meczu.
— Wygrajcie, to będzie mój prezent na urodziny — oznajmił.
— Ha! To mój tekst, nie zgadzam się — żachnąłem się, robiąc naburmuszoną minę. — Poza tym do twoich urodzin jest jeszcze aż półtora miesiąca!
Karol podrapał się w tył głowy i wodząc wzrokiem to na lewo, to na prawo, zaczął zastanawiać się, jak zmotywować mnie do dania z siebie wszystkiego. Tak czy siak zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, aby wynik był pozytywny dla nas. 
— Jak wygracie, zdradzę ci wielką tajemnicę — zaproponował. Przyjrzałem mu się dokładnie, mrużąc oczy.
— Zgoda — powiedziałem, po czym uścisnęliśmy sobie ręce. Na twarzy chłopaka znów pojawił się uśmiech.
Drużyna na ten mecz składała się z samych rezerwowych, tak jak wcześniej ustalono. Mateusz jasno nam jednak powiedział, że jeśli pod koniec trzeciej kwarty będziemy daleko w tyle, wprowadzi zmiany i wpuści zawodników z głównego składu. 
Adam, najwyższy z siedzących ze mną na ławce, zajął pozycję środkowego. Nawet siedząc na ławce, widziałem jego jasną czuprynę, kiedy rozmawiał z kilkoma dziewczynami z klasy. Na moment i on rzucił krótkie spojrzenie zielonych ślepi w moją stronę. Kolejny był Piotrek – rozgrywający, a także, jak łatwo się domyślić, najniższy z rezerwowych. On miał w sobie coś wyjątkowego, niby mały, ale wszyscy go lubili. Z charakteru przypominał mi Karola. Obaj posiadali także ciemne włosy, z tym że Piotrkowi dostały się niemal czarne oczy. Miejsce skrzydłowych zajęli Łukasz i Daniel. Nie przepadali za sobą, jednakże w czasie gry przybijali sobie piątki. No i zostałem ja. Mateusz chyba źle się czuł, kiedy ustalał pozycje. Oznajmił na spotkaniu wszem i wobec, że jestem rzucającym obrońcą. Ja. Ja, który ledwo co trafiam do kosza, stojąc prosto przed nim, zostałem osadzony na miejscu kogoś, kto miał zdobywać punkty dzięki rzutom za trzy! Wtedy potwierdziły się moje podejrzenia dotyczące niepoczytalności naszego trenera. 
A jeśli o nim mowa…
— Rafał! — Mateusz pojawił się za Karolem. Na szyi zawieszony miał gwizdek. Dziwnie wyglądał w czarno-czerwonym dresie. — Uśmiechnij się! Dziś wasz wielki dzień!
— To tylko środa. — Wzruszyłem ramionami. — Będzie dobrze, jeśli nie zwalimy tego meczu… — westchnąłem.
— Ależ z ciebie pesymista! — Mężczyzna pokręcił głową. — A żebym ja tylko zobaczył przegraną! Dostaniecie taki wycisk na treningach, że wam się odechce myślenia o koszykówce! 
I odszedł, zostawiając mnie ze zdezorientowaną miną. 
Karol poszedł na lekcje, a Dominika robić zdjęcia przybyłym na pierwszy etap zawodów drużynom. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, wziąłem piłkę i rzucałem do kosza z linii za trzy punkty. Nie miałem wyboru. 
Pamiętałem, by nie poddawać się emocjom. Wiedziałem, że nadmierne myślenie zakończy się źle posłaną piłką. Musiałem tylko dobrze stanąć i mocno się odbić. Nie mogłem zwracać uwagi na innych, kiedy starałem się zdobyć punkty, jednak pamiętałem, że w razie problemu chłopaki jeszcze wiele mogli zdziałać zbiórką. Ku mojemu zdziwieniu, udało mi się trafić trzy razy pod rząd. Wtaczający się na boisko zawodnicy, zerkali, czasem przystawali, by zobaczyć, czy rzeczywiście potrafię zdobyć punkty z tak daleka.
A co było w tym wszystkim najlepsze? Cieszyłem się, że ich wzrok padł na mnie, a nie na ćwiczących na drugiej połowie uczniów. 
Adam wbiegł i złapał piłkę w chwili, kiedy ta przeleciała przez obręcz. Błyskając zielonymi oczami, podał mi ją, bym mógł ponownie wykonać rzut. Ćwiczyliśmy tak przez około trzy minuty. Ta środa była magiczna. A przynajmniej tak się zdawało. Może to sprawka szczęścia głupiego, a może dobrej wróżki, ale w czasie rozgrzewki nie trafiłem tylko dwa razy. 
Musieliśmy zejść z boiska piętnaście minut przed rozpoczęciem pierwszego meczu. Graliśmy drudzy. Nieszczególnie chciałem oglądać przeciwników w akcji, więc zaszyłem się w łazience. Popijając wodę z butelki, przyglądałem się swojemu odbiciu. Jasnoniebieskie włosy zasłaniały mi uszy. Szare oczy patrzyły nader spokojnie, obserwując zmieniający się wyraz twarzy. 
— Gdzieś ty się szwendasz, głupku? — zawołał do mnie Mateusz, kiedy w końcu raczyłem zjawić się na hali. Posłałem mu pytające spojrzenie, ściągając brwi. — Powinieneś tu być i podnosić innych na duchu.
— Bo moje poczucie humoru na pewno pomoże reszcie przezwyciężyć zdenerwowanie. — Przewróciłem oczami. — Było posłać po Konstancję albo Dawida.
— Konstancja gdzieś się tu kręciła, szukała cię, chyba chciała życzyć powodzenia. — Karol znów pojawił się znikąd. Trwała lekcja, nie wiedziałem, jakim cudem zdołał się wyrwać. Chłopak uwiesił mi się na ramieniu, patrząc na trenera, nie na mnie. – Jak pan sądzi, kto wygra?
— Tylko nie pan, no proszę cię. — Mateusz wykrzywił twarz w grymasie. — Mamy szansę, jeśli Rafał będzie trafiał.
— Co dostanę w zamian? — zapytałem. Chciałem brzmieć poważnie, lecz nie wyszło zbyt dobrze.
— Ha, nagród się zachciało! — Mężczyzna trzepnął mnie w ramię. — Wygracie, a wszystkim postawię kebab.
— Mnie też? — Oczy Karola się zaświeciły.
— Tobie też — oznajmił, mierząc go wzrokiem od góry do dołu.
— Jej!
Karol potrafił wkręcić się wszędzie, bez względu na to, czy znał wcześniej daną osobę, czy dogadywał się z nią. Miał moc przyciągania do siebie ludzi. Wyraz jego twarzy zawsze dawał do zrozumienia, że nie obchodzi go przeszłość, bo liczy się tu i teraz, dlatego nawet wrogowie nierzadko zapraszali go na imprezy. Nadmierny optymizm ciemnowłosego zaczął się udzielać i mi, jednakże nie do końca potrafiłem go wykorzystać. Robiłem tylko małe kroczki, nie mogąc wciąż dostać się do celu. Ale wierzyłem, że jestem w stanie to zrobić.
Pierwszy mecz zakończył się wynikiem 89:72 dla Platerki. Obserwowałem tych wysokich, umięśnionych chłopaków i aż odechciewało mi się starać. Na całe szczęście graliśmy pierwszy mecz przeciwko Mickiewiczowi, a ci uczniowie nie wyglądali aż tak przerażająco. Uśmiechali się wesoło, podając piłkę. Sprawiali wrażenie zgranej drużyny. 
— Powodzenia — rzucił Karol, klepiąc mnie w plecy, jednocześnie popychając w stronę boiska, bym dołączył do reszty. Przełknąłem ślinę, posyłając mu ostatnie spojrzenie. Umościł się na ławce obok Kamila i zaczął z nim rozmawiać. Nie chcąc się zamartwiać, potruchtałem do chłopaków. 
Łukasz i Daniel wymieniali poglądy polityczne, to znaczy obrabiali tyłki drużynie przeciwnej, wymyślając dziwne historie, które mogły przydarzyć się każdemu. Jak wcześniej wspominałem – chłopcy niespecjalnie się lubili, lecz było to spowodowane wielkim podobieństwem charakterów. Konstancja opowiadała, że znali się jeszcze z gimnazjum, gdzie byli najlepszymi przyjaciółmi, ale w trzeciej klasie coś się popsuło i zaczęli po sobie, mówiąc lekko, j e ź d z i ć. Postanowili rozejść się, by nie kłócić się o to, który ma rację, który bardziej lubi lody czekoladowe, który lepiej posługuje się językami obcymi. Po prostu próbowali prześcignąć się w niemal każdej konkurencji – wyjątkiem pozostała koszykówka i tylko ona łączyła ich drogi. 
— Czy tylko mnie tak boli brzuch? — zapytał Piotrek i podał piłkę do Adama, a on zgrabnie wrzucił ją do kosza. — Chyba zaraz zwymiotuję…
— Nie przesadzaj, to tylko mecz. Wygramy czy przegramy: a kogo to obchodzi? Ważne, że w końcu stoimy na boisku i mamy możliwość wykazania się. — Adam, nic nawet nie mówiąc, posłał piłkę w moją stronę. Złapałem ją i wyskoczyłem do rzutu za trzy. Wpadła. — Nieźle sobie dzisiaj radzisz.
— Mam nadzieję, że presja nie zniszczy dobrej passy — oznajmiłem, uśmiechając się niepewnie.
— Zobaczymy. Tylko nie daj się zdominować — poradził. — Mickiewicz może nie wygląda na silną drużynę z tym ich dziecinnym zapałem, ale mają silną defensywę. Mogą próbować cię blokować. Ba! Z całą pewnością będą to robić.
— Czyli mówiąc krótko, muszę rzucać z naprawdę daleka, aby mi nie przeszkodzili? — Stanąłem naprzeciw niego. 
— Jakbyś czytał mi w myślach. — Poklepał mnie po ramieniu. — Wierzę w ciebie. Uda ci się zdobyć co najmniej trzy punkty w tym meczu.
— Ale to tylko jeden rzut! — żachnąłem się, patrząc spode łba.
— Nie dam ci okazji do większego popisu. Wiesz, chciałbym znaleźć się w głównym składzie, muszę pokazać, na co mnie stać. — W jego zielonych oczach było coś drapieżnego, ale jednocześnie pocieszającego. 
— I tak się dostaniesz.
— Jakiż z ciebie optymista.
— Udziela mi się od Karola. 
— On cię naprawia. — Twarz Adama się zmieniła. Wyglądała na bardziej jasną. — Kiedyś nie rozmawiałbyś ze mną tak swobodnie. Byłoby tylko „tak”, „nie”, „może”, „okej”. Pamiętam nasze krótkie wymiany zdań. Do tego patrzyłeś tak mętnie, jakby nic cię nie obchodziło. Wolę teraźniejszego ciebie, w stu procentach.
— Nie wiem, czy mam się cieszyć czy nie. — Odsunąłem się dla żartu, a on parsknął śmiechem. — Mam nadzieję, że ta zmiana nie pójdzie na marne i dzisiaj pokażę, na co mnie stać.
— Wątpisz w to? — Adam uniósł brew.
— Stary, ja cię wygryzę. 
Obaj się uśmiechnęliśmy.
Muszę przyznać, że oglądanie meczu z boiska, ławki i trybun bardzo się różniło. Stojąc na parkiecie, automatycznie skupiałem się na kolegach z drużyny i przeciwnikach, jednocześnie nie gubiąc z oczu piłki. Atmosfera była ciężka. Determinację dało się wyczuć nosem. Pragnienie wygranej, wola walki – wszystko to pojawiło się nagle w powietrzu, dając wrażenie upalnego, letniego dnia, co w środku zimy okazało się dezorientującym uczuciem. Przeciwnicy mieli przewagę, nie grali po raz pierwszy w oficjalnym meczu. My, świeże mięso, nadawaliśmy się idealnie jako pierwsze danie, jednak chłopcy nieźle się przeliczyli, sądząc, że rezerwowi są, krótko mówiąc, do kitu.
Przez dwie kwarty wszystko szło jak z płatka, nadążaliśmy za tempem Mickiewicza. Początek meczu mógł być nieco lepszy – Adam zdobył piłkę i ruszyliśmy z akcją. Jednakże blondyn miał rację – tamci posiadali zbyt dobrą defensywę, ale i ofensywie nic nie brakowało. Tuż po pierwszej minucie byliśmy w tyle dwoma punktami. Widząc, jak zawodnik z numerem osiem z lekkością zdobywa kosz, rzuciłem pod nosem przekleństwo. Nie umknęło to Piotrkowi, który ze zdziwieniem uniósł brwi. Posłałem mu przepraszający uśmiech.
Adam znalazł się w swoim żywiole i zdobył najwięcej punktów. Tworzył z Piotrkiem całkiem zgraną parę. Zdawało się, że obaj są niezwyciężeni, nawet przeciwników wprawiła w bezruch ich idealna synchronizacja. Jeden znikał nagle z oczu, by pojawić się i błysnąć czarnymi oczami, a tu drugi już stoi pod koszem i czeka na piłkę! Gdy graliśmy podczas treningów, nie zauważyłem, jak dobrzy są wszyscy nasi gracze. Teraz, musząc skupić się na każdym, najmniejszym szczególe, dostrzegłem ich potencjał, silną wolę, potęgę. 
W czasie pierwszej połowy rzucałem cztery razy, jednak za pierwszym nie udało mi się zdobyć punktów. Za bardzo bałem się, że ktoś mnie potrąci, że stracę kosz z oczu, że wszystko nagle zniknie, a ja się obudzę i wszystko okaże się tylko snem. Pięknym snem. Stanie na boisku, gra, bieganie z drużyną – dawało niesamowite wrażenia. Wewnątrz aż się gotowałem, chciałem dalej walczyć. Kiedy piłka odbiła się od obręczy, a Mickiewicz ją zgarnął, uderzyłem się w twarz. Rafał, jesteś głupkiem, pomyślałem. Od tamtego momentu otworzyłem oczy. Już nie chybiłem, gra toczyła się dalej.
Kiedy zeszliśmy z boiska na przerwę między połowami, zerknąłem na tablicę. Przegrywaliśmy pięcioma punktami. 
Mateusz pochwalił nas za wytrwałość. Niemal rozpłynął się, wspominając swoje pierwsze zawody, a my – chcąc nie chcąc – musieliśmy wysłuchiwać jego gadki, która najwyraźniej dodawała motywacji. Kiedyś, w jego czasach. Osobiście czułem się na tyle zmotywowany, by już nie chybiać i nie tracić szansy na punkty. Wiedziałem, że mi się uda, choćby wokół miała stać cała armia wyższych koszykarzy posyłających mi nienawistne spojrzenia. Byli mi obojętni. Kiedy szykowałem się do rzutu, liczyła się tylko czerwona obręcz. 
Zanim ponownie wszedłem na boisko, Karol złapał mnie za nadgarstek i obrócił w swoją stronę. Wciąż zastanawiałem się, co robi na hali, w końcu trwały lekcje. A może już całkiem zatraciłem się w czasie i trwała przerwa? Nie to było ważne. Chłopak przyciągnął mnie, rękawem otarł pot z czoła, a następnie na moment przycisnął do swojej klatki piersiowej, szepcząc: „Jestem z ciebie dumny.” Potem zostałem popchnięty na parkiet, omal się nie wywróciłem. Wypełniony dziwnym ciepłem, pognałem, by zająć swoje miejsce.
Ta kwarta zdecydowanie była najlepsza. Łukasz i Daniel porozumiewali się wzrokiem i ledwie zauważalnymi gestami. Zgarnęli wszystkie zbiórki, przez co piłka niemal cały czas była w naszych rękach. Adam w szóstej minucie zrobił wsad. Czekające na swoją kolej drużyny aż wstały z wrażenia, a Mickiewicz otworzył usta. Była to pierwsza i ostatnia tak piękna akcja podczas trwania środowych zawodów. Po wylądowaniu na ziemi, Adam uśmiechnął się szeroko do wszystkich zgromadzonych, dumny, że potrafi dokonać czegoś takiego. Kiedy wracał na naszą połowę, dostrzegłem niesamowitą radość, która tliła się w zielonych tęczówkach. Wypada wspomnieć, iż pierwszy raz udało mu się skoczyć na tyle wysoko, by wsadzić piłkę bezpośrednio do kosza. 
Gra szła płynnie. Z jednego końca boiska płynęliśmy na drugi, wymijając przeciwników. Mickiewicz był tak skołowany, że zaprzestał prób zdobycia punktów i postawił wszystko na obronę. Przedzieraliśmy się z niemałą trudnością, lecz wciąż dawaliśmy radę. Pod koniec ósmej minuty wszyscy czuliśmy się wypruci z sił. Uśmiechnięci wcześniej chłopcy z drużyny przeciwnej teraz wlepiali w nas ślepia przepełnione chęcią zemsty. 
Kiedy nadarzyła się okazja na zdobycie punktów z dystansu, Piotrek podał mi piłkę. W ciągu zaledwie sekundy zdążyłem się zorientować, że plan nie wypali. Pewien jasnowłosy jegomość z Mickiewicza właśnie ruszył w moją stronę, by spróbować mnie zablokować. Wiedziałem, że mi się nie uda, nawet nie musiałem analizować sytuacji. Był wyższy, bardziej umięśniony. Bez problemu skoczyłby wyżej i wyrwał mi piłkę z rąk. Ale mimo wszystko i tak odbiłem się, nie za wysoko, byleby wyglądać realistycznie. Skupiłem wzrok na koszu, lecz w momencie, w którym przeciwnik znalazł się na tyle blisko, by móc zniweczyć szansę na punkty, obróciłem rękę i posłałem piłkę do Adama, który pojawił się nagle z mojej prawej. Z tym swoim triumfalnym uśmieszkiem, złapał piłkę, by następnie podać ją z powrotem do Piotrka. Zdezorientowany Mickiewicz wodził wzrokiem po naszych zupełnie spokojnych twarzach, starając się odszyfrować kolejny krok. Nikt jednak im nie powiedział: bycie rezerwowymi nie robiło z nas nic niewartych kołków - czyniło nas wszechstronnymi. Bycie wyszkolonym tylko w jednym typie rzutów, obrony czy ataku nigdy nie przyniosłoby nam zwycięstwa.
Mimo wszystko zdołałem zdobyć punkty. Osiłek oddalił się na tyle, by mieć czujność – pilnował i mnie, i Adama. Ale wystarczyło kiwnięcie głową, bym przekazał blondynowi, że tym razem nadeszła moja chwila chwały. Zamieniliśmy się miejscami, a kiedy dostałem piłkę, wyskoczyłem, choć znajdowałem się dobry kawałek przed linią rzutów za trzy. Rozkojarzyłem się. Światła świeciły zbyt mocno, moje serce biło zbyt szybko. A potem przed oczami ujrzałem złote oczy Karola. Miałem wygrać, prawda? Dla niego. Chyba byłem w stanie to zrobić… Nie, chwila. Jakie „chyba”? Rafał, weź się w garść, pomyślałem, po prostu to zrób.
Spokojny jak nigdy oddałem rzut. Zdawało się, że piłka leci lekko, płynnie, nie napotykając oporu powietrza. Nie spuściłem z niej oczu, choć moje stopy dotknęły podłogi. Wszystkie akcje trwały zbyt szybko, rozległ się dźwięk kończący kwartę. Lecz dosłownie ułamek sekundy wcześniej piłka wprawiła w ruch siatkę od kosza. Wpadła. Naprawdę wpadła. 
Dwuminutowa przerwa zdawała się wiecznością. Chciałem wracać i grać dalej, zmiażdżyć każdego wroga. Wierzyłem, że mam siłę, by tego dokonać. Mateusz znów opowiadał anegdoty dotyczące swojego życia, lecz nikt go nie słuchał. Pierwszy skład przyglądał nam się z widocznym zadowoleniem. Ten wzrok nie ominął również mnie. Trochę się przeraziłem, kiedy spojrzenie Kamila zatrzymało się na moich wiotkich ramionkach. Pozostało tylko zdziwienie. Jak ktoś taki był w stanie dorzucić z tak daleka? Licho wie. Może dobre wróżki rzeczywiście istnieją?
Ostatnia część meczu skończyła się tak szybko, że nawet nie poczułem mijającego czasu. Wszedłem na boisko i z niego zszedłem, wykończony, spocony, śpiący, ale nadal chętny do dalszej walki. Wygraliśmy 67:62. Mało brakowało, a mielibyśmy ochrzan od trenera, jednak temu aż oczy się zaszkliły, kiedy stanęliśmy przed nim. Mateusz jednak nie należał do ludzi. Jego uczucia i myśli były tak pokręcone, że pewnie sam za nimi nie nadążał.
— Rafał, Adam — zaczął — możecie iść się przebrać, nie gracie w następnym meczu.
Szczęki nam po prostu opadły. Staliśmy chwilę, wpatrując się w trenera jak w obcego człowieka z nierówno ściętymi, pomalowanymi na wściekły rudy włosami. Nie to, żebym kogoś obrażał, jednak taki widok na pewno wprawiłby mnie w osłupienie. Podobnie jak słowa Mateusza. 
— No, jesteście wolni — powtórzył, machając nam ręką na do widzenia.
— Co jest, do jasnej cholery? — zaklął blondyn, kiedy zgodnie z rozkazem ruszyliśmy w stronę szatni. — On chyba oszalał.
— Dopiero teraz to zauważyłeś? — Uniosłem brew. — Ale kto wie, może wpadł na super-ekstra-wyśmienity plan i teraz wprowadza go w życie?
— Nie obchodzą mnie jego plany — wyjęczał Adam. Na miejscu zsunął z siebie drużynową koszulkę. — On jest niepoważny. Chciałem jeszcze pograć!
— Nic nie mów. Dopiero teraz poczułem, że jednak jestem człowiekiem. 
Zdjąłem górną część ubrania i zarzuciłem sobie wilgotny ręcznik na ramiona. Usiadłem na ławce, przyciskając plecy do zimnej ściany. Odchyliłem głowę do tyłu i trwałem chwilę w bezruchu, oddychając głęboko. 
— Rafał, co cię łączy z Karolem? — zapytał ni stąd, ni zowąd Adam, usadawiając się obok.
— A co mogłoby mnie z nim łączyć? — odpowiedziałem pytaniem, nie do końca rozumiejąc, co może mieć na myśli. Otworzyłem oczy.
— No wiesz, różnie plotki chodziły po szkole. Przez pierwszy tydzień gadano, że to twój klient.
— Adam, nie chodzę z nikim do łóżka, a tym bardziej za pieniądze — odparłem, wzdychając. — Nie mogę uwierzyć, że dałeś się omamić takim słowom.
— No weź, nie oskarżaj mnie. To ty dawałeś ku temu powody — oburzył się nieco.
— Nie, ja tylko byłem sobą. Ale ludzie nie potrafią zaakceptować indywidualizmu. — Podniosłem się i wytarłem szyje. — Nie mam ci za złe, że tak sądziłeś. Nie martw się jednak, Karol nie jest wykorzystywany. Mógłbym powiedzieć, iż to ja gram rolę tego słabszego i naiwnego.
— Czyli przyjaciele?
— Zdecydowanie przyjaciele.
— A masz dziewczynę?
Omiotłem Adama wzrokiem. Jego mięśnie wyglądały naprawdę dobrze. Muskularne ramiona, który dały bezpieczeństwo już niejednej dziewczynie, długa, smukła szyja, w którą wtulała się połowa płaczących panien z młodszych roczników. Mimo wszystko w chłopcu było coś, co nie pozwalało mi nazwać go przystojnym. Brakowało mu tej iskry i nawet głęboka zieleń oczu nie mogła wiele zdziałać.
— Nie i nie zamierzam się za nikim rozglądać w najbliższym czasie — orzekłem, wkładając białą koszulkę. Poczułem niepokojące uczucie w okolicach serca, lecz je zignorowałem.
— Jak będziesz chciał się zabawić, daj znać. Mogę ci polecić którąś z młodszych. Pewnie nie zdajesz sobie sprawy, ale odkąd zacząłeś zadawać się z Rycerzem, niektóre dziewczyny oszalały na twoim punkcie. Po dzisiejszym meczu pewnie się od ciebie nie odkleją. 
Nie do końca wiedziałem, czy traktować go poważnie, czy raczej olewać, dać sobie spokój i wrócić na halę, by dowiedzieć się, dlaczego trener nas zdjął. Jednak Adam nie dał mi wyboru, ponieważ zablokował wyjście. 
— Nie uciekaj, nic ci nie zrobię. — Uśmiechnął się, szczerząc zęby. 
— Myślisz, że się boję? — Uniosłem brwi. Chłopak był naprawdę zabawny. Parsknąłem śmiechem. — Proszę cię, Adam, nie ma w tobie nic strasznego.
Blondyn, najwyraźniej zdziwiony moją reakcją, cofnął się o krok, a wtedy go wyminąłem. Kiedy znalazłem się na korytarzu, skierowałem kroki ku hali. 
Trwała pierwsza kwarta kolejnego meczu, a nasi chłopcy, mimo zmęczenia, nieźle dawali sobie radę. Kamil oraz Tomasz świetnie prezentowali się na boisku. Wyglądali jak gwiazdy, przyciągali wzrok, odbierając chwałę całej reszcie. Zająłem miejsce obok Karola, ale ten nie zwrócił na mnie uwagi, będąc zbyt pochłonięty śledzeniem przebiegu meczu. 
Przypomniałem sobie, jak wyglądało moje życie, zanim go poznałem. Samotne, monotonne wieczory. Krótkie wymiany zdań z młodszą sąsiadką, dla której byłem wzorem do naśladowania. Odpowiadanie półsłówkami. 
Pamiętałem, jak Konstancja wróciła rozpromieniona później niż zwykle. Wpadła do mojego pokoju jak szalona i rzuciła się na łóżko, naprawdę wyglądając na szczęśliwą. Od pewnego czasu potrafiła mówić tylko o Rycerzu. Nie wołała go po imieniu. Dla niej to nie był Karol, a Rycerz – szarmancki młodzieniec o przystojnej twarzy, anielskim uśmiechu i złotych oczach, w których niejedna panienka pragnęłaby utonąć. W tym rzecz, że Kontie nie chciała tonąć. Wcześniej opowiadała, że przyjaźń to niewolnictwo i źle się czuje, przebywając z Rycerzem w jednym pomieszczeniu. Aż tu nagle – ni stąd, ni zowąd – wyskakuje z: „Jestem w związku!” Cały wieczór mówiła, jaki to Karol jest kochany, z jaką delikatnością ją całował… Słuchałem, no bo co miałem zrobić? Wyjść z własnego pokoju i narazić się na wybuch złości? Do Konstancji trzeba było podchodzić z dystansem, powoli i delikatnie, aby nie zranić delikatnych, dziewczęcych uczuć.
— Rafał, wszystko w porządku? — Głos Karola dobiegł moich uszu. Przeniosłem na niego wzrok i topiłem się przez chwilę w złocie jego oczu. — Wyglądasz blado. Może chcesz wyjść? — W odpowiedzi kiwnąłem głową.
Podnieśliśmy się z ławki. Właśnie zaczynała się druga kwarta. Ale gra już mnie nie obchodziła, nie stałem na boisku, to nie był mój mecz. Z uczuciem psychicznego wykończenia pozwoliłem się poprowadzić w stronę okna na piętrze, które pozwalano otwierać. Trwała lekcja. Korytarze opustoszały, z klas dochodziły ciche pomruki tematycznych zajęć. A ja wdychałem świeże powietrze. 
Karol oparł się o ścianę i przyglądał się mi, jakbym wyglądał co najmniej na takiego, który zaraz zemdleje. Czułem się dobrze, przynajmniej fizycznie. Co tam myśli, je zawsze można zmusić do zmiany.
— Miałeś mi zdradzić wielką tajemnicę — wtrąciłem, patrząc przed siebie. Powoli wdychałem i wydychałem powietrze. — Wygraliśmy.
— Na pewno chcesz ją poznać? — Karol poruszył się niespokojnie. — Może cię zaskoczyć. I nie mówię teraz o pozytywnym zaskoczeniu.
— To znaczy?
— Ta tajemnica zmieni twoje zdanie o mnie. 
— Nieszczególnie zwracam uwagę na ludzką przeszłość.
— Wiesz, to raczej nie jest przeszłość a teraźniejszość. — Usłyszałem zdenerwowany chichot.
— Choćby nie wiem co, zostaniesz moim przyjacielem, dopóki znów nie będziesz przypominał upiora — obiecałem. Jak mógłbym go porzucić, po usłyszeniu kilku słów? Każdy coś przed kimś ukrywa. Rodzice przed dziećmi i sobą nawzajem. Nauczyciele przed uczniami. Uczniowie przed nauczycielami. Błędne, niekończące się koło. Więc dlaczego miałbym zwrócić uwagę na taki szczegół? Liczyło się tu i teraz.
— Obiecujesz? 
— Obiecuję. W końcu mamy stać się najlepszymi przyjaciółmi na całym świecie.




Hyhy. Najdłuższy rozdział do tej pory! Czyli witam przy ósmym rozdziale. 
Hej, hej! Opis meczu chyba nie wyszedł mi aż tak źle, co? Może niech się wypowiedzą osoby grające w koszykówkę. xD 
W ten piętek, 20 marca, będę w szkole, do której chodzą nasi bohaterowie! Postaram się zrobić jakieś ładne zdjęcie, jeśli się uda, wstawię je pod kolejnym rozdziałem. Idę szukać swojego Karolka. B))))

7 mar 2015

Rozdział VII


Świąteczne niespodzianki

Gdy obudziłem się rano, Karola nie było obok, a kołdra spoczywała wokół moich ramion. Nie spodziewałem się, że chłopak jest takim rannym ptaszkiem. Sam nie chciałem jeszcze wygrzebywać się z łóżka. Rycerz zapewne schował się w łazience, by załatwić poranną toaletę. 
Wdychając zapach pościeli, zamknąłem oczy. Nie zdawałem sobie sprawy, że mogę czuć się tak żywy. Dwa miesiące wcześniej, jeszcze zanim na mej drodze stanął Karol, sobotnie poranki wyglądały tak samo. Śniadanie, kreskówki, Internet, zadania domowe. Teraz częściej wychodziłem na boisko, częściej spacerowałem, częściej się uśmiechałem. Zauważyli to wszyscy – koledzy z drużyny, lekarze, pani w sklepie, nauczyciele. Nie przypuszczałem, iż życie może zmienić się tak bardzo pod wpływem jednej osoby.
Karol wmaszerował po kilku minutach z ręcznikiem na ramionach, mając na sobie tylko spodnie. Kropelki wody na jego włosach migotały wraz z wdzierającym się przez rolety słonecznym światłem. Dochodziła dziesiąta.
— Pozwoliłem sobie wziąć prysznic — oznajmił, siadając na krześle. — Nie chciałem zasmrodzić ci mieszkania.
— Nie ma sprawy — powiedziałem, ziewając, przez co przeciągnąłem „a” w ostatnim wyrazie. — Sam też powinienem się ogarnąć. Ale tak bardzo mi się nie chce.
Piwne tęczówki chłopca zeszły z mojej twarzy ku klatce piersiowej. Przewróciłem oczami, zakrywając się kołdrą aż po końce jasnoniebieskich włosów. Niespecjalnie odpowiadało mi, gdy ktoś wbijał we mnie wzrok. Czułem się pod ostrzałem. Wciąż nie przywykłem do myśli, że Karola nie obchodzi fakt, że jestem tylko nieudanym eksperymentem genetycznym. Ja się z tym pogodziłem, ale inni… Niektórzy nadal nie zgadzali się z myślą, iż planowany tyle lat projekt spalił na panewce. Zwłaszcza nowy lekarz prowadzący.
— Może w ramach podzięki za wczoraj przygotuję śniadanie? — zaproponował Karol, a ja wychyliłem głowę spod pościeli. 
— Jasne, kuchnia jest do twojej dyspozycji — odparłem. 
— Wygrzeb się do tej pory.
Drzwi zamknęły się z cichym, normalnym dla nienaoliwionych zawiasów jękiem. Zszedłem, a raczej wyczołgałem się z łóżka. Wylądowałem na podłodze. Podrapałem się w tył głowy, a następnie z rezygnacją podniosłem na nogi i przeszukałem szafę. Koszulka i spodnie – czyli to, co zwykle. Nie byłem tym, który podążał za modowymi trendami. Dojście do łazienki stanowiło wyzwanie równe zdobyciu Mount Everestu. Doczłapałem tam jednak, a gdy tylko ciepła woda dotknęła mojej skóry, rozluźniłem mięśnie i odetchnąłem. Byłem naprawdę spięty.
Karol przygotował grzanki i jajka. Odnalazł nawet skrytkę mojej mamy, skąd wyjął karton soku jabłkowego, twierdząc, że nie powinniśmy pić kawy. Spojrzałem na niego sceptycznie, ale nie chciałem się kłócić, więc zadowoliłem się tym, co miałem. Siedząc razem przy stole, milczeliśmy, tylko od czasu do czasu posyłając sobie spojrzenia. Nie potrzebowaliśmy słów. 
Musiałem przyznać, że nigdy nie jadłem tak dobrze wysmażonych jajek. Rozpływały się w ustach, miały delikatny posmak pieprzu. Zastanawiałem się, czy aby na pewno dodał sól, gdyż jej nie wyczułem. Grzanki również zostały dopieczone, przez co rozpuszczające się na nich masło wyglądało po prostu smakowicie. 
— Powinieneś zostać kucharzem — rzuciłem.
— Mama dość często to powtarza. — Uśmiechnął się tak jak zawsze. — Poza tym jestem ci naprawdę wdzięczny. Wiesz, przywiązałem się do Konstancji… Myśl, że może obściskiwać się z kimś innym, że jakiś obcy facet ją całuje… Doprowadza mnie do szału. — Oczekiwałem wybuchu złości, ale on tylko zmrużył oczy i przekręcił głowę w bok, wciąż się uśmiechając.
— Jesteś silnym facetem — stwierdziłem, przyglądając mu się dokładnie. Karol ściągnął brwi. — Nie poddajesz się, to już coś. No i nie pokazujesz złości. Słabość owszem, ale każdy musi sobie czasem popłakać, prawda?
— Płakałeś kiedyś?
Pytanie padło nagle i zawisło w powietrzu. Złote oczy wbite w moją twarz, w moje szare, szklane tęczówki, zdawały się czytać z nich jak z książki. Wtedy to ja uniosłem kąciki ust.
— Nie — odpowiedziałem, a następnie upiłem łyk soku. — To nie tak, że nie chciało mi się płakać. Było wiele takich momentów, gdy chciałem zniknąć, gdy ogarniała mnie bezsilność, ale nie mogłem ronić łez. Jestem dzieckiem bez uczuć, pamiętasz? 
— Ostatnio zacząłeś czuć — przyznał, opuszczając oczy.
— Bo nauczyłeś mnie, czym jest strach. Zdaje mi się, że gdyby każdy na samym początku poznawał to uczucie, ludzie cieszyliby się bardziej z życia. Bo wiesz, robię wszystko, by się nie bać, odrzucam to daleko i dlatego ostatnio wszystko przychodzi mi z łatwością. Strach powstrzymuje nas przed większością rzeczy, które — być może — sprawiają przyjemność.
— Coś w tym jest — zgodził się. — Ale nawet gdy się boimy, mamy przyjaciół, którzy nas wspierają. Gdyby nie ty, zawaliłbym wczoraj ten mecz. 
— Dostałem naprawdę piękny prezent na gwiazdkę. 
— Czekam na rewanż — wystawił język, a ja parsknąłem śmiechem.
Poranek minął na przekomarzaniu się, na rozmowach na głupie i głupsze tematy, na przeglądaniu facebooka, na śmianiu się ze zdjęć z wczorajszego meczu. Czas spędzany z Karolem nigdy się nie dłużył, oboje potrafiliśmy gadać i gadać, tematom do dyskusji nie było końca. Kiedy Rycerz się rozkręcał, nawijał jak najęty, nie pozwalając mi dojść do słowa. Wtrącenie się w środku wypowiedzi kończyło się moimi wrzaskami – łaskotał mnie, co w jego mniemaniu oznaczało karę, ale ja zdążyłem przywyknąć. 
— Rafał, chodźmy na boisko — zaproponował w pewnym momencie Karol. Uniosłem brew i spojrzałem na niego pytająco. — Zostało mi dwie godziny do autobusu.
— Nie masz przypadkiem kaca? — zainteresowałem się.
— Kac morderca: nie ma serca. — Przyłożył ręce do piersi i przewrócił się na łóżko, udając, że umiera. — Byłbym okropny, gdybym po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłeś, jęczał, jak bardzo boli mnie głowa oraz narzekał na pozostałe skutki spożywania alkoholu.
— W takim razie nieźle się trzymasz.
— Dobra, skończmy to gadanie! Chodźmy na dwór! 
— Niech ci będzie, ale wylądujemy w śniegu.
Zabezpieczeni szalikami, przyodziani w grube kurtki oraz rękawice, opuściliśmy mieszkanie. Wiatr smagał nas po twarzy, a w powietrzu tańczyły pojedyncze płatki śniegu. Jak za dziecięcych lat, wystawiłem język i zacząłem je łapać, chcąc poznać ich smak. Oczywiście bez skutku, zrobiłem z siebie tylko głupka.
Powędrowaliśmy na orlik, ale ten – z powodu opadów – był zamknięty. Uważałem, że podjęto dobrą decyzję – śnieg sięgał do połowy łydki, nikomu nie przechodziło nawet przez myśl, by biegać i odśnieżać. Zawiedziony Karol, który chciał uczyć mnie wsadów (chyba jakimś magicznym sposobem), zaproponował kupno gorącej czekolady oraz bitej śmietany. Nie mogłem odmówić.
I tak znaleźliśmy się w sklepie. Przechadzając się między półkami i wymachując koszykiem, mój ciemnowłosy przyjaciel uśmiechał się od ucha do ucha, szczerząc zęby do każdej mijanej osoby, w tym staruszek i dzieci. Wiedziałem, że alkohol zostawia skutki, ale nie sądziłem, iż doprowadzi Karola do takiego stanu. Cieszyłem się jego szczęściem, lecz to…
— A może zrobimy galaretkę? — Pojawił się nagle znienacka, wyskakując zza rogu. Objął mnie od tyłu, kładąc głowę na ramieniu.
— Nie zdążysz jej zjeść — oznajmiłem, spoglądając w bok. Jakaś starsza pani próbowała zabić nas wzrokiem.
— Bez przesady – wyjęczał. — Nie jestem aż tak powolny.
— Nie, trzymamy się pierwotnego planu.
— No dobra — mruknął niezadowolony.
Po powrocie podgrzaliśmy mleko i zrobiliśmy „wywar czystej rozkoszy”, jak nazwał go Karol. Na dźwięk tej przedziwnej nazwy, odsunąłem się i spojrzałem pytająco na chłopaka. Odpowiedział tylko, że owy tytuł gorącej czekoladzie nadała jego przyjaciółka. Brzmiało to logicznie, dziewczyny dość często nadają niezrozumiałe przydomki przedmiotom, napojom, jedzeniu, wszystkiemu.
Czekałem na odpowiednią chwilę, by dać Karolowi prezent. Już dawno go przygotowałem, jeszcze razem z Konstancją, która poleciła mi, bym podarował złotookiemu bilet na styczniowy mecz piłki ręcznej w Warszawie. Po kilkudniowym namyśle doszedłem do wniosku, że to dobry pomysł, zwłaszcza, iż Karol chyba naprawdę lubił grać. 
Rozsiedliśmy się na kanapie w salonie, popijając czekoladę, co rusz dodając bitej śmietany. Wyglądaliśmy co najmniej zabawnie, rozłożeni jak dłudzy, poplamieni mlekiem, z białymi, słodkimi wąsami. Na szczęście nikt nas nie widział, nie musieliśmy utrzymywać wyprostowanej postawy, martwić się o maniery. Pełna swoboda. 
— Mogliśmy zostać i wkraść się na boisko — oznajmił Karol. — Mogliśmy ulepić bałwany grające w kosza.
Oplułem się, napój popłynął mi po brodzie.
— Czy ty właśnie zasugerowałeś, że jesteśmy głupi? — zaśmiałem się, patrząc na niego jak na dziwaka.
— Coś w tym rodzaju — zgodził się.
— Dzięki, po prostu dzięki. — Pokręciłem głową, nie mogąc uwierzyć. Wytarłem się swetrem, by następnie powrócić do poprzedniej pozycji. 
Przeglądaliśmy kobiece czasopisma, sarkastycznym głosem komentując widoczne na zdjęciach modelki w kusych sukienkach. Miałem nadzieję, że pozwoli to Karolowi zapomnieć o Konstancji. 
Zostało pół godziny do odjazdu pociągu, kiedy pobiegłem na górę i złapałem za torebkę z prezentem.
— Karol — zacząłem, wracając do salonu. — Jesteś pierwszym, który podjął próbę zaprzyjaźnienia się z kimś takim jak ja. Jako że zobaczymy się dopiero po nowym roku, chciałbym ci życzyć wesołych świąt. 
Odwracając wzrok, by nie musieć patrzeć na twarz chłopaka, wsadziłem mu pakunek do ręki. Do biletu dołączyłem również egzemplarz „Przyjaciół” zamówiony w Internecie – książki nie mogłem znaleźć w żadnym sklepie ani księgarni. Historia ta, opowiadająca o nieszczęśliwej relacji dwójki przyjaciół, pozwoliła mi spojrzeć na świat jeszcze szerzej otwartymi oczami. Dominika miała nosa do dobrych powieści, musiałem to przyznać. Wewnętrzny głos kazał mi opowiadać o niej każdemu napotkanemu na ulicy człowiekowi.
Ramiona Karola objęły mnie mocno. Przyciśnięty do jego ciała, czułem zapach mydła i szamponu. Wiedziałem, że chłopak lubił przytulać innych, zwłaszcza moją niższą od niego osobę, ale nigdy nie sądziłem, iż jednocześnie może być tak czuły. Otworzyłem oczy. Mój policzek przylegał do obojczyków Karola. Patrzyłem na okno w salonie, za którym prószył śnieg, zamieniając świat w typowy przykład śnieżnej kuli, które kolekcjonowała babcia za czasów młodości. Jako dzieciak nie mogłem się nadziwić, jak zamknęła rozmarzający puch wewnątrz, a ona odpowiadała, że jest czarownicą, dlatego trzyma w domu czarnego kota.
Karol oddychał spokojnie, to moja unosząca się nieregularnie klatka piersiowa wskazywała na zawstydzenie i zażenowanie zaistniałą sytuacją. Choć ciepło, które czułem, kiedy trzymał mnie w ramionach, było naprawdę niesamowite, nie całkiem przyzwyczaiłem się do okazywania czułości.
— Dziękuję za pamięć — wyszeptał, choć nie miał czego ukrywać. — Nie sądziłem, że tak to postrzegasz.
— A jak miałbym to postrzegać? 
Te trzy minuty, ciągnące się w nieskończoność, utwierdziły mnie w przekonaniu, że warto mieć przyjaciół, że dotyk drugiej osoby wcale nie jest zły, że sympatia nie boli. Gdy zostałem odsunięty na odległość wyprostowanych rąk, Karol obdarował mnie pięknym, szczerym uśmiechem. Jego wzrok, czuły i delikatny, wywołał jeszcze większe zawstydzenie. Ciepło na policzkach pojawiło się znienacka, przyozdabiając moją twarz rumieńcem.
— Dobra, koniec tych czułości — oznajmiłem, wymykając się. Nie potrafiłem dłużej wpatrywać się bezpośrednio w twarz przyjaciela. — Cieszę się, że prezent się podoba — rzuciłem, podchodząc do okna, aby skupić się na czymś mniej zajmującym. Odśnieżający sąsiedzi nadawali się idealnie.
— Byłbym zadowolony nawet z kartki. Nie spodziewałem się czegoś takiego — przyznał, stając obok. Nachylił się, zaglądając w moją twarz.
— Brak mi talentu plastycznego. Zawsze dostawałem trójki z rysunków. — Niespecjalnie lubiłem wracać pamięcią do czasów podstawówki i gimnazjum.
— Po prostu się nie starałeś — prychnął, opierając plecy o parapet. — Ten bilet sporo musiał cię kosztować. 
— O to się nie martw. — Machnąłem w jego stronę palcem wskazującym, rzucając przelotne spojrzenie na usta. — Pieniędzy akurat nam nie brakuje, dostaję także dość duże kieszonkowe. 
— Sama książka w zupełności by wystarczyła. — Westchnął, kręcąc głową. — Nie sądziłem, że do tego dojdzie. Kiedyś nawet byś nie pomyślał o podarowaniu drugiej osobie papierka po cukierku!
— Widzisz? Odpędziłeś moją obojętność daleko gdzieś. — Szturchnąłem go w ramię. Złapał się za nie i udawał cierpienie. — Jestem ci naprawdę wdzięczny. Mam prawie dziewiętnaście lat, a dopiero zacząłem żyć! 
— Przede mną i tak jeszcze sporo pracy — zaśmiał się. — Muszę ci pokazać, co to złość, wściekłość, żądza mordu…
— Hoho, nie rozpędzaj się za bardzo — ostrzegłem. — A teraz radzę ci wziąć oddech i pędzić na pociąg, bo się spóźnisz.
Karol spojrzał w kierunku ciemnego zegara wiszącego nad kanapą i jego oczy otworzyły się szeroko z przestrachem.
— O w mordę! — krzyknął, ruszając do przedpokoju.
Chłopak ubierał się w pośpiechu, niechlujnie zawiązując szalik, nie martwiąc się o wiązanie sznurówek zimowych butów. Dochodziła czternasta i oboje dobrze wiedzieliśmy, że kolejny pociąg miałby dopiero za pięć godzin. Osobiście byłem skłonny przechować go do tego czasu, ale Karol najwyraźniej nie chciał nadużywać gościnności. Nieco zawiedziony, że zostanę sam aż do niedzielnego popołudnia, pomachałem mu na pożegnanie, kiedy truchtał ulicą. Na szczęście od mojego domu wcale nie było tak daleko na dworzec.
Zamknąłem drzwi na klucz i powędrowałem do kuchni, by zrobić sobie coś do jedzenia. Żołądek dawał o sobie znać mimo pochłoniętej wcześniej czekoladzie. Babcia miała rację – nie samym słodkim człowiek żyje. W lodówce nie znalazłem nic smakowitego, tylko jakieś warzywa. Wyciągnąłem ogórka i zrobiłem mizerię, co by nie sięgnąć po płatki.
Bardzo często jadałem same sałatki. Nie przepadałem za mięsem, niekiedy skubnąłem z obiadu trochę ziemniaków. To chyba właśnie dzięki tendencji do pochłaniania niezliczonych ilości zieleniny rzadko odwiedzałem lekarzy. Nie dopadały mnie „wirusówki”*, biegunki, przejściowe przeziębienia, a nawet z nimi musiałem przespacerować się na wizytę. Problem polegał na tym, że lekarze odpowiedzialni za eksperyment nie do końca wiedzieli, co może uszkodzić nasze – mój oraz Konstancji – organizmy, więc z każdym niepokojącym objawem pędziliśmy na badania. Skoro ich tworzenie ideałów nie wypaliło, nie mieli pewności, co jeszcze poszło nie tak. 
Z ogórkami w śmietanie rozsiadłem się ponownie w salonie, tyle że tym razem włączyłem telewizor. W wiadomościach mówili o nieprawdopodobnych ilościach śniegu, który spadł na wschodnie obszary Polski. Ponownie spojrzałem na wirujące za oknem płatki powoli pokrywające podjazd. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jutro rano zmuszony będę odśnieżyć, by mama mogła zaparkować. Westchnąłem zrezygnowany.
Niejednokrotnie zostawałem sam w domu. Koszmarnie się wtedy nudziłem, więc łapałem się wszystkiego, byleby nie umrzeć na kanapie. Nie należałem do dzieciaków przesiadujących godzinami w Internecie, gdyż nawet to zaczynało mnie po pewnym czasie doprowadzać do szału. Zwykle łapałem jakąś książkę, czasami należącą do Konstancji, i oddawałem się czytaniu. Rzadziej sprzątałem, lecz i to mi się zdarzało. Pewnego razu, gdy mama po powrocie zastała wyczyszczoną łazienkę, upiekła mi babeczki w ramach podziękowania. 
Jakąś godzinę spędziłem, siedząc na tyłku i przyrastając do kanapy. Po tym czasie stojące na stoliku naczynia zaczęły łypać na mnie z nienawiścią, więc ospale powlokłem się do kuchni, by pozmywać. A jako że nie przepadałem za zmywarką, zrobiłem to ręcznie. Nie umiałem zrozumieć jakże skomplikowanego mechanizmu owej maszyny, więc poświęcałem swoje biedne, niedrobne rączki.
Stałem tak przy zlewie, gdy zadzwonił dzwonek. Stawiałem, ze przywiało sąsiadkę z rosołkiem. Często tak robiła, razem z Konstancją byliśmy dla niej jak wnuki. Jej dzieci rozjechały się po całym świecie i pani Natalia została sama z mężem. Co prawda krytykowała kolor naszych włosów, ale nie robiła tego złośliwie. Po prostu czasem rzucała, iż w minionych latach byłoby to nie do pomyślenia.
Otworzyłem drzwi mokrymi rękami, jednak nie przywitała mnie wesoła staruszka, a rude włosy Dominiki. Miała rumieńce z zimna. Zdziwiło mnie to nieco, ponieważ odwołaliśmy korepetycje z powodu świąt. A jednak ona tam stała, trzymając w rękach ofoliowany pakunek.
— Wejdź — odpowiedziałem szybko, przesuwając się na bok. Pozostawienie jej na mrozie byłoby nieuprzejme.
— Dzięki. — Uśmiechnęła się, omijając mnie, wcześniej otrzepując śnieg z butów. Dominikę naprawdę dobrze wychowano. — Wybacz, że bez wcześniejszej zapowiedzi, ale chciałam zrobić ci niespodziankę.
— Nie ma sprawy. — Nie przeszkadzała mi wizyta dziewczyny. Zakończyła moje powolne umieranie z nudów oraz pogawędki z brudnymi naczyniami. — Zapraszam. Mamy ani Konstancji nie ma w domu, więc mamy spokój. Zaparzę herbatę. 
Powędrowałem do kuchni, gdzie wstawiłem czajnik pełen wody. Dominika dołączyła po chwili, nadal trzymając paczkę z nieznaną zawartością. 
— Pamiętasz, jak powiedziałeś, że w zamian za korepetycje chcesz pączka? — zapytała, stawiając wcześniej wspomniany przeze mnie przedmiot na stole. — Nadal go ode mnie nie dostałeś – przyznała przepraszającym tonem. — A że mama wzięła się ostro za pieczenie łakoci, postanowiłam przynieść coś w ramach podziękowań. — Wskazała podbródkiem pakunek.
— Dzięki za pamięć. — Rozciąłem folię. Do mojego nosa dobiegł zapach karmelu, sera, lukru. Moim oczom ukazał się sernik z owocami, pierniczki oraz babeczki oblane karmelem z posypką z orzechów. — Łał. 
— Nie ma za co. — Dominika uśmiechnęła się, siadając na krześle. — To ja powinnam dziękować tobie. Na kolanach! Jesteś naprawdę dobrym korepetytorem. Nie myślałeś nigdy nad zostaniem nauczycielem?
— Wiesz, raz przeszło mi to przez myśl, ale, jak zapewne zauważyłaś, niespecjalnie radzę sobie w kontaktach międzyludzkich. 
— Ostatnio idzie ci coraz lepiej. — Rozejrzała się dookoła po ciemnych meblach. — To prawda, że Konstancja rozstała się z Karolem? — rzuciła nagle, wbijając we mnie wzrok. 
Na początku wahałem się z odpowiedzią. Tylko co dałoby mi kłamstwo, skoro cały facebook o tym huczał, a do połowy szkoły dobiegły już zdjęcia Konstancji z dwoma innymi facetami? Omijanie tego tematu nie przyniosłoby rezultatu. Nie w przypadku kogoś takiego jak Dominika. Biblioteczna Zjawa wiedziała więcej niż przeciętny uczeń przechadzający się korytarzem.
— Tak. To dlatego wczoraj tak szybko się zmyliśmy – wyjaśniłem. Gwizdek dał znać o gotującej się wodzie, więc zalałem herbatę.
— Żałuj, rozdawali świąteczne ciasteczka. — Dziewczyna zdawała się zainteresowana wyglądem mieszkania, wierciła się, by dojrzeć każdy szczegół. Owszem, nie uważałem tego za specjalnie miłe, ale doskonale rozumiałem jej ciekawość. Gdybym znalazł się w swoim domu po raz pierwszy, też bym rozglądał się na lewo i prawy, by niczego nie przeoczyć. — Samorząd się postarał. Dawid nawet powiedział mi „wesołych świąt”, patrząc prosto w oczy!
— Naprawdę? — Podałem Dominice kubek oraz cukiernicę, sam zaś sięgnąłem po talerz i nóż, by pokroić przyniesiony sernik. 
— Noo. Nawet nie wiesz, jak mnie to zaskoczyło. Miał dyżur przy drzwiach, wychodzę, a on takie: „Wesołych świąt, Dominiko. Mam nadzieję, że w nowym roku również zaskoczysz nas swoją wiedzą na temat literatury”. — Dziewczyna idealnie parodiowała głos zastępcy przewodniczącego, a mina, którą przy tym zrobiła, była tak komiczna, że parsknąłem śmiechem. — Masakra. Zaczynam się bać o prywatność.
— Może wyhaczył cię w necie? — zaproponowałem, dosiadając się do niej.
— To Wielki Dawid, Książę jakich mało, ma czas przesiadywać w Internecie? — Znów sparodiowała przerażoną minę. Następnie sięgnęła po ciasto. — Wątpię. Pewnie nasłuchał się plotek. Wiesz, Samorząd ma uszy wszędzie. Gorzej z oczami.
— Nie, ich problem jest nieco inny. Oni widzą, ale udają, że są ślepi.
— Dokładnie!
Z Dominiką można dało się rozmawiać na każdy szkolny temat. Nie wykazywała się szczególną troską o dobór odpowiednich słów, gdy się wkręciła i czasami nie szło jej zrozumieć, lecz energia, którą wkładała w gesty i mimikę tworzyła całkiem miły w odbiorze komunikat, z którego można było się pośmiać. 
— Jakieś plany na święta? – zapytała.
— Siedzę w domu. Mam treningi. Wiesz, zbliża się mecz. — Wbiłem wzrok w blat stołu. 
— Nie no, nie gadaj, że ty też stresujesz się grą! — jęknęła, opuszczając ramiona. — Chodzą plotki o niebywałym stresie Karola. Kurka, to żeście się dobrali.
Zaśmiałem się przepraszająco, nie wiedząc, co powiedzieć. Matko, ależ informacje szybko rozchodzą się po ludziach. Nie przypuszczałem, że ktoś mógłby dowiedzieć się o chwili zawahania Karola. Chłopak szybko się ogarnął i wrócił do siebie. No i w trakcie meczu był niesamowity. 
— Nie stresuję się. Po prostu przytłacza mnie myśl, że wszyscy będą patrzeć na moje nieporadne podania. — Podrapałem się w tył głowy. 
— Nie przesadzaj. To tylko mecz. I wcale nie jesteś zły. Widziałam wasze treningi — przyznała się, bawiąc się kubkiem.
— Po coś się nimi zajęła? — Ściągnąłem brwi.
— Dziewczyny też interesują się sportem! — oburzyła się, krzyżując ręce na piersi. — Może nie mamy szkolnej drużyny koszykówki dla dziewcząt, ale mimo wszystko lubię oglądać mecze. To naprawdę fajna gra.
— Brutalna — rzuciłem.
— Nie przesadzaj. — Machnęła ręką.
I tak minęło mi sobotnie popołudnie. Oprowadziłem Dominikę po całym domu, a ona zachwycała się pod niebiosa, jakie mamy piękne meble, ile światła, jakie wielkie okna. Skomentowała nawet lustro w łazience! Nie wiedziałem, co dziewczyny widzą w wystroju wnętrz. Dla mnie był to tylko dekoracyjny, zbędny dodatek. 
Pokazałem jej zdjęcia. Stwierdziła, że powinni mnie zatrudnić jako fotografa już do końca szkoły, na co odpowiedziałem jej przewróceniem oczami. Niespecjalnie uśmiechało mi się bieganie wzdłuż boiska za każdym razem, kiedy szkoła zechce zorganizować zawody. Pośmialiśmy się ze skupionych min nauczycieli wychowania fizycznego, których uwieczniłem w czasie drapania się w brodę, wściekłego krzyku oraz maksymalnego wyciszenia. 
Dochodziła dziewiętnasta, kiedy Dominika zakładała buty. Uśmiechała się. Cieszyłem się, że spotkanie ją uszczęśliwiło.
— Lubię takiego ciebie — stwierdziła, odchodząc.
Przez chwilę stałem jak sparaliżowany i wpatrywałem się w drzwi. Czy naprawdę aż tak było widać zmianę? Przecież wcześniej, zanim poznałem Karola, również z nią rozmawiałem. Może nie tak otwarcie i bez uśmiechu, ale mimo wszystko rozmawiałem. Zastanawiałem, jak wielką metamorfozę przeszedłem, a na myśl, że to dopiero początek, ścisnęło mnie w gardle.
Witaj w nowym świecie, Rafał – pomyślałem.



*wirusówka - w moich stronach mówi się tak na choroby wywołane przez wirusy w powietrzu, które w jednym okresie czasu dopadają liczną grupę osób, np. grypa żołądkowa. 

W tym rozdziale jest więcej "nie sądziłem", "nie przypuszczałem" i innych takich więcej niż w reszcie moich historii przez rozdziałów 20. ;-; Jeju, Rafał, ale Cię to życie zawodzi. 
Przygotowałem też nietypowy trailer do opowiadania, który pojawi się w zakładce "Spis treści" oraz "O opowiadaniu" i "O blogu". Będzie jeszcze drugi, ale wciąż czekam na nagrania. 
Myślniki są już na swoich miejscach.