Theme by Kran

5 wrz 2015

Rozdział XXIV

Wyznanie Natalii


Kiedy mogłem zachowywać się swobodnie przy Dominice, trzymać Karola za rękę i przytulać się do niego, czułem się… dobrze. Bałem się co prawda przyznać mamie, że jestem gejem, ale cieszyłem się, iż Domi zna prawdę.
Gdy tylko przyszliśmy do mnie, mama czekała z założonymi rękami w kuchni, patrząc srogo. Z początku zastanawiałem się, o co może chodzić, lecz kiedy spojrzała na mnie swoimi ciepłymi oczami pełnymi niezadowolenia, zacząłem rozumieć, o co jest zła.
— Rafał, znowu wagarujesz — zaczęła, gdy tylko wszedłem do domu.
Dobra, od ponad trzech miesięcy nie opuszczałem lekcji, chociaż wcześniej zdarzało mi się to bardzo często. Mama się cieszyła, iż w końcu myślę o przyszłości. Tak naprawdę wcale tak nie było, po prostu gdy Karol przebywał w szkole, miałem powód, by siedzieć na nudnych lekcjach – spotykanie go na korytarzu i krótkie pogawędki dawały motywację. Przez ostatni miesiąc jakoś udawało mi się przetrwać każde zajęcia, gdyż po nich spotykałem się z Dominiką czy Little Monsters. Ale dzisiaj musiałem zrezygnować z zajęć! Przecież Karol wrócił!
— Mamo, to tylko jeden raz… — zacząłem, drapiąc się w tył głowy.
— Cieszę się, że stałej się ciepły, że przechodzą ci te piekielne objawy obojętności, jednak się martwię. Wiesz, jak łatwo w tym świecie o wypadek, prawda? Nauczyciel zadzwonił, że widziano cię w szkole, że porwałeś Dominikę i razem wyszliście. No naprawdę, namawiać koleżankę do takich rzeczy…
— On mnie do niczego nie namawiał, proszę pani. — Rudowłosa wychyliła głowę zza ściany, uśmiechając się w stronę mojej rodzicielki. — Dobry wieczór.
— Och, nie sądziłam, że przyprowadziłeś gościa.
— Gości — poprawił ją Karol, wchodząc i stając obok mnie. — Przepraszam, to moja wina, że Rafał opuścił dzisiaj lekcje. Za bardzo ucieszył się na myśl, że wróciłem ze szpitala.
Na twarzy mamy pojawił się wyraz zrozumienia i ciężko westchnęła, chyba nie mogąc znaleźć argumentów na dalsze wykłócanie się o swoją rację.
— No dobra. — Pokręciła głową. — Tylko nie siedźcie zbyt długo, jutro też macie szkołę. Zawołam was na kolację, a teraz zejdźcie mi z oczu. — Wygoniła nas z kuchni gestem dłoni.
W salonie, przez który musieliśmy przejść, aby dostać się na górę, w swoim szaro-różowym dresie siedziała Konstancja. Związała swoje niebieskie włosy w luźny kok i kilka kosmyków wysunęło się z nieschludnego uczesania. I na kanapie, i na stole leżało mnóstwo książek, zeszytów i skoroszytów, zarówno tych z notatkami, jak i tych zawierających sprawy samorządu. Sama dziewczyna podciągnęła prawe kolano pod brodę i, gryząc długopis, przyglądała się jakiemuś kolorowemu wykresowi. Postanowiłem jej nie przeszkadzać, biorąc pod uwagę fakt, że mogła wpaść w stan agresji i znów próbować mnie uderzyć. Od dawna w końcu tego nie zrobiła.
Przeszliśmy na paluszkach, wstrzymując oddechy, ale Kontie i tak nas zobaczyła, po czym przewróciła oczami, wracając do nauki do zbliżających się matur. Jakże się cieszyłem, że czeka mnie to dopiero w przyszłym roku!
Obejrzeliśmy jakąś komedię romantyczną, w której pracownicy hotelu starali się swatać obcych sobie ludzi, ponieważ stawiali na rodzinę. Był nawet zabawny, kilka razy parsknąłem śmiechem. Około dziewiątej mama zawołała nas na kolację i razem, całą piątką, usiedliśmy do stołu, by zajadać się kolejnym eksperymentem pani Zawadzkiej – kucharki idealnej. Tym razem był to kurczak w dziwnej panierce oraz ziemniaki w śmietanie z koperkiem, które przesoliła, jednak dało się je zjeść, a całość smakowała naprawdę dobrze.
Przed dziesiątą pożegnałem się z Dominiką i Karolem, każąc ciemnowłosemu odprowadzić Biblioteczną Zjawę aż pod same drzwi. Pocałowaliśmy się na do widzenia, czemu rudzielec przyglądał się z zaskakującą intensywnością, zapewne po raz pierwszy widząc na żywo całujących się chłopców, a potem pomachałem im na odchodne.
— Nie powiesz mamie, prawda? — zapytała Kontie, pojawiając się nagle znikąd. Poczułem jej obecność tuż po zamknięciu drzwi. Odwróciłem się twarzą do siostry i oparłem plecami o drzwi. Patrzyła chłodno, ściągając usta. — Brak ci odwagi? Czego się boisz?
Przełknąłem ślinę. Patrzyła tak jak zawsze wtedy, gdy wpadała w furię. Wiedziałem, że jeśli tym razem mnie uderzy, to zaboli. Czułem już zbyt dużo, by móc ignorować ból.
— Powiem jej w swoim czasie — odparłem rzeczowo. — Sam muszę się oswoić z tą myślą. To nie jest takie proste, jak ci się wydaje.
— Och, straszne. — Przewróciła oczami. — Bądź mężczyzną! Poza tym mógłbyś w końcu wziąć się w garść. Jesteście już razem jakieś trzy miesiące, nie?
— Miesiąc go nie było, więc licz dwa… — Machnęła ręką. — Jakoś od początku stycznia.
— I jak? Spałeś z nim?
Rozmowy o seksie, nieważne z kim przeprowadzane, zaczęły wywoływać u mnie w pewnym momencie zawstydzenie, tym bardziej poczułem się dziwnie, kiedy zapytała o to Konstancja. Od razu wyczuła sytuację.
— Jacie, ile można czekać. Nie martw się — poklepała mnie po plecach — Karol zawsze wie, co robi.
Czy ona mi właśnie oświadczyła, że kochała się z Karolem niejednokrotnie? Patrzyłem na nią zszokowany. Z jej oczu znikł chłód, odwróciła się i znów wróciła do swoich monotonnych zajęć. A ja tak stałem głupi pod tymi drzwiami, mimo wszystko czując na plecach powiew niekoniecznie ciepłego, kwietniowego wiatru.
Liczyłem sobie osiemnaście lat, a moje doświadczenie w sprawach miłości i związków wynosiło zero. I to nie z powodu mojej nieatrakcyjności, bo wcale nie byłem aż tak brzydki i niejednokrotnie ktoś mi uświadamiał (zwykle Kontie), że jakaś dziewczyna patrzy na mnie pożądliwym wzrokiem. Jednak przed poznaniem Karola nie czułem… Nic, jak więc mogłem zwracać na te dziewczyny jakąkolwiek uwagę?
Spojrzałem na sufit, zastanawiając się, co mnie jeszcze czeka w życiu. Zastanawiając się, ile tak naprawdę przeżyję lat, ile spędzę ich w towarzystwie Karola, ile wśród innych ludzi. Czy wszystko będzie tak, jak powiedział Karol, czy jego eksperyment ze zmianą czasu rzeczywiście się powiedzie? I przede wszystkim czy chłopak mówił prawdę?
Być może to tylko głupi żart, zakład, który musiał wykonać, by zgarnąć kasę. Jednak chciałem mu wierzyć i postanowiłem to zrobić bez względu na to, czy wyjdę na głupka czy nie. Do jego czasów i tak w razie czego pozostał aż wiek. To sto lat!
 Wziąłem prysznic i zasnąłem jeszcze zanim zdążyłem pomyśleć o tym, że jednak jestem szczęściarzem.

***

Zawsze zazdrościłem dzieciakom z dużych miast, że ich godziny szkolne rozłożone są zupełnie inaczej niż te nasze i czasami lekcje zaczynają o dziesiątej. U nas każda klasa codziennie przychodziła na ósmą i po korytarzach snuło się prawie tysiąc osób, ponad dwieście z każdego z czterech roczników.
Nietrudno było zgubić się w budynku ZSE. Korytarze, korytarzyki, mnóstwo klas, których numery zaczynały się od stu pięćdziesięciu i ciągnęły aż do dwustu dwudziestu sześciu. Niektóre z nich oczywiście pozostawały nieczynne, zamiast dwieście osiemnaście mieliśmy dwieście trzydzieści osiem, a i każda toaleta nosiła swoją liczbę. Jednak lubiłem swoją międzyrzecką szkołę. Ludzie i atmosfera – wszystko dało się przetrzymać. Nie wiedziałem, jak to w sumie odbywało się w licealnej części, która była oddzielona od naszej, czyli technikum, asfaltowym boiskiem, jednak Kontie nie narzekała. Poza tym wszystkie imprezy i samorząd mieliśmy w z nimi wspólny i nigdy nie natrafiłem na zadzierające noski panienki. Albo po prostu nie zwróciłem na to uwagi.
Zmieniliśmy z Karolem buty, bo przecież pani woźna inaczej zabiłaby nas wzrokiem, po czym spokojnie wyszliśmy na dziedziniec i usiedliśmy na ławeczce, by powdychać wciąż chłodne, wiosenne powietrze. Kilkoro uczniów przywitało się z szatynem, który poprzybijał z każdym piątki, do mnie rzucili „cześć” i weszli do środka, chowając się przed zimnem.
Naprawdę lubiłem swoją szkołę. Już nie mogłem się doczekać, aż po korytarzach zaczną przechadzać się zagubieni gimnazjaliści. Niektórzy przyjeżdżali tu nawet sto kilometrów, aby wyrwać się w końcu ze swoich okolic. Zwykle mieszkali w internacie, dzięki czemu lepiej mogli poznać miasto, a nie wracać do domu przed dziesiątą wieczorem i wyjeżdżać o piątej trzydzieści rano. Zwykle ów uczniowie rozglądali się dookoła z przestraszonymi minami.
Dzień otwarty, który odbył się pierwszego dnia kalendarzowej wiosny, zwiastował całkiem liczny nowy rocznik we wrześniu i tylko czekałem, aż zacznie się wołanie kici-kici przez cały miesiąc.
Rozeszliśmy się z Karolem w momencie, gdy zadzwonił dzwonek obwieszczający pierwszą lekcję. On pobiegł na matematykę, ja na sprawdzian z polskiego. Kolejna głupia lektura, którą nie do końca zrozumiałem.
Dzień mijał jak zwykle aż do długiej przerwy, kiedy to spotkałem się z dziewczynami z Little Monsters. Oczywiście przybiliśmy „żółwiki”, a dziewczyny ciepło przywitały Karola i stwierdziły, że muszą napisać piosenkę o chłopcu, który znika i wraca z jeszcze piękniejszym uśmiechem. Pomysł całkiem dobry.
Wszystko zaczęło się, gdy niespodziewanie do klasy wparowała Konstancja, jak zwykle ubrana wśród obcych sobie ludzi nienagannie – w czarnych spodniach, białej koszuli i marynarce, a buty na niewielkim obcasie dodawały jej powagi i sztywności.
Natalia skrzywiła się na widok niebieskowłosej, ale Gabrysia i Eliza pozostały neutralne, przywitały się krótkim „hej”.
— Czego znowu chcesz? — rzuciła Tusia, obrzucając moją siostrę nieprzyjemnym spojrzeniem.
Konstancja położyła przed nią podanie z prośbą o dofinansowanie do zakupu materiałów na nowe stroje, które zgłosiły jakiś tydzień wcześniej, nawet wtedy z nimi poszedłem do pokoju samorządu, by trochę złagodzić spór między gitarzystką a Kontie.
— Odrzucone — oświadczyła bez wahania przewodnicząca. — Szkoła ma zbyt wiele wydatków, nie może dać wam pieniędzy na nowe ciuszki.
— Jasne! Ale na nowe stroje dla drużyn sportowych to kasa się znalazła! — fuknęła ciemnowłosa.
— Daj spokój i przyjmij odmowę bez scen, proszę.
Natalia trzymała się na granicy spokoju a wybuchu i zastanawiałem się, ile jeszcze wytrzyma, bo Kontie wcale nie wyglądała na taką, co to chce opuścić klasę jak najszybciej.
— Nie! Odrzuciłaś ten wniosek tylko przez wzgląd na mnie, a nie na brak hajsu!
— Skąd ci to przyszło do głowy? — Dziewczyna uniosła brew. — Niby dlaczego miałabym to zrobić?
— Bo ci przeszkadza, że cię kocham, do cholery! I dlatego się na nas wyżywasz!
Zapadła cisza. Konstancja stała chwilę z rozwartymi ustami i wyglądała, jakby miała coś powiedzieć, aż w końcu je zamknęła. Eliza i Gabrysia nie wydawały się zdziwione i po prostu dalej zajmowały się swoimi sprawami. Ja zaś spoglądałem to na Natalię, to na swoją siostrę. Przecież Tuśka zawsze gryzła się z niebieskowłosą! Jakim cudem mogła czuć do niej coś więcej? Coś, co nie jest nienawiścią! Nie mogłem w to uwierzyć. Wydawało się to bardziej nieprawdopodobne niż opowieść Karola o przyszłości, jaka czekałaby mnie, gdyby się nie pojawił.
— Ciągle tylko patrzysz na nas jak na najgorsze robaki w tej szkole. Nie ma innego powodu, dla którego miałabyś się tak wobec nas zachowywać. Ale ja nie chcę, by dziewczyny płaciły za moje uczucia, dobra? Po prostu nie zwracaj na mnie uwagi. — Z ust kogoś innego zabrzmiałoby to pewnie bardzo żałośnie, ale Natalia powiedziała to naprawdę szczerze i z mocą w głosie. Wcale się nad sobą nie użalała.
— Ja… Nie wiedziałam. — Konstancja wyglądała na zmieszaną. Zamrugała i wybiegła z pomieszczenia, nawet nie zamykając spokojnie drzwi, jak to miała w zwyczaju, tym razem po prostu nimi trzasnęła.
No to się porobiło.
Wtedy też zadzwonił dzwonek, który obwieścił, że skończyła się obiadowa przerwa i powinniśmy pobiec pod klasy, żeby się nie spóźnić. Spojrzeliśmy z Karolem na dziewczyny, ale Natalia tylko machnęła ręką, drugą podpierając czoło.
Chciałem jej jakoś pomóc, ale kolejne wagary, do tego namawianie do nich pierwszoklasistkę, pewnie skończyłyby się telefonem do mamy i koniec końców jakimś szlabanem. Nie mogłem mieć szlabanu, nie teraz, gdy wrócił Karol. Dlatego po prostu powoli wyszliśmy z klasy, wcześniej klepiąc ją po plecach.
— Nieźle —szepnąłem, gdy już zostałem już sam.

***

Natalia usiadła na ławce w parku i wpatrywała się w zachmurzone niebo. Znów miało padać, znów miała zmoknąć i się przeziębić. Ale jej to nie przeszkadzało. Całe wrażenie na temat Konstancji po prostu prysło, rozbiło się na tysiące małych kawałeczków. Ona naprawdę myślała, że przewodnicząca uwzięła się na zespół przez nieodwzajemnioną, trochę okropną miłość. Ale Konstancja stwierdziła, że nic o tym nie wiedziała.
Zrobiła z siebie idiotkę. Ale nie mogła już dłużej trzymać tego w sobie, musiała uwolnić tę zjadającą ją myśl. Ale co się stało, to się nie odstanie, pomyślała.
Powoli podniosła się z ławki i naciągnęła rękawy bluzy. Powolnym, dość leniwym krokiem skierowała się w stronę internatu.
Przecież nie mogła siedzieć i się nad sobą użalać. Głowa do góry i do przodu, wszystko można przetrwać, jakby to powiedziała Eliza.

***

— To co dzisiaj robimy? — zapytał Karol, gdy po skończonym treningu przyszedłem do jego pokoju. Damian zasnął ze słuchawkami na uszach i zeszytem od matematyki na twarzy.
— A na co masz ochotę?
— Na długi i słodki pocałunek.
— Bierz, co chcesz. Jestem cały twój. — Wyciągnąłem ręce, a chłopak zbliżył się i powoli musnął moje usta, by następnie przygryźć mi dolną wargę. Trochę zabolało. — Bardzo się stęskniłeś przez ten miesiąc?
— Nawet nie wiesz jak… — Poczułem jego dłoń we włosach, powoli przeczesywał je palcami. — Chyba powinieneś je przyciąć, są już trochę za długie.
— Nie marudź, mi się takie podobają.
— Zacznę pleść z nich warkoczyki.
Spojrzeliśmy sobie w oczy, uśmiechając delikatnie.
Wciąż nie mogłem wyrzucić z głowy myśli o tym, że Natalia zakochała się w Konstancji, ale przecież nic bym z tym nie zrobił. Dlatego wolałem zostawić to bez rozmowy z siostrą. Przecież nie grzeszyła głupotą, byłem przekonany, że poradzi sobie zarówno z – jak mniemałem – uczuciem, którego nie potrafiła odwzajemnić, jak i całą sprawą z zespołem. Kontie to równa kobietka, tylko że z problemem agresji względem swojego braciszka.
— Martwisz się czymś? — mruknął szatyn, kiedy wyszliśmy na spacer, co by nie przeszkadzać Damianowi w jakże ciężkich chwilach nauki.
— Natalią. Nie wiem, czy dobrze to przyjęła — przyznałem.
— Widziałem ją, jak szła do pokoju. Machnęła mi głową, akurat szedłem do łazienki. Nie wyglądała na aż tak przybitą, jak sądzisz. Da sobie radę, jest silna.
— Mam nadzieję.
— No, już, bo zrobię się zazdrosny — powiedział, splątując nasze palce.
— Jesteś z chłopakiem i grozisz mi, że zrobisz się zazdrosny o lesbijkę? To brzmi jak najgorszy pomysł wszechczasów na romansidło dla nastolatek pokroju zainteresować Kontie — zaśmiałem się, kręcąc głową.
— Masz rację, coś w tym jest — przyznał. — Dobra, wiem, że nie mam o co być zazdrosnym. Po prostu twoja szybka zmiana… Czasem przed snem przypominam sobie twoją niechęć w pierwszych dniach naszej znajomości. A przez ostatni miesiąc widywałem starszą o sto lat wersję ciebie, starając się powstrzymać przed podejściem i daniem ci buziaka w policzek! — Uniósł głowę ku niebu.
— Biedactwo. Ale teraz tu jestem. I już nie musisz się powstrzymywać. Ja też jestem zdziwiony swoją zmianą, trochę się nawet tego boję. Jest jeszcze wiele uczuć, które muszę poznać, które muszę spróbować. Ale myślę, że powoli, powolutku stanę się godny miana człowieka, nie tylko genetycznego eksperymentu.
— Też tak sądzę.
— I że w końcu odpowiem ci „dzień dobry”.



Wowowow, ale się dzieje! Jak myślicie, Tuśka da sobie radę? I czy zrobić oddzielną podstronę w bohaterach o Little Monsters oraz Szymku i Tomku? Czy jedną zatytułowaną "bohaterowie drugoplanowi, gdzie przeniosłabym mamę bliźniaków? Wiecie, że chodzę do szkoły, w której uczy się Rafał? xD I nawet mam w internacie jednego Rafała, na trzecim roku właśnie, aczkolwiek jest informatykiem. :c Jak wam minął pierwszy tydzień szkoły?