Konfrontacja
Różne rzeczy różnie się zaczynają i
różnie się kończą, mimo to wszystko jakoś musi dojść do końca. Gorzej, jeśli
zatrzyma się w połowie i niczym nie da się tego popchnąć dalej, wtedy człowiek
ma przesrane.
A najgorzej jest wtedy, gdy coś staje ci
na drodze, staje się przeszkodą i musisz naprawdę włożyć wiele wysiłku, aby ją
ominąć. Sam nie wiedziałem, kiedy moja miesięczna znajomość z Szymonem stała
się ów wyrwą w ziemi, przez którą nie potrafiłem ruszyć dalej.
Ucieszyłem się na samą myśl o zawodach,
które miały odbyć się u nas. Miejsce zmieniało się co roku, a więc wielkim
wyróżnieniem stało się usytuowanie tego wydarzenia właśnie tutaj, w naszej
skromnej szkole. No, dobra, może nie w szkole, bo na boisku, ale no, zawsze
coś. I to wcale nie tak, że nie ucieszyłem się na samą myśl o tym, że znów będę
mógł zagrać. Przeraziłem się tym, że Katolik również został zaproszony. I tym,
że były to zawody w koszykówkę, a co za tym idzie, prawdopodobieństwo spotkania
ciemnowłosego wynosiło całe sto procent.
Nie wiedziałem, co miałbym powiedzieć
Karolowi. Jasne, nie zdradziłem go, nie zakochałem się w Szymku, ale z drugiej
strony spędzałem z nim naprawdę dużo czasu. Może i znaliśmy się ledwie miesiąc,
ale rozmawiało nam się naprawdę dobrze. Króliczek i kangur.
I to wcale nie tak, że na początku
pomyślałem, że powinienem udawać, że go nie rozpoznaję. Byłoby to jednak bardzo
niegrzeczne, a wychowano mnie inaczej. Cóż z tego, iż wszelkie wysiłki mamy
zwykle spływały po mnie jak po maśle, nie zostawiając śladów? Przynajmniej do
czasu, aż nie zacząłem czuć.
Postanowiłem się pierwszy po prostu nie
odzywać, dopóki nie usłyszę cześć. Bo wiedziałem, że Karol będzie zazdrosny.
Odczytywałem jego uczucia nawet wtedy, gdy siedzieliśmy z Domi i patrzył na nią
chwilami tak, jakby miał biedną dziewczynkę zadusić.
Jednak już na wieczór przed wielkim dniem
przyszedł SMS od Szymka:
No cześć, Króliczku! Mam nadzieję, że jutro zagramy
przeciwko sobie. Chcę zobaczyć twoje nieporadne rzuty xddd
Odpisałem mu machinalnie i bardzo szybko,
nawet się nad tym dłużej nie zastanawiając.
Jeszcze
zobaczymy, Kangurze. ._. Wygramy.
Możesz pomarzyć <3
Sam
sobie możesz marzyć <3 Ja mierzę w rzeczywistość.
Potem nie odpisał nic, zapewne
zastanawiając się, co miałem na myśli. Bo choć chłopak naprawdę miał zadatki na
filozofa, to jednak słabo szło mu rozszyfrowywanie moich esemesów. I metafor
innych też, ale mimo to nie narzekał. Po prostu nie potrafił objąć swoim
umysłem całego świata i to wszystko.
Chyba.
Spać? Spałem. Całe cztery godziny i mniej
więcej osiem minut, ponieważ jakieś wredne ptaszysko usiadło na parapecie i
stukało w szybę od czwartej piętnaście. Potem już nie potrafiłem zmrużyć oczu i
czekałem na wschód słońca, który – według Internetu – miał nadejść niedługo.
Nie doczekałem się go, ponieważ całe niebo pokryły burzowe chmury.
Dlaczego wiosną pada niemal tak często
jak jesienią?
Ześlizgnąłem się z łóżka przed piątą i
zbiegłem na dół, do kuchni, by zrobić sobie coś do jedzenia. Wyszedł żółty ser,
więc musiałem się zadowolić kanapką z szynką i ketchupem. Lubiłem warzywa, ale
pomidor z chlebem niespecjalnie współgrali w moim żołądku. Byli po przeciwnych
stronach barykady. W różnych drużynach. A nie pragnąłem dnia meczu spędzić w
toalecie.
Tak, żołądkowe wybryki Rafała
Zawadzkiego: tom pierwszy.
Mama pojawiła się jakieś dwadzieścia
minut później, w szlafroku i poczochranych włosach.
Ona zawsze wyglądała na zapracowaną, ale
szczęśliwą. Nigdy się nie skarżyła, nigdy nie jęczała, że coś było ciężkie.
Kiedy już się czegoś podjęła, zaciskała zęby i szła przed siebie. I chyba
właśnie dlatego postanowiła wychować nieudany eksperyment genetyczny. A nie,
przepraszam, dwa. Ileż ona się przez nas nacierpiała!
Razem z Kontie byliśmy kochającym się
rodzeństwem, ale naprawdę często trzeba było nas rozdzielać. Albo opatrywać
moje rany. Albo upewniać sąsiadów, że nie jestem obłąkany i że wcale nie
potrzebuje terapii (cały czas nadzorował mnie psycholog). A mama spokojnie
przyjmowała wszystko na klatę i tylko uśmiechała się, twierdząc, iż przypominam
każde inne dziecko.
— Nie możesz spać? — zapytała, łapiąc za
czajnik.
— Wrona postanowiła grać Beethovena na
moim oknie — wyjaśniłem, uśmiechając się znad chyba czwartej kanapki.
— Och, a miała choć odrobinę talentu?
— Zależy o jaki talent pytasz. Bo
fortepianu to bym jej nie dał.
Wstawiła wodę na gaz i wyciągnęła dwa
kubki, wiedząc, że skoro już oboje nie śpimy, to możemy napić się kawy i
porozmawiać o rzeczach mało ważnych. Usiadła na krześle i oparła łokcie o blat
stołu.
— Co mówił lekarz na poprzedniej wizycie?
Odkąd ukończyliśmy z Kontie osiemnaście
lat, lekarze nie mieli prawa opowiadać mamie szczegółów spotkań, a co za tym
idzie, o wszystkim dowiadywała się od nas. Wcześniej jakoś nie miałem okazji z
nią porozmawiać. Mijaliśmy się, a jak już któreś napotykało to drugie na swej
drodze, rozmawiało raczej o przyjemniejszych rzeczach niż wizyta w szpitalu.
— Nie powiedział nic, o czym bym nie
wiedział. Zrobił podstawowe badania, zadał kilka dziwnych pytań, denerwowały
mnie zwłaszcza te, czy znalazłem już sobie partnerkę, bo pełnoletni chłopcy
powinni już zaczynać współżyć, na co oczywiście powiedziałem kilka brzydkich,
acz nieprzypadkowych słów.
— Ale mógłbyś sobie znaleźć dziewczynę… —
Mama uśmiechnęła się nieco rozmarzona. Przewróciłem oczami.
„Mamo, mam chłopaka” nie chciało przejść
mi przez gardło. Nawet samo „jestem gejem” nie wchodziło w grę. Bałem się, że
spojrzy na mnie jak na dziwaka i zostawi. I choć znałem swoją mamę na tyle
dobrze, by wiedzieć, iż tak nie postąpi, coś wewnątrz mnie kazało trzymać zęby
na kłódkę. Przynajmniej przez jakiś czas.
— Jeszcze przyjdzie czas na wnuki —
oświadczyłem wymijająco.
— Nie mówię, że od razu miałabym zostawać
babcią! Nie chcę, żebyś niszczył życie jakiejś młodej dziewczynie; co to, to
nie. Ale zakochiwanie się jest dobre. Uczy nas, co to znaczy troszczyć się o
kogoś. Zauroczenia są w porządku, nawet jeśli związki się po jakimś czasie
kończą, a w sercu pozostaje taka dziwna pustka, którą bardzo trudno czymś
wypełnić. Człowiek czuje się, jakby czegoś mu brakowało. Wtedy właśnie kolejny,
niby szary ktoś przychodzi z odsieczą i zakochujesz się na nowo. I znów uczysz
się, co to znaczy kochać.
Mama wyglądała na szczerą, kiedy to
mówiła. Patrzyła na mnie delikatnym, rodzicielskim wzrokiem, tak jak patrzy się
na dziecko, któremu tłumaczy się, czym jest dobro, a czym zło. Jej ciepłe,
brązowe oczy – tak bardzo niepodobne do tych naszych, zimnych, obojętnych,
szarych – wyrażały więcej niż tysiąc słów z ust najlepszego lekarza na Ziemi.
Ona nie wymagała, raczej radziła, by się nie zrażać, kiedy coś nie wyjdzie.
Starała się uświadomić mi, że życie składa się i z wzlotów, i z upadków i że
wszystko trzeba przetrwać, a nie poddawać się, bo coś nie wyszło.
— Mamo, ja…
Już chciałem się przyznać, już prawie,
tak mało brakowało, a miałbym to za sobą. Ale wtedy zadzwonił mój telefon i w
geście ucieczki podniosłem go i przesunąłem palcem, by odebrać.
— Cześć, Króliczku.
Szymek. Jak ja dawno nie słyszałem jego
głosu. Był przyjemny. Taki ciepły, z lekką chrypką. I przepełniała go radość,
choć wiedziałem, że twarz chłopaka najpewniej pozostawała beznamiętna.
— Obudziłem cię?
— Nie, nie spałem. Stało się coś?
— Chciałem cię usłyszeć, jeszcze zanim
wejdziemy na parkiet. Wiesz, tak po przyjacielsku.
— Dzięki za troskę, Kangurze, ale nie
musisz się bać, że przez waszą przegraną rozerwie się nasza więź.
— Tak, tak, już to widzę. Będziesz
płakał, bo nie trafisz do kosza.
— Szymek, ja nie płaczę. Tak z zasady, z
reguły. Ze względu na zmodyfikowany kod genetyczny.
— A ty znowu o tym… — westchnął.
Wyobraziłem sobie, jak kręci głową. — Nie obchodzi mnie, że jesteś jakimś
głupim eksperymentem, Rafał — fuknął.
— Ale mnie tak — odparłem, drapiąc się po
brodzie. Stwierdziłem, że chyba będę musiał się ogolić. Najdziwniejsze było to,
że tylko włosy na głowie miałem niebieskie. Dlatego niekoniecznie mogłem sobie
pozwolić na wąsa, ponieważ nie współgrał kolorystycznie. — Także nie martw się,
jedynym, który wyleje łzy, będziesz ty. — Cmoknąłem do słuchawki. — Do zobaczenia.
— No, do zobaczenia.
— Identyfikator poproszę — oświadczyła
pani Marzena, szatniarka, torując schody.
Spojrzeliśmy po sobie z Dominiką, nie do
końca widząc, co mamy zrobić.
Identyfikator, czyli kolorową plakietkę z
nazwą szkoły, imieniem i nazwiskiem, zdjęciem oraz profilem musiał mieć każdy.
I dostawało się go raz, w pierwszej klasie. Przez wrzesień jeszcze się go
nosiło, bo sorzy sprawdzali, czy aby na pewno stosujemy się do zasad. Potem i
im nudziła się ta zabawa w policjantów i złoczyńców, po prostu prowadzili
lekcje.
Zdarzały się jednak takie chwile jak ta,
kiedy komuś nad głową zaświeciła się żarówka, przypominając iż coś takiego jak
ów identyfikator istnieje. Gdy zabrakło tej przeklętej plakietki, w ruch
wchodziły pieniądze. I to grube, bo aż całe pięć złotych z kieszeni biednego,
dojeżdżającego ucznia mającego po drodze biedronkę i półki pełne jedzenia.
— Przecież mnie pani zna! — wyjęczała
Biblioteczna Zjawa, patrząc błagalnie na jasnowłosą kobietę przy kości. —
Widujemy się niemal każdego wieczora i opowiadam pani o nowościach w
bibliotece!
Pani szatniarka pokręciła głową.
— Śpieszę się na trening. Muszę walczyć o
dobre miano naszej szkoły! Musi mi pani dzisiaj odpuścić.
Marzenka przewróciła oczami, ale
przepuściła nas, torując drogę kolejnym dzieciakom, a dokładniej pierwszakom na
informatyce.
— Do zobaczenia później! — krzyknąłem do
Domi i rozeszliśmy się w swoje strony. Ona na polski, ja na trening.
Po drodze minąłem dziewczynę w koronie,
zapewne jedną z członkiń koła teatralnego. I oni mieli teraz urwanie głowy,
zwłaszcza że po spektaklu dla gimnazjalistów postanowili spontanicznie wystawić
coś jeszcze. Zgadywałem, że kolejny dramat przerobiony na współczesną wersję.
Odkąd pojawiła się pierwszoklasistka pisząca scenariusze, za każdym razem
tworzyli coś nowego, patrzyli na postacie i wydarzenia od innej strony, co
pozwalało im zyskać większą liczbę chętnych.
— Cześć, karzełku — przywitał się Adam.
Przybiliśmy sobie piątki.
— To, że jestem niższy, nie daje ci prawa
nazywania mnie karzełkiem — wygłosiłem chyba po raz setny, wyciągając z plecaka
strój. — Z kim gramy na samym początku?
— Ogólnie gramy jako drudzy, z
Katolikiem.
Zachłysnąłem się powietrzem.
— Jesteś tego pewien?
— Ta, pytałem trenera — powiedział swoim
znudzonym głosem.
— Mhm — mruknąłem chyba za cicho, bo
machnął lekceważąco ręką, po czym opuścił szatnię. Jeszcze przez drzwi
słyszałem, jak wita się z pierwszorocznymi dziewczętami. Przewróciłem oczami.
— Będzie dobrze, nie martw się. —
Mateusz, widząc moją nietęgą minę, poklepał mnie jak ojciec po plecach. — Tylko
się nie załamuj. Przecież nie pierwszy raz z nimi gramy. Tylko uważaj na tego z
grzywką, wydaje się jakiś dziwny.
Bo
jest dziwny, pomyślałem i powstrzymałem się, by nie rzucić tego na głos.
Przebierałem się z dziwnym przeczuciem,
że gdy tylko wyjdę z bezpiecznego pomieszczenia będącego mieszanką męskich
zapachów, trzaśnie we mnie piorun.
I wcale się tak bardzo nie myliłem.
Wystarczyło, że wyściubiłem nos z szatni,
usłyszałem podwójne, radosne nawoływanie.
— Rafał!
Głos Karola idealnie komponował się z
głosem Szymona, ale to w kierunku koszykarza skierowałem swój wzrok.
Przedzierał się przez tłum pierwszaków, a grzywka majtała mu się na prawo i lewo.
Dobiegli z Karolem równocześnie.
Spojrzeli po sobie od góry do dołu, potem rzucili spojrzenie w moją stronę.
— Także…
— Kto to? Już cię gdzieś widziałem
—oznajmił Szymek, najpierw mówiąc do mnie, potem do Karola.
— Karol, ch… — Sprzedałem mu uderzenie z
łokcia w bok. — Przyjaciel Rafała.
— Szymon, poznaliśmy się na zawodach.
Uścisnęli sobie dłonie. Zdawało się, że o
sekundę za długo niż ustawa przewiduje. Speszyłem się nieco i cofnąłem pod
ścianę, lecz nie pozwolono mi pozostać w takiej pozycji. W oddali dostrzegłem
Adama, który wymachiwał swoją długą ręką, pokrzykując coś niewyraźnie. Wyrwałem
się z potrzasku, jakim było towarzystwo Karola i Szybka jednocześnie i z
zapałem pognałem w jego stronę. Potem pociągnąłem go na salę i czym prędzej
złapałem piłkę i rozpocząłem powolne wrzucanie jej. Wpadała za każdym razem,
ale nie potrafiłem się skupić na reszcie zawodników, przez co często wpadałem
na drugi skład.
— Stało się coś? — zapytał trener. Musiał
powtórzyć trzy razy, nim w końcu go usłyszałem.
— Nie, nie, wszystko w porządku. —
Pokręciłem głową.
Ale już się nie skupiłem. A kiedy
rozpoczął się pierwszy mecz, całkiem zapadłem się we własnych myślach.
Przez chwilę Szymek wyglądał tak…
Radośnie. Jakby naprawdę cieszył go mój widok. A przecież za każdym razem, gdy
pisaliśmy, wydawał się niezadowolony. Ten uśmiech. I ukryte za grzywką oko. To
dodawało mu uroku. Gdyby porównać Karola i Szymona, to ten drugi zdecydowanie
wygrywał.
Patrzyłem, jak piłka śmiga z rąk do rąk.
~~||~~
— Co cię z nim tak naprawdę łączy, co,
Karol? — Szymon zmrużył oczy, także to, na które nie widział i z nienawiścią
łypał jednym ślepiem na kasztanowowłosego. Karol zaś nonszalancko oparł się o
ścianę i skupiał wzrok na tłumiących się przy wejściu do hali pierwszakach.
— A co, zazdrosny? — rzucił, uśmiechając
się wrednie. — I tak go nie dostaniesz.
— Nie było cię miesiąc. Skąd aż taka
pewność, że wszystko jest tak jak dawniej? — Licealista oblizał usta.
— Rafał mnie kocha.
— Wiesz, że uczucia są zmienne?
— Ufam mu.
— Ja też sobie ufałem, dopóki nie
spotkałem jego.
— A co takiego zrobił?
— Złapał mnie jak kłusownik dzikiego
króliczka.
Tym oto rozdziałem, na który musieliście czekać x czasu, kończymy część drugą, czyli "wzloty i upadki dojrzałej przyjaźni". Została mi do napisania tylko część ostatnia. .w. Miejmy nadzieję, że skończę przed końcem roku. Szkoła średnia to jednak nie przelewki.
Jak wam się podobało? Chociaż trochę?
O po tak długim czasie musiałam rozkminiać co z kim i dlaczego ale spoko
OdpowiedzUsuńHoho, nie do konca mi się podoba, ze Rafał mysli, ze Szymon wygrywa. Nawet jesli chodzi o wygląd. Nie podoba mi się to. Czuje, ze w drugiej czesci bedzie niezłe jaja. Skoro tak wlasciwie to poszły miedzy Szymkiem a Karolem krotkie, lecz jakże ostre i treściwie słowa... Bedzie się działo. No i ciekawe, co dalej będzie z eksperymentem :D nie moge się doczekać cd, zycźe duzo weny i zapraszam na zapiski-condawiramurs :)
OdpowiedzUsuńNie do końca wiem co napisać...
OdpowiedzUsuńWięc pochwalę i powiem, że czekam na więcej.
Życzę weny i czasu, który jest produktem deficytowym.
Caro
Zajebiste ♥♥♥ kocham Rafała i Karola stęskniłam się za nimi
OdpowiedzUsuńCzekam na nastepny!
Super życze weny! :D
OdpowiedzUsuńHej.
OdpowiedzUsuńTak rzadko dodajesz nowy rozdział, że czasami zapominam, co było wcześniej i później nie do końca wszystko ogarniam. Trudno, rozumiem brak czasu i ogólny zapierdziel w szkole.
Rafał ze swoim podejściem jest trochę dziwny. To znaczy, od czasu, kiedy przestał być taki bezuczuciowy, coraz mniej go rozumiem. Bo z jednej strony chyba Karola kocha albo przynajmniej jest nim zauroczony, a z drugiej tak trochę sam nie wie czego chce. W sumie, nie ma co roztrząsać sprawy, Szymek i Rafał mogą być po prostu przyjaciółmi, czy tam Rafał może go traktować jak przyjaciela, bo Szymek chyba coś do niego ma. I chociaż liczę, że może nie będzie żadnego trójkąta miłosnego, to prawdopodobnie jednak będzie, nie? Jakoś mnie to nie cieszy, bo Rafał powinien być z Karolem. Karol jest taki kochany, no.
Mam nadzieję, że Rafał wykaże się większym zdecydowaniem i wiesz, nie będzie tych wszystkich dylematów uczuciowych. Bo on i Szymek są naprawdę świetnymi przyjaciółmi i jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że coś więcej miałoby między nimi być.
Komentarz jest do dupy. Szczerze, sama nie rozumiem, co chciałam przekazać. Na pewno cieszę się, że jakoś udaje Ci się dodawać rozdziały. I czekam na część trzecią. O, żeby też te rozdziały były może odrobinę dłuższe. Ładnie proszę.
Powodzenia w szkole i z pisaniem.
Pozdrawiam!
Jejciujej, brakowalo mi twojego opo:((( I choc, musze sie przyznac, widzialam wczesniej, ze wstawilas rozdzialy, nie czytalam ich. Czemu? No wlasnie nie mam pojecia DD:
OdpowiedzUsuńHuhu, dalas Szymka, dziekuje ♥ Widze, ze niezle rzeczy beda sie dziac pomiedzy nim, Karolem i w sumie tez Rafalem ( ͡° ͜ʖ ͡°) Hihi.
Jejciu, ale ja mam zaciesz. Tak bardzo sie ciesze po przeczytaniu tych rozdzialow. Bede plakac na zakonczeniu, mowie Ci Kranie, zbytnio sie przywiazalam x"DD
A jak juz jestesmy przy plakaniu. To uronilam lzy na ktoryms rozdziale. A dokladnie na...*sprawdza* XXIII? Chyba? XDDD
Jestem strasznie ciekawa jak to bedzie z Szymkiem ;v; I kurde, ten moment, kiedy nie wiesz komu kibicowac, Szymonowi czy Karolowi, bo obu uwielbiasz tak samo :cc Sie okaze, sie zobaczy, jak to mam w zwyczaju mowic.
No nic, to tyle z tego jakzeprzepelnionegoemocjami komentarza. Obiecuje, ze teraz bede z opowiadaniem na biezaco! ;w;
Pozdrowionka~
<3 witam :*
OdpowiedzUsuńAwwwwwwww grubo się zrobiło. Szymon ja ci zaufałam, polubiłam cię i wgl. Czemu mi to robisz? Zawsze coś musi iść nie tak ;-;
OdpowiedzUsuń