Theme by Kran

6 paź 2015

Rozdział XXV

Konfrontacja


Różne rzeczy różnie się zaczynają i różnie się kończą, mimo to wszystko jakoś musi dojść do końca. Gorzej, jeśli zatrzyma się w połowie i niczym nie da się tego popchnąć dalej, wtedy człowiek ma przesrane.
A najgorzej jest wtedy, gdy coś staje ci na drodze, staje się przeszkodą i musisz naprawdę włożyć wiele wysiłku, aby ją ominąć. Sam nie wiedziałem, kiedy moja miesięczna znajomość z Szymonem stała się ów wyrwą w ziemi, przez którą nie potrafiłem ruszyć dalej.
Ucieszyłem się na samą myśl o zawodach, które miały odbyć się u nas. Miejsce zmieniało się co roku, a więc wielkim wyróżnieniem stało się usytuowanie tego wydarzenia właśnie tutaj, w naszej skromnej szkole. No, dobra, może nie w szkole, bo na boisku, ale no, zawsze coś. I to wcale nie tak, że nie ucieszyłem się na samą myśl o tym, że znów będę mógł zagrać. Przeraziłem się tym, że Katolik również został zaproszony. I tym, że były to zawody w koszykówkę, a co za tym idzie, prawdopodobieństwo spotkania ciemnowłosego wynosiło całe sto procent.
Nie wiedziałem, co miałbym powiedzieć Karolowi. Jasne, nie zdradziłem go, nie zakochałem się w Szymku, ale z drugiej strony spędzałem z nim naprawdę dużo czasu. Może i znaliśmy się ledwie miesiąc, ale rozmawiało nam się naprawdę dobrze. Króliczek i kangur.
I to wcale nie tak, że na początku pomyślałem, że powinienem udawać, że go nie rozpoznaję. Byłoby to jednak bardzo niegrzeczne, a wychowano mnie inaczej. Cóż z tego, iż wszelkie wysiłki mamy zwykle spływały po mnie jak po maśle, nie zostawiając śladów? Przynajmniej do czasu, aż nie zacząłem czuć.
Postanowiłem się pierwszy po prostu nie odzywać, dopóki nie usłyszę cześć. Bo wiedziałem, że Karol będzie zazdrosny. Odczytywałem jego uczucia nawet wtedy, gdy siedzieliśmy z Domi i patrzył na nią chwilami tak, jakby miał biedną dziewczynkę zadusić.
Jednak już na wieczór przed wielkim dniem przyszedł SMS od Szymka:

No cześć, Króliczku! Mam nadzieję, że jutro zagramy przeciwko sobie. Chcę zobaczyć twoje nieporadne rzuty xddd

Odpisałem mu machinalnie i bardzo szybko, nawet się nad tym dłużej nie zastanawiając.

Jeszcze zobaczymy, Kangurze. ._. Wygramy.

Możesz pomarzyć <3

Sam sobie możesz marzyć <3 Ja mierzę w rzeczywistość.

Potem nie odpisał nic, zapewne zastanawiając się, co miałem na myśli. Bo choć chłopak naprawdę miał zadatki na filozofa, to jednak słabo szło mu rozszyfrowywanie moich esemesów. I metafor innych też, ale mimo to nie narzekał. Po prostu nie potrafił objąć swoim umysłem całego świata i to wszystko.
Chyba.
Spać? Spałem. Całe cztery godziny i mniej więcej osiem minut, ponieważ jakieś wredne ptaszysko usiadło na parapecie i stukało w szybę od czwartej piętnaście. Potem już nie potrafiłem zmrużyć oczu i czekałem na wschód słońca, który – według Internetu – miał nadejść niedługo. Nie doczekałem się go, ponieważ całe niebo pokryły burzowe chmury.
Dlaczego wiosną pada niemal tak często jak jesienią?
Ześlizgnąłem się z łóżka przed piątą i zbiegłem na dół, do kuchni, by zrobić sobie coś do jedzenia. Wyszedł żółty ser, więc musiałem się zadowolić kanapką z szynką i ketchupem. Lubiłem warzywa, ale pomidor z chlebem niespecjalnie współgrali w moim żołądku. Byli po przeciwnych stronach barykady. W różnych drużynach. A nie pragnąłem dnia meczu spędzić w toalecie.
Tak, żołądkowe wybryki Rafała Zawadzkiego: tom pierwszy.
Mama pojawiła się jakieś dwadzieścia minut później, w szlafroku i poczochranych włosach.
Ona zawsze wyglądała na zapracowaną, ale szczęśliwą. Nigdy się nie skarżyła, nigdy nie jęczała, że coś było ciężkie. Kiedy już się czegoś podjęła, zaciskała zęby i szła przed siebie. I chyba właśnie dlatego postanowiła wychować nieudany eksperyment genetyczny. A nie, przepraszam, dwa. Ileż ona się przez nas nacierpiała!
Razem z Kontie byliśmy kochającym się rodzeństwem, ale naprawdę często trzeba było nas rozdzielać. Albo opatrywać moje rany. Albo upewniać sąsiadów, że nie jestem obłąkany i że wcale nie potrzebuje terapii (cały czas nadzorował mnie psycholog). A mama spokojnie przyjmowała wszystko na klatę i tylko uśmiechała się, twierdząc, iż przypominam każde inne dziecko.
— Nie możesz spać? — zapytała, łapiąc za czajnik.
— Wrona postanowiła grać Beethovena na moim oknie — wyjaśniłem, uśmiechając się znad chyba czwartej kanapki.
— Och, a miała choć odrobinę talentu?
— Zależy o jaki talent pytasz. Bo fortepianu to bym jej nie dał.
Wstawiła wodę na gaz i wyciągnęła dwa kubki, wiedząc, że skoro już oboje nie śpimy, to możemy napić się kawy i porozmawiać o rzeczach mało ważnych. Usiadła na krześle i oparła łokcie o blat stołu.
— Co mówił lekarz na poprzedniej wizycie?
Odkąd ukończyliśmy z Kontie osiemnaście lat, lekarze nie mieli prawa opowiadać mamie szczegółów spotkań, a co za tym idzie, o wszystkim dowiadywała się od nas. Wcześniej jakoś nie miałem okazji z nią porozmawiać. Mijaliśmy się, a jak już któreś napotykało to drugie na swej drodze, rozmawiało raczej o przyjemniejszych rzeczach niż wizyta w szpitalu.
— Nie powiedział nic, o czym bym nie wiedział. Zrobił podstawowe badania, zadał kilka dziwnych pytań, denerwowały mnie zwłaszcza te, czy znalazłem już sobie partnerkę, bo pełnoletni chłopcy powinni już zaczynać współżyć, na co oczywiście powiedziałem kilka brzydkich, acz nieprzypadkowych słów.
— Ale mógłbyś sobie znaleźć dziewczynę… — Mama uśmiechnęła się nieco rozmarzona. Przewróciłem oczami.
„Mamo, mam chłopaka” nie chciało przejść mi przez gardło. Nawet samo „jestem gejem” nie wchodziło w grę. Bałem się, że spojrzy na mnie jak na dziwaka i zostawi. I choć znałem swoją mamę na tyle dobrze, by wiedzieć, iż tak nie postąpi, coś wewnątrz mnie kazało trzymać zęby na kłódkę. Przynajmniej przez jakiś czas.
— Jeszcze przyjdzie czas na wnuki — oświadczyłem wymijająco.
— Nie mówię, że od razu miałabym zostawać babcią! Nie chcę, żebyś niszczył życie jakiejś młodej dziewczynie; co to, to nie. Ale zakochiwanie się jest dobre. Uczy nas, co to znaczy troszczyć się o kogoś. Zauroczenia są w porządku, nawet jeśli związki się po jakimś czasie kończą, a w sercu pozostaje taka dziwna pustka, którą bardzo trudno czymś wypełnić. Człowiek czuje się, jakby czegoś mu brakowało. Wtedy właśnie kolejny, niby szary ktoś przychodzi z odsieczą i zakochujesz się na nowo. I znów uczysz się, co to znaczy kochać.
Mama wyglądała na szczerą, kiedy to mówiła. Patrzyła na mnie delikatnym, rodzicielskim wzrokiem, tak jak patrzy się na dziecko, któremu tłumaczy się, czym jest dobro, a czym zło. Jej ciepłe, brązowe oczy – tak bardzo niepodobne do tych naszych, zimnych, obojętnych, szarych – wyrażały więcej niż tysiąc słów z ust najlepszego lekarza na Ziemi. Ona nie wymagała, raczej radziła, by się nie zrażać, kiedy coś nie wyjdzie. Starała się uświadomić mi, że życie składa się i z wzlotów, i z upadków i że wszystko trzeba przetrwać, a nie poddawać się, bo coś nie wyszło.
— Mamo, ja…
Już chciałem się przyznać, już prawie, tak mało brakowało, a miałbym to za sobą. Ale wtedy zadzwonił mój telefon i w geście ucieczki podniosłem go i przesunąłem palcem, by odebrać.
— Cześć, Króliczku.
Szymek. Jak ja dawno nie słyszałem jego głosu. Był przyjemny. Taki ciepły, z lekką chrypką. I przepełniała go radość, choć wiedziałem, że twarz chłopaka najpewniej pozostawała beznamiętna.
— Obudziłem cię?
— Nie, nie spałem. Stało się coś?
— Chciałem cię usłyszeć, jeszcze zanim wejdziemy na parkiet. Wiesz, tak po przyjacielsku.
— Dzięki za troskę, Kangurze, ale nie musisz się bać, że przez waszą przegraną rozerwie się nasza więź.
— Tak, tak, już to widzę. Będziesz płakał, bo nie trafisz do kosza.
— Szymek, ja nie płaczę. Tak z zasady, z reguły. Ze względu na zmodyfikowany kod genetyczny.
— A ty znowu o tym… — westchnął. Wyobraziłem sobie, jak kręci głową. — Nie obchodzi mnie, że jesteś jakimś głupim eksperymentem, Rafał — fuknął.
— Ale mnie tak — odparłem, drapiąc się po brodzie. Stwierdziłem, że chyba będę musiał się ogolić. Najdziwniejsze było to, że tylko włosy na głowie miałem niebieskie. Dlatego niekoniecznie mogłem sobie pozwolić na wąsa, ponieważ nie współgrał kolorystycznie. — Także nie martw się, jedynym, który wyleje łzy, będziesz ty. — Cmoknąłem do słuchawki. — Do zobaczenia.
— No, do zobaczenia.

~~||~~

— Identyfikator poproszę — oświadczyła pani Marzena, szatniarka, torując schody.
Spojrzeliśmy po sobie z Dominiką, nie do końca widząc, co mamy zrobić.
Identyfikator, czyli kolorową plakietkę z nazwą szkoły, imieniem i nazwiskiem, zdjęciem oraz profilem musiał mieć każdy. I dostawało się go raz, w pierwszej klasie. Przez wrzesień jeszcze się go nosiło, bo sorzy sprawdzali, czy aby na pewno stosujemy się do zasad. Potem i im nudziła się ta zabawa w policjantów i złoczyńców, po prostu prowadzili lekcje.
Zdarzały się jednak takie chwile jak ta, kiedy komuś nad głową zaświeciła się żarówka, przypominając iż coś takiego jak ów identyfikator istnieje. Gdy zabrakło tej przeklętej plakietki, w ruch wchodziły pieniądze. I to grube, bo aż całe pięć złotych z kieszeni biednego, dojeżdżającego ucznia mającego po drodze biedronkę i półki pełne jedzenia.
— Przecież mnie pani zna! — wyjęczała Biblioteczna Zjawa, patrząc błagalnie na jasnowłosą kobietę przy kości. — Widujemy się niemal każdego wieczora i opowiadam pani o nowościach w bibliotece!
Pani szatniarka pokręciła głową.
— Śpieszę się na trening. Muszę walczyć o dobre miano naszej szkoły! Musi mi pani dzisiaj odpuścić.
Marzenka przewróciła oczami, ale przepuściła nas, torując drogę kolejnym dzieciakom, a dokładniej pierwszakom na informatyce.
— Do zobaczenia później! — krzyknąłem do Domi i rozeszliśmy się w swoje strony. Ona na polski, ja na trening.
Po drodze minąłem dziewczynę w koronie, zapewne jedną z członkiń koła teatralnego. I oni mieli teraz urwanie głowy, zwłaszcza że po spektaklu dla gimnazjalistów postanowili spontanicznie wystawić coś jeszcze. Zgadywałem, że kolejny dramat przerobiony na współczesną wersję. Odkąd pojawiła się pierwszoklasistka pisząca scenariusze, za każdym razem tworzyli coś nowego, patrzyli na postacie i wydarzenia od innej strony, co pozwalało im zyskać większą liczbę chętnych.
— Cześć, karzełku — przywitał się Adam. Przybiliśmy sobie piątki.
— To, że jestem niższy, nie daje ci prawa nazywania mnie karzełkiem — wygłosiłem chyba po raz setny, wyciągając z plecaka strój. — Z kim gramy na samym początku?
— Ogólnie gramy jako drudzy, z Katolikiem.
Zachłysnąłem się powietrzem.
— Jesteś tego pewien?
— Ta, pytałem trenera — powiedział swoim znudzonym głosem.
— Mhm — mruknąłem chyba za cicho, bo machnął lekceważąco ręką, po czym opuścił szatnię. Jeszcze przez drzwi słyszałem, jak wita się z pierwszorocznymi dziewczętami. Przewróciłem oczami.
— Będzie dobrze, nie martw się. — Mateusz, widząc moją nietęgą minę, poklepał mnie jak ojciec po plecach. — Tylko się nie załamuj. Przecież nie pierwszy raz z nimi gramy. Tylko uważaj na tego z grzywką, wydaje się jakiś dziwny.
Bo jest dziwny, pomyślałem i powstrzymałem się, by nie rzucić tego na głos.
Przebierałem się z dziwnym przeczuciem, że gdy tylko wyjdę z bezpiecznego pomieszczenia będącego mieszanką męskich zapachów, trzaśnie we mnie piorun.
I wcale się tak bardzo nie myliłem.
Wystarczyło, że wyściubiłem nos z szatni, usłyszałem podwójne, radosne nawoływanie.
— Rafał!
Głos Karola idealnie komponował się z głosem Szymona, ale to w kierunku koszykarza skierowałem swój wzrok. Przedzierał się przez tłum pierwszaków, a grzywka majtała mu się na prawo i lewo.
Dobiegli z Karolem równocześnie. Spojrzeli po sobie od góry do dołu, potem rzucili spojrzenie w moją stronę.
— Także…
— Kto to? Już cię gdzieś widziałem —oznajmił Szymek, najpierw mówiąc do mnie, potem do Karola.
— Karol, ch… — Sprzedałem mu uderzenie z łokcia w bok. — Przyjaciel Rafała.
— Szymon, poznaliśmy się na zawodach.
Uścisnęli sobie dłonie. Zdawało się, że o sekundę za długo niż ustawa przewiduje. Speszyłem się nieco i cofnąłem pod ścianę, lecz nie pozwolono mi pozostać w takiej pozycji. W oddali dostrzegłem Adama, który wymachiwał swoją długą ręką, pokrzykując coś niewyraźnie. Wyrwałem się z potrzasku, jakim było towarzystwo Karola i Szybka jednocześnie i z zapałem pognałem w jego stronę. Potem pociągnąłem go na salę i czym prędzej złapałem piłkę i rozpocząłem powolne wrzucanie jej. Wpadała za każdym razem, ale nie potrafiłem się skupić na reszcie zawodników, przez co często wpadałem na drugi skład.
— Stało się coś? — zapytał trener. Musiał powtórzyć trzy razy, nim w końcu go usłyszałem.
— Nie, nie, wszystko w porządku. — Pokręciłem głową.
Ale już się nie skupiłem. A kiedy rozpoczął się pierwszy mecz, całkiem zapadłem się we własnych myślach.
Przez chwilę Szymek wyglądał tak… Radośnie. Jakby naprawdę cieszył go mój widok. A przecież za każdym razem, gdy pisaliśmy, wydawał się niezadowolony. Ten uśmiech. I ukryte za grzywką oko. To dodawało mu uroku. Gdyby porównać Karola i Szymona, to ten drugi zdecydowanie wygrywał.
Patrzyłem, jak piłka śmiga z rąk do rąk.

~~||~~

— Co cię z nim tak naprawdę łączy, co, Karol? — Szymon zmrużył oczy, także to, na które nie widział i z nienawiścią łypał jednym ślepiem na kasztanowowłosego. Karol zaś nonszalancko oparł się o ścianę i skupiał wzrok na tłumiących się przy wejściu do hali pierwszakach.
— A co, zazdrosny? — rzucił, uśmiechając się wrednie. — I tak go nie dostaniesz.
— Nie było cię miesiąc. Skąd aż taka pewność, że wszystko jest tak jak dawniej? — Licealista oblizał usta.
— Rafał mnie kocha.
— Wiesz, że uczucia są zmienne?
— Ufam mu.
— Ja też sobie ufałem, dopóki nie spotkałem jego.
— A co takiego zrobił?

— Złapał mnie jak kłusownik dzikiego króliczka.

Tym oto rozdziałem, na który musieliście czekać x czasu, kończymy część drugą, czyli "wzloty i upadki dojrzałej przyjaźni". Została mi do napisania tylko część ostatnia. .w. Miejmy nadzieję, że skończę przed końcem roku. Szkoła średnia to jednak nie przelewki.
Jak wam się podobało? Chociaż trochę?

9 komentarzy:

  1. O po tak długim czasie musiałam rozkminiać co z kim i dlaczego ale spoko

    OdpowiedzUsuń
  2. Hoho, nie do konca mi się podoba, ze Rafał mysli, ze Szymon wygrywa. Nawet jesli chodzi o wygląd. Nie podoba mi się to. Czuje, ze w drugiej czesci bedzie niezłe jaja. Skoro tak wlasciwie to poszły miedzy Szymkiem a Karolem krotkie, lecz jakże ostre i treściwie słowa... Bedzie się działo. No i ciekawe, co dalej będzie z eksperymentem :D nie moge się doczekać cd, zycźe duzo weny i zapraszam na zapiski-condawiramurs :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie do końca wiem co napisać...
    Więc pochwalę i powiem, że czekam na więcej.
    Życzę weny i czasu, który jest produktem deficytowym.
    Caro

    OdpowiedzUsuń
  4. Zajebiste ♥♥♥ kocham Rafała i Karola stęskniłam się za nimi
    Czekam na nastepny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super życze weny! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej.
    Tak rzadko dodajesz nowy rozdział, że czasami zapominam, co było wcześniej i później nie do końca wszystko ogarniam. Trudno, rozumiem brak czasu i ogólny zapierdziel w szkole.
    Rafał ze swoim podejściem jest trochę dziwny. To znaczy, od czasu, kiedy przestał być taki bezuczuciowy, coraz mniej go rozumiem. Bo z jednej strony chyba Karola kocha albo przynajmniej jest nim zauroczony, a z drugiej tak trochę sam nie wie czego chce. W sumie, nie ma co roztrząsać sprawy, Szymek i Rafał mogą być po prostu przyjaciółmi, czy tam Rafał może go traktować jak przyjaciela, bo Szymek chyba coś do niego ma. I chociaż liczę, że może nie będzie żadnego trójkąta miłosnego, to prawdopodobnie jednak będzie, nie? Jakoś mnie to nie cieszy, bo Rafał powinien być z Karolem. Karol jest taki kochany, no.
    Mam nadzieję, że Rafał wykaże się większym zdecydowaniem i wiesz, nie będzie tych wszystkich dylematów uczuciowych. Bo on i Szymek są naprawdę świetnymi przyjaciółmi i jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że coś więcej miałoby między nimi być.
    Komentarz jest do dupy. Szczerze, sama nie rozumiem, co chciałam przekazać. Na pewno cieszę się, że jakoś udaje Ci się dodawać rozdziały. I czekam na część trzecią. O, żeby też te rozdziały były może odrobinę dłuższe. Ładnie proszę.
    Powodzenia w szkole i z pisaniem.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejciujej, brakowalo mi twojego opo:((( I choc, musze sie przyznac, widzialam wczesniej, ze wstawilas rozdzialy, nie czytalam ich. Czemu? No wlasnie nie mam pojecia DD:
    Huhu, dalas Szymka, dziekuje ♥ Widze, ze niezle rzeczy beda sie dziac pomiedzy nim, Karolem i w sumie tez Rafalem ( ͡° ͜ʖ ͡°) Hihi.
    Jejciu, ale ja mam zaciesz. Tak bardzo sie ciesze po przeczytaniu tych rozdzialow. Bede plakac na zakonczeniu, mowie Ci Kranie, zbytnio sie przywiazalam x"DD
    A jak juz jestesmy przy plakaniu. To uronilam lzy na ktoryms rozdziale. A dokladnie na...*sprawdza* XXIII? Chyba? XDDD
    Jestem strasznie ciekawa jak to bedzie z Szymkiem ;v; I kurde, ten moment, kiedy nie wiesz komu kibicowac, Szymonowi czy Karolowi, bo obu uwielbiasz tak samo :cc Sie okaze, sie zobaczy, jak to mam w zwyczaju mowic.
    No nic, to tyle z tego jakzeprzepelnionegoemocjami komentarza. Obiecuje, ze teraz bede z opowiadaniem na biezaco! ;w;
    Pozdrowionka~

    OdpowiedzUsuń
  8. Awwwwwwww grubo się zrobiło. Szymon ja ci zaufałam, polubiłam cię i wgl. Czemu mi to robisz? Zawsze coś musi iść nie tak ;-;

    OdpowiedzUsuń

Komentarze motywują, nawet krótkie. Jeśli nie wiesz, co napisać, wklej cytat, który podbił Twoje serce.