Theme by Kran

11 lis 2015

Rozdział XXVI

Prośba


Ciężki oddech, powolne ruchy, niepewne spojrzenia. Tak właśnie widziałem grę na boisku. Kiedy tylko stanąłem na parkiecie, wszystko zwolniło. Przyglądałem się każdej akcji, brałem w nich udział, odbierałem piłkę i zdobywałem punkty. A Adam co rusz przybijał mi piątkę.
I tak oto wygraliśmy pierwszy mecz. Uśmiechałem się jak szalony, siadając na ławce. Potem wypiłem połowę butelki wody, wypuściłem powietrze przez nos i przeniosłem wzrok na kolejnych grających.
Katolik kontra nasze międzyrzeckie liceum. Czułem przegraną nosem, szkoda tylko że kolegów z miasta, a nie Bialczan.
Katolik wydawał się być na zupełnie innym poziomie niż LO. Szymek skakał i biegał, jakby od tego zależało jego życie. Trzynastka robiła idealne wsady, czemu się nie dziwiłem, bo facet miał co najmniej metr dziewięćdziesiąt pięć i gdybym przy nim stanął, pewnie poczułbym się jak w cieniu drzewa w letni, upalny dzień. Z drugiej strony trochę się go bałem, a wiedziałem, że czeka nas starcie. Ósemka wyglądała niepozornie, ale potrafiła przewidzieć, do kogo zostanie podana piłka, więc szybciutko pojawiał się nagle przed ów osobą i z uśmiechem na ustach łapał ją, by następnie podać do kolegi z drużyny.
Katolik był zgrany. Widać było doświadczenie, godziny treningów i niezwykłą determinację. Chcieli wygrać za wszelką cenę.
Ale czy nie każda drużyna do tego dąży? Po to poświęca się swój czas, aby potem móc cieszyć się zwycięstwem. Technika, jaką pokazuje się podczas gry, przekazuje widzom niezwykle tajne informacje, które w rzeczywistości nie powinny ujrzeć światła dziennego. Mianowicie to, ile ktoś ćwiczył. Ile wylał z siebie potu na treningach, czy płakał, czy bolały go ręce albo mięśnie po przeforsowaniu się. W sporcie wszystko jest widoczne gołym okiem nawet wtedy, ba, zwłaszcza wtedy, gdy tego nie chcemy.
A LO na pewno nie chciało, by wszyscy oglądali ich porażkę. Bo choć starali się dorównać Katolikowi, już pod koniec pierwszej połowy ledwie nadążali. Kondycja zawodników mocno spadła przez okres zimowych ferii świątecznych, oddychali ciężko i częściej zatrzymywali się, aby odsapnąć. A w koszykówce nie powinno się stać, ta gra wymaga ciągłego ruchu. Musisz rozglądać się na boki, sprawdzać, czy nikt przypadkiem nie potrzebuje pomocy. Stanie jak kołek może i się przydaje, ale nie na boisku, gdy trwa mecz.
Tak jak przeczuwałem, Katolik wygrał 49:32, co najwyraźniej nie napawało szczęściem międzyrzeckich licealistów. Zbili się w kupkę i wyszli z sali, wyglądali jak obrażeni na cały świat. A szkoda, bo przecież powinni nauczyć się przegrywać.
Kolejny mecz jakoś niespecjalnie mnie interesował. Staszic i Kraszewski. Chłopcy może i byli wysocy, ale niekoniecznie sprawni fizycznie. Na pierwszy rzut oka dało się poznać, że z tak poważnym meczem spotykają się po raz pierwszy. Rozglądali się nerwowo, prawie na siebie wpadali, a pod koniec niemal na siebie rzucali, przekraczając dozwolone granice.
W przerwie między meczami rozpoczęło się coś, co mnie totalnie zaskoczyło. Na środku Sali ustawiono krzesełko, na którym usiadła sobie Gabrysia, a tuż obok niej, z mikrofonem w ręku, stanęła Eliza. Wyglądała dzisiaj nadzwyczaj ładnie – ciemne włosy zaczesane za ucho z jednej strony i przypięte spinką, ciemna spódniczka i biała bluzeczka. Tylko turkusowe trampki psuły całość. Uśmiechnąłem się pod nosem.
Gabi zaczęła grać, a ciemnowłosa zamknęła oczy, czekając na moment, w którym to miała wejść i oczarować wszystkich swoich głosem. Uwielbiała publiczne występy.

Wokół tyle znajomych jest twarzy...
To szalone, to szalone...
Jednak wszystkie moje dobre chęci
Mnie zgubiły, mnie zgubiły...

Zaczęła śpiewać, delikatnie i spokojnie. Znałem ten utwór w oryginale i nie spodziewałem się, że dziewczyny zamierzają napisać do niego polski tekst. Zresztą, wcale im się nie dziwiłem, ta piosenka sama w sobie posiadała tyle magii, że potrafiła trafić w nawet najmniej czułe serce.
Wszystkie oczy patrzyły na idealnie zgrany duet – dwie dziewczyny, najlepsze przyjaciółki, będące jednocześnie kontrastem i dopełnieniem siebie nawzajem.

Może było i zabawnie, może smutno było mi.
Lecz ze wszystkich snów wyśnionych wolę te, gdzie tracę dech.
Nie wiem, jak mam Ci powiedzieć, nie wiem, czy zrozumiesz, że
Gdy zamykam swoje oczy to w szaleństwie tonie
Ten świat... Ten świat...

Wykonanie trwało ledwie niecałe cztery minuty, ale wydawało mi się, jakby minęła co najmniej godzina. Członkinie Little Monsters szybciutko się usunęły, a wtedy to my weszliśmy na boisko, aby w końcu zmierzyć się przeciwko Katolikowi.
Czy się bałem przegranej? Ani trochę. W życiu bywa różnie – raz jest się na górze, raz na dole, ale ważne jest to, aby się nie poddawać. Bałem się jednak tego, że gdy mecz się skończy, moje relacje z Szymkiem się pogorszą.
Stanęliśmy w dwóch różnych końcach boiska. Doskonale widziałem jego twarz, a raczej połowę, gdyż drugą wciąż, tak jak wtedy, gdy się poznaliśmy, skrywała grzywka. Wyglądał na spokojnego, ale się nie uśmiechał. A tak bardzo chciałem zobaczyć ten błysk w oku…
Po meczu, powiedziałem sobie.
I jeśli mam wyprzedzać fakty, to tak się właśnie stało.
Zaczęliśmy gwałtownie, nawet się nie zorientowałem, że piłka została wybita i leci prosto w moje ręce. Ale ją złapałem i zdezorientowany podałem dalej. Reszta pierwszej kwarty minęła mi na zastanawianiu się, co ja u licha robię na boisku i dlaczego robię wszystko bez przemyślenia, a i tak mi wychodzi. Trzy razy rzucałem do kosza i dwa razy trafiłem, gdyż za trzecim ten wysoki, trzynastka, zdołał odbić piłkę, nim wleciała, ale i tak powędrowała do Adama, który po chwili zrobił wsad. Przybiliśmy sobie wtedy żółwiki.
Dopiero w czwartej kwarcie stanąłem sam na sam z Szymonem. Szykowałem się do rzutu, kiedy stanął przede mną i nie odwracał wzroku od moich oczu. Próbował mnie zdekoncentrować. Ale przecież on nie wiedział, że to nie zadziała, nie mógł wiedzieć. Nikt mu nie powiedział, że urodziłem się jako eksperyment genetyczny. Nie musiał tego wiedzieć, prawdopodobnie by się przestraszył. Albo mnie wyśmiał. Jednak im bliżej stał, tym większe miał szanse na złapanie piłki w locie. Głupi Kangur.
Nie zastanawiałem się długo. Nie mogłem rzucać do kosza, jednak skoczyłem do góry, jakbym właśnie to zamierzał zrobić. Ćwiczyłem to tyle razy, że nawet udawanie wychodziło mi perfekcyjnie. Czekałem tylko, aż krzyknie, aż zawoła. I zrobił to.
— Rafał!
Za mną, na prawo, biegł Adam. Tam też postarałem się rzucić piłkę, na ślepo, bo wciąż uporczywie wpatrywałem się w obręcz. Złapał ją chyba w ostatniej chwili. Odetchnąłem wówczas z ulgą, kiedy opadłem na parkiet.
— Dobry ruch, króliczku — pochwalił Szymek, uśmiechając się.
— Dla ciebie wszystko, kangurku.
Lubiłem go. Uważałem go za swojego trzeciego przyjaciela. Pierwszy był Karol, który uporczywie się starał, aż mu nie uległem. Później pojawiła się Dominika z prośbą o korepetycje, a dopiero na samym końcu, gdy czułem się zabójczo samotny, ni stąd, ni zowąd życie dało mi Szymona. Tak jakby czuło, iż potrzeba mi ciepła czyjegoś uśmiechu.
Koniec końców przegraliśmy mecz 87:83, a Adam prawie uderzył Mateusza, kiedy ten próbował go uspokoić. Dzięki temu też wynikowi zajęliśmy drugie miejsce w całych zawodach, otrzymując srebrny puchar.
— Szczerzysz się, jakby od tego zależało twoje życie — zdziwił się Karol, gdy wracaliśmy do mojego domu, gdyż dyrektor odwołał siódmą i ósmą lekcję. — Zaczynam się martwić.
— Głupi jesteś — rzuciłem, ale bez skrępowania złapałem jego rękę. Właśnie przekroczyliśmy bramkę. Wiśnia stała dumnie, puszczając pierwsze pąki. — Po prostu jestem szczęśliwy. Bo znów cię mam. Bo moje życie nie jest już obojętne. Nawet ci jeszcze za to nie podziękowałem!
Weszliśmy do środka. Wyjąłem klucz z zamka i położyłem go na szafce na buty. Wiedząc, że ani Konstancji, ani mamy nie ma w domu, oparłem się o ścianę i spojrzałem na Karola. Prosto w jego złotawe oczy, bo znów założył soczewki.
— Pocałuj mnie — poprosiłem i chyba po raz pierwszy poczułem rumieńce na policzkach.
— Ładnie ci z zawstydzeniem — mruknął, ale zbliżył swoje wargi do moich.
To był miękki, ciepły pocałunek. Musiałem stać na palcach, ale wcale mi to nie przeszkadzało, gdyż motywowało to zarzucenie Karolowi rąk na szyję. Jego zaś krążyły po mojej talii, aż nagle znalazły się pod koszulką. Poczułem zimne palce i wzdrygnąłem się. Zataczał kółka na moich plecach. Co chwilę przechodził mnie dreszcz. Kiedy więc w końcu się od siebie oderwaliśmy, musiałem wyglądać jak spłoszone zwierzątko.
Uczucia, związek, wszystko wciąż mnie przerastało. A ja tak nie chciałem. Pragnąłem się w końcu otworzyć, lecz potrzebowałem czasu. A tego niestety nie dostałem zbyt dużo.
Pociągnąłem Karola na kanapę. Kazałem mu czekać, podczas gdy sam poszedłem do kuchni i zrobiłem nam herbaty, uspokajając się przed prośbą.
— Chciałbym z tobą porozmawiać —oznajmiłem spokojnie, podając mu kubek parującego naparu. Ściągnął brwi. — Nie, nie martw się, nie chcę z tobą zrywać czy coś. — Rozluźnił się nieco, ale wciąż wydawał się czujny. —Bo widzisz, wiem, że bycie tutaj koszmarnie cię męczy. Doskonale to rozumiem, na pewno chcesz wrócić do domu, być z mamą i w ogóle. Ale teraźniejszy ja jeszcze zbyt krótko ma cię na własność, by ci na to pozwolić. Dlatego… Chciałbym cię prosić, abyś został do końca roku szkolnego. Chcę przeżyć jeszcze z tobą tych kilka chwil, bym nie zapomniał, a boję się, że tak się stanie. Że zniknę z twojego życia już na zawsze i twoje starania pójdą na marne, i…
— Ej. — Złapał mnie za rękę. Zdałem sobie wtedy sprawę, że nieświadomie zaciskałem dłonie w pięści. — Nie musisz myśleć o takich głupich rzeczach. Nawet jeśli mnie zapomnisz, to będę szczęśliwy, bo byłem tu z tobą, bo się do mnie uśmiechałeś, mówiłeś. Nawet jeśli nadal siedzisz na tej przeklętej ławce i patrzysz w niebo, to nic. Jeśli cię już tam nie ma, to nic na to nie poradzę. Żyję chwilą, którą mam tu i teraz. Cieszę się, bo mogę złapać się za rękę i pocałować, powiedzieć „kocham cię”, a ty nie uznasz mnie za głupka albo zboczeńca. I oczywiście, że zostanę z tobą do końca roku szkolnego, a nawet dłużej, jeśli sobie tego zażyczysz.
Przygarnął mnie do siebie. Wtuliłem się w jego ramię i wdychałem zapach delikatnych perfum. Przymknąłem oczy.
—Dziękuję — wyszeptałem. — Dziękuję za twoją determinację. Za to, że nauczyłeś mnie czuć, za to, że wróciłeś i za to, że teraz tutaj jesteś i mnie przytulasz. Gdyby nie ty, wciąż trwałbym w obojętności. Nauczyłeś mnie kochać, Karol. A to najwspanialsza rzecz, jaką mogłeś mi podarować.

Uhuhuhuhu. Nieźle, nieźle. Rozdział dwudziesty szósty po miesiącu. Zostało pięć rozdziałów i piękny, krótki epilog. Ciekawe, co się jeszcze wydarzy w tej ich dojrzałej przyjaźni, hm?
W ogóle jestem zaskoczona, że ktokolwiek jeszcze czeka na rozdziały. Moja szybkość pisania jest powalająca, ale to dlatego, iż sama przeżywam miłostki. Uczucia sprawiają, że moje historie przestają być piękne, dlatego nie powinnam się zakochiwać. I zadbam o to następnym razem. Bo moją miłością jest pisanie.
Postaram się jeszcze w sobotę dodać rozdział dwudziesty siódmy, ale nie obiecuję. ;)
Kranik was kocha. <3


9 komentarzy:

  1. No w końcu sie doczekałam ale fajne i czekam na resztę:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, po miesiącu. XD Postaram się pisać jak najszybciej. .w.

      Usuń
  2. Wreszcie nowość, faktycznie, trochę czasu minęło. Ale za to taka pięna końcówka, że aż się lezka w oku zakręciła. Chciałabym wierzyuć, że ich miłość przetrwa wszystko, ale może być naprawdę cięzko zwazywszy na rózne czasy itd... Mecze opisane całkiem sprawnie, choć jakby były dłuższe opisy samych rozgrywek, tyo chyba byłoby jeszcze więcej napięcia. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy i zapraszam na nowość do mnie - zapiski-condawiramurs Jestem ciekawa Twojej opinii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Końcówki wychodzą mi najlepsze.
      Myślę, że miłość, która zrodziła się z czegoś tak niewinnego jak odpowiedzi "dzień dobry", może przetrwać bardzo dużo. Trzeba trzymać kciuki za chłopców.
      Wiem, mogłam opisać mecze dokładniej, ale od pięciu miesięcy nie grałam w kosza, więc pozapominałam baardzo wiele rzeczy. ;---;

      Uch, muszę Cię w końcu odwiedzić i wszystko nadrobić!

      Usuń
  3. A ja czekam, cały czas zaglądam! I sama piszę w żółwim tempie, bo gdy - dajmy na to - Ruttan doda trzy rozdziały, ja mam ledwie pierwszy.
    Podoba mi się, jak opisujesz mecze! I ogólnie, całość. Nie potrafię w komentarze, co powtarzam po raz n-ty, ale chcę chociaż jakoś dać znać o swojej obecności.
    Ps 'Wiśnia stała dumnie' na chwilę wytrąciło mnie z równowagi i dopiero do namyśle zrozumiałam, że nie chodzi o mnie-Wiśnię, a Wiśnię-drzewo. :"D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żółwie tępo - przybij piąteczkę.
      Wcześniejsze opisy meczy były ładniejsze, muszę chyba przejść się na trening koszykówki. xD
      Haha, Wiśnio, następnym razem będziesz to Ty, jeśli chcesz. <3

      Usuń
  4. Hej, hej.
    Twoje tempo i tak jest lepsze niż moje, więc nie narzekaj. Przynajmniej w miesiącu się wyrabiasz.
    Bardzo lubię czytać to opowiadanie, bo ono mnie tak zupełnie relaksuje. To wszystko przez to, że niby większość akcji dzieje się w szkole i tak dalej, a czasami lubię poczytać jak ktoś inny chodzi do szkoły i stwierdzić, że jednak nie mam najgorzej (to się akurat nie odnosi dokładnie do opowiadania, ale do ogółu... Nieważne). W każdym razie, bardzo się cieszę za każdym razem, kiedy widzę nowy rozdział, o.
    Zawsze tak płynnie opisujesz te mecze. niby są jakieś szczegóły, ale to nie nudzi, szybko się czyta i jako anty-fan koszykówki jako gry samej w sobie (w chwili obecnej przynajmniej, ponieważ z jej powodu cierpią moje kochane palce, a właściwie jeden, ale odrobina tragizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła).
    Lubię rozmowy Rafała i Szymona, a właściwie zaczynam coraz bardziej lubić. Co do Karola, nadal jest moim ulubieńcem i tym jednym jedynym Rafała. Jest taki kochany i przykro mi na samą myśl, że będzie musiał jednak wrócić kiedyś w końcu do swoich czasów, a jeszcze bardziej dobija mnie to, że tamtejszy Rafał nawet go nie kojarzy. Ostatnio wszystkie smutniejsze sprawy mnie dobijają. Idę sobie posmęcić. I czekać na kolejny rozdział, skoro już tak mało zostało do zakończenia.
    Przepraszam za błędy, bez bicia się przyznaję, że nie chce mi się czytać komentarza drugi raz.
    Powodzenia w szkole, życiu prywatnym i trzymaj się ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę w końcu spiąć poślady i pisać częściej, bo trzeba skończyć "Przyjaciół". W końcu piszę ich aż od lutego!
      Jaj, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to opko Cię relaksuje. Miało pełnić taką funkcję przerywnika między szkołą, odpoczynek, dlatego dodawałam rozdziały co sobotę.
      Myślę, że Szymek to dobry chłopak, chociaż tego po nim nie widać. Może to dlatego, że próbuje za wszelką cenę ukryć to, jaki jest naprawdę.
      Zobaczysz, ta historia będzie miała szczęśliwe zakończenie.
      Nie ma błędów, spokojnie, nie musisz czytać komentarza po raz drugi.

      Dziękuję i wzajemnie! <3

      Usuń
  5. Nie wierzę, że zaraz koniec T.T
    Na samą myśl, że Karol kiedyś tam wróci do siebie i zostawi Rafałka jakoś tak mnie smuci.
    Chociaż kto wie co się wydarzy?

    OdpowiedzUsuń

Komentarze motywują, nawet krótkie. Jeśli nie wiesz, co napisać, wklej cytat, który podbił Twoje serce.