Theme by Kran

25 kwi 2015

Rozdział XIV

Futrzaki

Kiedy w piątek podeszła do mnie Natalka i zapytała, czy moja mama rzeczywiście jest krawcową, niepewnie pokiwałem głową. Nie wiedziałem jeszcze, że tym nieśmiałym (Natalia wciąż mnie nieco przerażała) gestem zjednam sobie dziewczynę, ale jednocześnie narobię sobie kłopotów.
Okazało się, że dziewczyny grają niespodziewany koncert i potrzebują nowych strojów. Los jednak chciał, że oddały swoje maszyny do szycia do naprawy. I wtedy jak z nieba spadła im informacja o tym, że moja mama jest krawcową. Wiedziałem, że Dominika maczała w tym palce, ponieważ po dyskotece zaczęła kręcić się w pobliżu Little Monsters. Gdzie były one, tam i rudowłosej nie zabrakło.
Tak oto w pewną sobotę, nie pamiętam, kiedy dokładnie, ale trwał Wielki Post, a na podwórku zaczęły rozkwitać pierwsze przebiśniegi, gościłem pięcioro ludzi. Ludzi i kota, który od początku zaprzyjaźnił się z Enzo. Maluch należał do Gabrysi, miał długie, białe futro i czarną łatkę na lewej łapce. Jego złote ślepia patrzyły na mnie z pogardą. Chyba chciał, abym dał mu jeść, ale niespecjalnie myślałem wtedy o kocie.
Nie spodziewałem się całego Little Monsters. Myślałem, że przyjdzie tylko Eliza i nie przygotowałem mamy na taki tłok.
Dziewczyny przyszły z całym swoim ekwipunkiem – z toreb wręcz wysypywał się różnokolorowy materiał. Za nimi, uśmiechając się od ucha do ucha, stał Karol. Wyglądał na zadowolonego z obrotu sytuacji. Obok niego zaś magicznym trafem znalazła się Dominika, której obecności spodziewałem się najmniej.
Mama wyjrzała z kuchni, ale tylko uśmiechnęła się lekko, widząc mały tłum rozchichotanych nastolatków. Zaprosiłem wszystkich na górę, rzucając jej przepraszające spojrzenie, lecz w odpowiedzi otrzymałem machnięcie ręką.
Pracownia mojej mamy składała się z dość przestronnego pomieszczenia o pomarańczowych, gołych ścianach, przy których stały cztery biurka, a na każdym z nich maszyna do szycia. Tak, Elwira miała bzika na tym punkcie. Po przeciwległej stronie znalazła się szeroka, wysoka komoda. Wiedziałem, że w każdej z szuflad znajduje się inny materiał, ale nigdy nie miałem okazji zajrzeć do środka. I tym razem mi się nie poszczęściło.
Dziewczyny rozłożyły kroje wraz z satyną (jak powiedziała Dominika) na podłodze. Były tak skupione na pracy, że ignorowały mnie i Karola po całości, tylko Dominikę postanowiły dopuścić do siebie – pomagała im podczas wycinania. Postanowiłem się wycofać do salonu, gdzie zostawiłem Enzo z obcym kocurem.
Muszę przyznać, że czułem się dość nieswojo, gdy z góry dochodziły odgłosy maszyn. Przyzwyczaiłem się do jednej, więc hałas, jaki robiły trzy uruchomione jednocześnie, nieco przerastał moje wrażliwe uszy.
Usiedliśmy z Karolem na kanapie i przyglądaliśmy się bawiącym kociakom. Enzo wyglądał na szczęśliwego z powodu nowego kolegi i gryzł albinosa w ucho, gdy tamten próbował uciec. Przyglądałem się temu, szczerząc zęby.
Polubiłem Enzo. Nie sprawiał kłopotów, nie sikał więcej na moje łóżko, czasem przychodził w nocy, aby umościć się wygodnie na fotelu i tak spał. Mały rósł jak na drożdżach i, nim się obejrzałem, jego zęby były w stanie przegryźć skórę na palcach. Od natury dostał długie, ostre pazury, które tępił, drapiąc naszą wiśnię. Z początku go za to beształem, ponieważ drzewo stanowiło element niezachwianej przeszłości, jednak po jakimś czasie stwierdziłem, że to wcale nie jest takie ważne.
Karol oparł głowę na moim ramieniu i przymknął oczy.
— Chciałbym cię zaprosić na randkę — wyszeptał tak, by nie dosłyszała tego moja mama. Wciąż jej nie powiedzieliśmy.
— Czyli ostatnie wyjście do kina się nie liczyło? — zapytałem równie cicho, głaszcząc jego gęste, ciemnobrązowe włosy.
— Oczywiście, że się liczyło — oburzył się nieco. — Ale jak się kogoś kocha, chce się z nim spędzać każdą wolną chwilę.
— Wybacz, pierwszy raz jestem zakochany.
Karol spojrzał na mnie brązowymi (w końcu przestał nosić kolorowe soczewki), ciepłymi oczami, by w następnej chwili wyciągnąć szyję i musnąć moje usta swoimi. Delikatny buziak zamienił się w namiętny pocałunek. Zakończył się, kiedy cicho jęknąłem. Karol znów mnie ugryzł.
Nie bałem się całować z Karolem, gdy mama była w domu. Zazwyczaj spędzała czas gotując albo szyjąc. Nauczyła się, że jeśli któreś z nas potrzebowało pomocy bądź czuło silną potrzebę zwierzenia się, sami do niej przychodziliśmy. Łączyło się to głównie z tym, że jako dzieci niechętnie przebywaliśmy w czyimkolwiek towarzystwie, nawet rodzicielki.
Troska Elwiry przewyższała poziom troski innych otaczających nas matek. Kurs pierwszej pomocy, kurs gotowania, kurs pieczenia, kurs cukiernictwa. Doszło do tego, że mama nie miała ani chwili dla siebie: albo się uczyła, albo zajmowała się nami, a że uczyła się dla nas, Konstancja czuła się winna jej przemęczeniu. Kocham i kochałem mamę, ale nie obchodziło mnie, czy spędzała czas na nauce, czy na pracach domowych. Ważne, że po prostu była i codziennie powtarzała „Jak było w szkole?”, chociaż znała odpowiedź powtarzaną setki razy.
Matka idealna, można powiedzieć. Ale, tak jak inni, Elwira miała swoje wady i przyzwyczajenia. Nigdy nie potrafiła dokończyć projektu, który – zdawać by się mogło – wyglądał najbardziej interesujący. Z każdym szkicem nowej sukni czy całego stroju przygotowywała wykrój, a potem praca stawała. W rzeczywistości ogromne ilości materiały z szuflad zostały wykorzystane do niewielkich, ręcznych robótek, które najwyraźniej mamę odprężały.
Chociaż znałem Karola od czterech miesięcy, choć tyle razy odwoziłem go do domu – ani razu nie spotkałem żadnego z rodziców mojego chłopaka. Zakrywał się nadmiarem ich pracy, pedantycznymi poglądami. Niezbyt przyjaźnie o nich opowiadał. Czasem zdawało mi się, że rodzice Karola są mu bardziej obojętni niż mi cała reszta świata, a naprawdę miałem ją w czterech literach. Ja jednak kochałem swoją mamę bardzo mocno i nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ktoś wyraża się w sposób lekceważący o osobach, które dały mu życie.
Wiedziałem, że gdybym spotkał ojca (albo kilku – w końcu nasienie, z którego powstałem, nie należało do jednego mężczyzny), powiedziałbym do niego tato. Szacunek do ludzi starszych, do rodziny, do życia. Szła za tym niechęć do śmierci oraz sprawienia smutku bliskim.
— Nie gryź mnie — wyszeptałem prosto do jego ust. — Bo zamienię się w kota.
— Już nim jesteś — mruknął i znów mnie pocałował, tym razem mniej łapczywie, powoli, z uczuciem.
Całowanie Karola należało do jednych z najprzyjemniejszych doświadczeń związku. Wciąż nie potrafiłem pojąć, jak mój organizm na niego reaguje, jak szybko bije mi serce, gdy tylko zobaczę jego uśmiech. Chyba właśnie to nazywa się miłością, choć w rzeczywistości – a raczej w moim przypadku – mogło się to okazać zwykłym przywiązaniem i niechęcią do samotności.
Enzo wskoczył na kanapę i zaczął szarpać moje spodnie. Odkleiłem się od Karola i spojrzałem na kota albinosa, który bezkarnie załatwiał swoje potrzeby fizjologiczne na dywan. Nie czekając chwili dłużej, zerwałem się i porwałem kota, by w następnej chwili biec w stronę drzwi. Wykopałem go na zewnątrz, a Enzo – z głośnym miauknięciem – wymknął się za gościem. Mądry, szarobury kociak. Gdyby nie on, pewnie teraz sprzątałbym kocią kupę.
Wróciłem do salonu, ale całą romantyczną atmosferę szlag trafił. Karol uśmiechał się pod nosem, ale przewróciłem tylko oczami.
Kiedyś też mieliśmy kota. I psa. I rybki. Ale wszystko kończyło się zawsze tak samo.

­Akwarium zajmowało niemal całą ścianę salonu. Różnokolorowe rybki pływały, nie zwracając uwagi na wlepione w nie ślepia dwójki dzieci. Razem z Konstancją przykleiliśmy swoje twarzyczki do szkła i z fascynacją obserwowaliśmy życie morskich stworzeń.
Mnie najbardziej zafascynowały glonojady. Przykleiły się i nie robiły nic innego. Nawet się nie ruszały. Były jak martwe, a jednak wiedziałem, że wciąż żyją. Chyba dlatego je polubiłem – trwające w jednym stanie organizmy, które robią tylko to, co chcą. Pragnąłem równie leniwego życia.
— I jak, wam się podoba prezent? — zapytała mama, wchodząc do salonu z kuchenną ścierką.
— Te rybki są urocze! — krzyknęła rozradowana Konstancja.
— Glonojad nazywa się Andrzej — odpowiedziałem.
— Który? — zainteresowała się rodzicielka.
— Oba. Niczym się nie różnią.
— W porządku. — Zostałem poczochrany, a potem mama wsypała rybkom porcję karmy.
Wszystkie zgromadziły się, aby zjeść obiad, ale Andrzeje pozostali na swoich stałych miejscach. Choć sam powinienem iść i zajadać się warzywną zupą, wolałem się im przyglądać.

— Gloria! — Konstancja zawołała kotkę, ale ta wciąż siedziała tuż przed jezdnią. Najwidoczniej zafascynowały ją samochody. Poruszała swoją śnieżnobiałą kitą, wyraźnie zadowolona z tego, że nikt nie może jej stamtąd zabrać. — Gloria! — Histeryczny niemal krzyk siostry sprawił, że odwróciłem wzrok od zwierzaka.
— Przestań. Ona wie, że nie może przejść, gdy ich są samochody — uspakajałem Kontie, ale mimo to w jej szarych oczkach pojawiły się łzy.
Gloria, najbardziej kapryśna kotka, jaką dane mi było spotkać, stała właśnie po drugiej stronie ulicy. Niestety – jako pięcioletnie dzieci nie mogliśmy ot tak wychodzić za ogrodzenie podwórka, dlatego też moja siostra podsunęła ogrodowe krzesło i darła się w niebogłosy sponad siatki.
Pociągnąłem ją za rękaw bluzy. To była jedna z wielu złych decyzji w moim życiu. Konstancja zamachnęła się i uderzyła mnie w policzek, zahaczając palcami o delikatną skórę. Poczułem pieczenie, jednak nic sobie z tego nie robiłem.
— Powiedziałem: zejdź — powtórzyłem, tym razem zniżając głos. Kontie, widząc mój przymrużony wzrok , natychmiast zeskoczyła z krzesła. Potem musnęła świeże zadrapanie opuszkami palców.
— Ja nie… — zaczęła.
— Mam to gdzieś — przerwałem, odsuwając się. — Nie boli. Następnym razem pilnuj zasad.
Odwróciłem się i odszedłem w stronę domu. Konstancja, najwyraźniej zła sama na siebie, dołączyła do mnie zaledwie chwilę później.
— Przepraszam — wydukała.
— Daj spokój.
— Ale ja naprawdę…
— Przestań. Nie chcę tego słuchać. Nie obchodzi mnie to. Stało się i już.
— Przepraszam.
Uwiesiła się na mojej szyi i wtuliła policzek w ramię.
Kiedy po powrocie ze sklepu mama oświadczyła, że Glorii już nie ma, Kontie nie płakała.
— Stało się i już — wyszeptała beznamiętnie, naśladując mnie bezbłędnie. Nie potrafiła jednak w pełni zamaskować smutku z powodu śmierci kota.


— Nazwijmy go Burek! — Siedmioletnia Konstancja szczerzyła ząbki do dziadka. Jego oczy już wtedy okalały zmarszczki. — Wszystkie psy nazywają się Burek.
— A czy nasz pies jest jak wszystkie? — zapytał dziadek, uśmiechając się.
Kontie przyjrzała się brązowemu psu o bliżej nieokreślonej rasie. Szczeniak zawarczał, a potem ziewnął, jęcząc przeciągle, ukazując ostre, jak na swój wiek, kły. Niebieskowłosa wyciągnęła rękę i pogłaskała go, a jej twarz została rozświetlona przez nieznany mi wtedy rodzaj szczęścia. Przyglądałem się tej scenie, stojąc obok z babcią i nieszczególnie wiedziałem, co mam o tym myśleć.
— Co sądzisz o Burku, Rafałku? — zapytał dziadek, odwracając się w moją stronę.
— Nie odpowiada. Przecież to dziewczynka — burknąłem, zerkając z pożałowaniem na Konstancję i jej dobór imion.
— Mądre spostrzeżenie — zgodził się dziadek. — Co proponujesz?
— Maksi. Nazwijmy ją Maksi. Nie urośnie duża, więc będzie ładny kontrast.
— Mnie odpowiada Maksi — wtrąciła się babcia.
— Więc Maksi. — Dziadek podrapał psa za uchem. — Maksi, Maksi, Maksi. A co będzie, jak przerośniesz osobę, która nadała ci imię?
Suczka wydała z siebie coś w rodzaju szczeknięcia.
Maksi została podrzucona pewnej majowej nocy do gospodarstwa babci i dziadka. Najwyraźniej poprzedni właściciel wiedział, że starsze małżeństwo zlituje się nad biednym zwierzakiem i da mu dom. Babcia od razu pokochała szczere, ciepłe oczy suni, a dziadek zarzekał, że wychowa ją na psa obronnego. Ciekaw byłem, jak długo pies pobędzie w Dobrynce. Okazał się naprawdę dobrym towarzyszem zabaw.



Dźwięk wiadomości odciągnął mnie od wspomnień. Wszystkie nasze zwierzątka zdychały prędzej czy później. Maksi też zdechła, choć w jej przypadku była to przyczyna komplikacji poporodowych, a nie zaniedbanie.
Sięgnąłem po telefon.
„Przyniósłbyś coś do picia?”
SMS oczywiście od Dominiki, która – zaraziwszy się lenistwem od Karola – nie mogła ruszyć swego szanownego tyłka na dół. Westchnąłem ciężko, ale, wiedząc, że to moja wina, spełniłem prośbę i zaniosłem dziewczynom sok oraz szklanki. Mama chciała dorzucić ciastka, ale je zabrał Karol, który wcale nie wybierał się do małego zakładu krawieckiego, którym stała się pracownia mamy.
Prawie zabiłem się o tony materiału. Rozpoznałem tiul i już chciałem uciekać. Konstancja uwielbiała mierzyć na mnie swoje tiulowe spódniczki, pozostała mi więc trauma z dzieciństwa. Szybko się wycofałem, przepraszając zgraję chichoczących panienek. O dziwo Dominika również usiadła przed maszyną. Najwyraźniej pomagała w drobnych wykończeniach albo mało o niej jeszcze wiedziałem. Stawiałem na opcję numer jeden, ponieważ rudowłosa potrafiła rozwodzić się godzinami na swój temat.
Ale ja lubiłem słuchać. Wszystkich, wszystkiego. Wolałem to, niż odzywanie się. Mowa jest srebrem, a milczenie złotem, a ja niezwykle ceniłem sobie złotą biżuterię. Zwłaszcza zawieszkę od babci otrzymaną na komunię. Jakiś czas później przestałem chodzić do kościoła, lecz prezent wkładałem na większe, rodzinne imprezy, by pokazać, jak bardzo zależy mi na więzach krwi.
Kiedy nie zna się drugiego rodzica, życie wydaje się niepełne. Zawsze dziwnie się czułem, gdy nie mogłem powiedzieć, że tata naprawił mi rower, że tata ochrzanił mnie za wagary. W moim przypadku mama odgrywała role obojga rodziców. Szło jej fenomenalnie, ale przecież nie prosiłbym kobiety, tym bardziej własnej matki, o naprawienie kółek w rolkach czy koła od roweru. Od tego miałem sąsiada – pana Staszka, tatę Leny.
Historia z Leną zaczęła się tuż po jej narodzinach. Pan Staszek, a raczej Stanisław, ratował mnie swoim zamiłowaniem do majsterkowania. Miał złote ręce. No, ale to nie o panu Staszku miałem opowiadać.
Lena stanowiła ten naprawdę niewielki odsetek ludzi, którym nie przeszkadzała moja obojętność. Kiedy przyszła na świat, liczyłem już cztery lata. Dla mnie narodziny dziecka stanowiły nowe wydarzenie. Patrząc na malutką, niewinną istotkę, chciało mi się uśmiechać.
Uczyłem ją chodzić, choć to Konstancja bardziej się do tego przyczyniła. Razem z jej mamą chodziliśmy na spacery i prowadzaliśmy jej wózeczek. Gdy podrosła, stawialiśmy babki w piaskownicy i kopaliśmy fosę. Zawsze gdzieś tam w środku czułem, że to Lena to jedyna osoba, która bardziej lubi mnie niż
Kontie, dlatego nawet dostawszy się do technikum, co wybitnie trudne nie było, nie przestałem z nią rozmawiać. Wiosną przesiadywaliśmy razem pod wiśnią, latem wychodziliśmy na lody. Nie przejmowałem się różnicą wieku. Przecież to nieważne.
Kiedy Konstancja znalazła sobie „prawdziwych” przyjaciół, o Lenie całkiem zapomniała, ale ja nie. Często porozumiewaliśmy się na migi przez okna, a kiedy przychodziła zima, dziewczynka często budziła mnie, rzucając śnieżką w szybę. Jako osoba uzdolniona fizycznie (grała w piłkę ręczną od małego i czasami ze mną w koszykówkę) trafiała za każdym razem, a ja podrywałem się wyrwany z koszmarnego snu.
Po rozpoczęci przyjaźni z Karolem nie widywałem się z nią już tak często, ale wciąż wpadała raz na jakiś czas, bym wytłumaczył jej matematykę.
Korki z matematyki łączą ludzi, pomyślałem, wracając do Karola.
Rozłożywszy się na kanapie niczym żaby na liściu, rozpoczęliśmy degustację pysznych pierników w białej czekoladzie. Nim jednak zdążyliśmy nacieszyć się zabawą w krytyków kulinarnych, opróżniliśmy połowę pudełka. Patrząc z lekkim poczuciem winy na pozostałe słodkości, Karol zlitował się nad dziewczynami i zaniósł im je na górę.
W tym czasie włączyłem telewizor i skakałem po kanałach, szukając czegoś ciekawego. Niestety – żaden kanał nie oferował starszych kreskówek (trafiłem na powtórki Hannah Montannah, postawcie się na moim miejscu), a oglądanie powtórek nieśmiesznych filmów nieszczególnie leżało w mojej naturze. Ustawiłem więc jakieś rosyjskie wiadomości i próbowałem zrozumieć, o czym mówi prezenter. Rozumiałem połowę.
— Naprawdę? — wyjęczał Karol, widząc, co przykuło moją uwagę. — Nic z tego nie rozumiem.
— Nie musisz — odparłem, wzruszając ramionami.
Dziewczyny nie chciały ciastek. Stwierdziły, że muszą dbać o figurę przed występem, jednak zarzekły, że po koncercie zaproszą nas na lody z bitą śmietaną, więc odrobimy wszystkie kalorie. W ten oto sposób wchłonęliśmy z Karolem ponad kilogram pierniczków.
Bałem się chwili, kiedy mama zawoła wszystkich na obiad. Nie wiedziałem, co ma zamiar przyrządzić, a częstowanie niemal obcych ludzi jej wymyślnymi, kolorowymi potrawami zawsze kończyło się tak samo – najpierw pojawiało się obrzydzenie i niepewność, a potem zachwyt nad smakiem.
Na moje szczęście Elwira musiała przygotować całkiem sporą ilość jedzenia. W końcu miała do wykarmienia sześcioro nastolatków. Wierzyłem, że uda jej się podołać wyzwaniu, choć wolałbym, by po prostu ugotowała zupę ogórkową.
Głos Rosjanina idealnie komponował się z dźwiękami maszyn do szycia.
— Rafał, kochasz mnie? — wyszeptał Karol, kładąc głowę na moim brzuchu.
— Jesteś gorszy niż jakakolwiek inna dziewczyna — westchnąłem, ale zacząłem głaskać go po włosach. — Nie całowałbym się z kimś, kogo nie kocham.
— To dobrze. — Przymknął oczy. Oddychał spokojnie, miarowo. Ręce złożył na unoszącej się miarowo klatce. Zdawało się, że śpi. — Bo wiesz, bardzo mi na tobie zależy. I nie jest to jakaś dziecinna fanaberia. Chcę już zawsze widzieć twój uśmiech.
Mój uśmiech? Patrzyłem na Karola zauroczony wyznaniem. Chłopak naprawdę zachowywał się jak dziecko. Nie znałem jego rodziców, więc nie potrafiłem stwierdzić, czy sam wykreował taką postać siebie, czy to może wynik wychowania. Jednak przestały mi już przeszkadzać jego zachcianki, wybryki, czasami nieprzemyślane słowa. Przyzwyczaiłem się, że można zranić go jak małe dziecko i że muszę ważyć słowa. Jednak po drugiej stronie tego rozmarzonego dzieciaka znajdowała się troskliwa twarz mojego Rycerza.
Kiedy zadzwoniłem do niego po imprezie, Karol się rozpłakał. Rozpłakał się prosto do słuchawki, dziękując, że nic mi się nie stało. Przepraszałem, ale on tylko powtarzał, że nic się nie stało i po prostu się martwił.
Ale o co się martwił? O to, że mogę rzucić się pod pociąg? Że ktoś mnie porwie? Że znów powrócił mój stan obojętności i całą naukę uczuć trzeba zacząć od początku?
Nie wiedziałem, jednak po tamtej nocy pokochałem go jeszcze bardziej. Nie znał mnie na tyle, by być pewnym, że wrócę. I choć mama powiedziała mu, by się nie martwił, bo często wychodziłem i wracałem naprawdę późno, on wciąż próbował się ze mną skontaktować. Tak bardzo mu na mnie zależało, że nie chciał dopuścić do siebie głosu rozsądku. Słuchał serca zamiast rozumu.
— Uśmiechanie się nie boli — odparłem, unosząc kąciki ust. — Mam tylko nadzieję, że mnie nie zostawisz.
Karol drgnął ledwie zauważalnie, po czym otworzył oczy. Chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, a potem – jakby nigdy nic – pocałowałem go. Zrobiłem to specjalnie. Nie chciałem mu pokazać, że zauważyłem zawahanie. Pragnąłem wierzyć, że będzie przy mnie już zawsze, nawet jeśli później miałem przez to płakać tak jak on po zerwaniu z Konstancją.
Jakby wyczuwając telepatyczne wezwanie, Kontie pojawiła się nad kanapą. Oderwałem się od Karola, nie chcąc dać jej satysfakcji z patrzenia na całujących się chłopców.
— Gdzie Enzo? — zapytała, rozglądając się po podłodze.
— Na dworze — odpowiedziałem.
— Na dworze?! — krzyknęła. — Bez opieki?! Przecież wiesz, co się stało z naszym ostatnim kotem! Jak mogłeś go tak po prostu wypuścić?!
Kontie pognała w stronę drzwi i wypadła na dwór, nawet nie przejmując się zmianą butów – wybiegła w kapciach. Zaczęła wołać kociaka.
— Macie znaleźć mojego kota, rozumiecie? — wrzasnęła, wracając do środka. Kiedy szła, zostawiała za sobą błotne plamy. — Nie ważcie się bez niego wracać.
Tak oto wyglądała prawdziwa Konstancja. Rozwiane włosy, oczy pełne żalu i złości, twarz wykrzywiona w niesmaku. Bijąca od niej pogarda wręcz porażała. Taką właśnie Konstancję pamiętałem z czasów dzieciństwa.
— Na co jeszcze czekacie? Chyba wam coś powiedziałam!
Nie czekając ani chwili dłużej, ruszyliśmy ku wyjściu.



Oba pomysły, które znalazły się w rozdziale, należą do Wajlet Chan, która napisała do mnie na maila. ;) Dzięki wielkie! 
To właśnie ona wymyśliła zapotrzebowanie na maszyny dla Little Monsters oraz ucieczkę Enzo, a ja dodałam do tego wspomnienia, które pokazały twarz Konstancji. ;)
Poza tym mam dla was kilka liczb.

Tak przedstawia się statystyka "Przyjaciół". Czcionka Times New Roman, wielkość 13, interlinia 1,15.
Jestem z siebie dumna.

14 komentarzy:

  1. Cudny rozdzdzialik ;**
    Może wpadniesz do mnie ?
    http://you-never-know-when-death.blogspot.com/
    ZAPRASZAM !

    OdpowiedzUsuń
  2. ładne ale podejrzane kto w tym wieku waha sie w miłości, w tym wieku zawsze jest na zawsze:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem pewna, czy Karol waha się w miłości, czy może w czymś innym...
      A może wiem, tylko nie powiem?
      To będzie niespodzianka!

      Usuń
  3. Ojej! Nie sądziłam, że wybierzesz coś z propozycji, które Ci wysłałam, ale cieszę się, że jednak na coś się przydały ^ ^
    Rozdział super!
    Podziwiam Cię, ponieważ każdy bohater w Twoim opowiadaniu ma własną historię, które łączą się z innymi!
    Podziwiam także to, że nie gubisz się, kto kim jest, każdy ma racjonalne wyjaśnienie, skąd znalazł się w opowiadaniu!
    Dałaś mi zagwostkę z tymi rodzicami Karola :"/
    Co z nimi? : v Jestem pewna, że niedługo wyjaśnisz B)
    Piszesz takie długie rozdziały, a czytając je czuję, że jakbym czytała jedną stronę! :p Szybko, fajnie się czyta, co pozostawia niedosyt :"3
    Do następnego rozdziału~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście nie mam pomysłu na "zapychacze" fabuły, a i one są potrzebne. Zapisałam sobie tylko najważniejsze wątki "Przyjaciół", ale gdybym miała opisywać tylko je, opowiadanie miałoby 10 rozdziałów i papa blogu. XD Dlatego muszę zapychać wolne miejsce i dać bohaterom trochę sielanki.
      Ano, akurat bohaterowie to coś, co potrafię tworzyć, a że każdy ma własną historię i przeżycia, fajnie jest ich połączyć. I nie gubię się, bo znam ich za dobrze. Choć z początku myliłam imiona Rafała i Karola. xD
      Rodzice Karola to malutka tajemnica. .w.
      Długie? To tylko osiem stron. xD Pewnie byłabym w stanie napisać coś o wiele dłuższego. xd

      Usuń
  4. Nie wiem co powiedzieć! :D
    Jak przeczytałam o tym, że Karol płakał przez telefon... Tak mi się serduszko ścisnęło, bo to znaczy, że on naprawdę go kocha!
    Ale potem jak przeczytałam o tym zawahaniu to coś mnie nie fajnie ścisnęło za żołądek :C
    No bo chyba Karol nie chce go zostawić...?
    Coś czuję, że Rafał by tego nie zniósł...
    To wspomnienie o zwierzątkach też było fajne.
    Ja też kocham Glonojady ^^ Mam dwa i nazywają się Stefan i Stefania. Mam nadzieję, że niedługo będą małe Stefaniątka :3
    Czekan na następny!
    P.S. Ostatnio coś ogarnęłam. Wice ma takie samo nazwisko jak ja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolek to uczuciowy chłopczyk, nic na to nie poradzę. Musiałam dać jakiś kontrast do z początku zimnego Rafała. xD
      A co będzie, to będzie i moi bohaterowie z całą pewnością sobie poradzą. ;)
      Uwielbiam glonojady. xD Są takie... Urocze. XD
      Stefcio i Stefa, jak fajnie. <3
      Czyżby zaginiona rodzica Dawida? ;o

      Usuń
    2. Mój mały Karolek ♥
      No mam nadzieję, że sobie poradzą!
      No są ♥ A Stefcio ma takiego zaczepistego irokeza!
      Nie wiem, może :O

      Usuń
  5. Suuuuper ^^
    Aż mi się ciepło na serduchu robiło w tych Kafałowych (nowy ship :P) momentach choć gdy Karol się zawahał to coś mnie ścisnęło !Karol opamiętaj się! Żadnego wahania mi się tu! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kafałowych. xDD Jeju, jaki ship. xD
      Cieszę się, że podobały się momenty KarolxRafał. .w.

      Usuń
  6. Ojej! Dobra, to był *znów użyję tego słowa* przekochany rozdział. Karol nosił soczewki? Rany, to ja to przeoczyłam? Czy nie było o tym mowy? Hm, nieważne. W każdym razie, rozdział bardzo... Odświeżający? Równocześnie pełen właśnie takiej świeżości, przyjęłam go z całkiem całkiem entuzjazmem, bo wydaje mi się być (nie wiem czemu, naprawdę) jeszcze ładniej napisany niż poprzednie, no i jakiś taki dający chwilę wytchnienia między wydarzeniami, powiedzmy. Retrospekcje też super! I pokazanie relacji Rafała z Karolem... Karol to taka przekochana, sympatyczna postać! Chciałoby się w sumie o nim wiedzieć więcej, bo ten rozdział uświadamia, że niewiele wiemy czy o jego dzieciństwie, czy o jego rodzicach i życiu poza szkołą i Rafałem...
    Ogólnie super sympatycznie! Podoba mi się też pokazanie "prawdziwej twarzy" Kontie, której, mam nadzieję, będzie więcej. Prawdopodobnie jestem okropna, ale pragnę cicho, żeby wszystko co najgorsze z niej wylazło.
    Mam nadzieję, że te słodzizny to nie jest jakaś cisza przed burzą /: Niechaj więc udają się na poszukiwanie Enzo i niech się odnajduje! Fluffowy trochę ten rozdział, bym powiedziała, ale ja takie bardzo lubię! Czekam też na to, co wyniknie z wszelkich znajomości nawiązanych przez Rafała... No i o to, czy odświeży dawne, takie jak Lena i co z jego znajomą z GG, której imienia (niestety) w tej chwili nie pamiętam?
    Ogólnie pozytywnie bardzo. Czekam na sobotę z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O soczewkach i jego złotych oczach było w rozdziale 9, gdy Karol wyznał miłość Rafałowi, więc to dość logiczne, że tego nie pamiętasz, bo skupiłaś się na czymś zupełnie innym. xD
      Ładniej napisany? Może to dlatego, że pisałam go w nocy, by jednak zdążyć do soboty? Poważnie, powstawał dwa dni, a ja już nie mam rozdziału "na zaś" i muszę pisać na bieżąco. ;-;
      Uwielbiam retrospekcje, nie wiem dlaczego, ale uważam, że nadają przyjemnego klimatu. ;-;
      Tak. Karol to naprawdę tajemnicza postać i wątpię, by ktokolwiek spodziewał się tego, co zamierzam zaserwować. :)
      W końcu czas pokazać, jak wredna i bezlitosna potrafi być Konstancja, choć wciąż sama nie wiem, czy jej agresja to wynik genów, czy po prostu taka jest.
      Ja też czekam na sobotę, choć nieco mniej niecierpliwie, bo muszę napisać rozdział. xD
      Dzięki za komentarz. .w.

      Usuń
  7. Coraz bardziej lubię Karola. Jest taki... optymistyczny? Wesoły? Nie wiem. Jak czytam sceny z jego udziałem to na ustach automatycznie pojawia mi się uśmiech ;w;
    No to lecę czytać dalej xp

    OdpowiedzUsuń

Komentarze motywują, nawet krótkie. Jeśli nie wiesz, co napisać, wklej cytat, który podbił Twoje serce.